Miasto

Za karę – w dyby!

Do czego służą zbite z drewnianych desek siedziska znajdujące się w gdyńskiej noclegowni dla bezdomnych? Reportaż Joanny Szwedy.

Do Świetlicy Krytyki Politycznej w Gdańsku przyszedł mężczyzna i opowiedział o nieprawidłowościach w gdyńskim ośrodku dla bezdomnych – ograniczaniu wolności ludzi oraz naruszaniu ich godności. Umówiliśmy się na spotkanie.

Jeszcze w tym samym tygodniu przyszli do nas „klienci” gdyńskiego ośrodka, Michał i Tomasz*. Michał był niezwykle rozżalony. Tomasz natomiast był spokojny i opanowany. Zapytał, czy może się poczęstować stojącymi przed nim czekoladowymi paluszkami, ponieważ jest dzisiaj tylko na zupie. Rozmowę zaczął od tego, że domownicy całymi dniami zmuszani są do wykonywania prac na rzecz noclegowni, co uznaje za „karygodne”, i że w innych ośrodkach (twierdzi, że był już prawie we wszystkich w Trójmieście) podopieczni nie muszą takich rzeczy robić. Stosowane tam metody porównał do dyscyplinowania żołnierzy w wojsku.

Michał poskarżył się natomiast, że mimo iż personel ośrodka wie o dolegliwościach swoich podopiecznych, stosuje kary, które narażają ich zdrowie. Podobno zdarza się, że domownik w ramach kary nie otrzymuje lekarstw. Obaj dodali, że są krzywdzeni, obrażani i poniżani przez swoich opiekunów. – Nie ma czegoś takiego jak „pan”, tylko „rozbieraj się, świnio”. Biją. Opiekun podchodzi i z pięści…

Tomasz twierdzi, że w ośrodku otrzymuje tylko jeden posiłek dziennie, w postaci zupy. I że do noclegowni tafia żywność z Unii Europejskiej, jednak niemalże natychmiast znika i żaden z podopiecznych nie otrzymuje dodatkowego posiłku.

Najbardziej poruszająca część ich relacji to opowieść o „dybach”, w których umieszcza się przywiezione przez policję lub straż miejską osoby nietrzeźwe, a nawet samych podopiecznych ośrodka w ramach kar. Widać, że ta kwestia jest dla nich najbardziej drażliwa. Michał wyjął telefon komórkowy i pokazał nam nagrany przez siebie film, który przedstawia człowieka w tych „dybach”. Mężczyzna krzyczy i szarpie się, nie może się wydostać. Widok jest rzeczywiście przerażający. Podobno ludzi przetrzymuje się tak okołu dwunastu godzin, nie dając im możliwości skorzystania z toalety, w związku muszą się załatwiać na miejscu. Michał dodał, że z pomieszczenia, w którym znajdują się „dyby”, słychać krzyki i jęki. Gdy „dyby” stosowane są w ramach kary, zdarza się, że spędza się w nich nawet trzy noce, na dzień natomiast jest się wypuszczanym.

Wybrałam się do gdyńskiego ośrodka dla bezdomnych, nie uprzedzając o tym jego kierownictwa ani personelu. Po przekroczeniu progu budynku odniosłam wrażenie, że wszystko jest w porządku. Było czysto i spokojnie. Podeszłam do dyżurnego opiekuna, przedstawiłam się i poprosiłam o możliwość rozmowy z kimś z kierownictwa. Zostałam zaproszona do biura, w którym przyjął mnie pracujący w ośrodku terapeuta uzależnień. Poprosiłam go, aby odniósł się do rzekomych nieprawidłowości zachodzących w ośrodku.

Pan terapeuta rozmowę zaczął od uwagi, że jego podopieczni są „specyficznymi osobami”.

W tym momencie do pokoju wszedł kierownik ośrodka. Opowiedział o statucie placówki i poinformował, że jest ona finansowana przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Zapytany o zmuszanie podopiecznych do różnych prac na terenie ośrodka, pokazał oświadczenie, które podpisuje każda osoba, która chce w nim pozostać. W oświadczeniu czytam między innymi, że podopieczny zobowiązuje się do takich prac. Jako drugą poruszyłam kwestię jednego posiłku dziennie i zapytałam, co dzieje się z żywnością, która trafia do placówki. Rozmówca tłumaczył, że ośrodek jest zobligowany do wydania jednego ciepłego posiłku dziennie (to samo przeczytałam na stronie internetowej). Jeżeli chodzi o pozostałe posiłki, to otrzymują je wyłącznie osoby, które nie dostają zasiłków z MOPS-u; te, które je dostają, o śniadanie i kolację muszą zadbać same.

W końcu doszliśmy do poniżania i ograniczenia wolności podopiecznych. Zapytałam kierownika o używanie w stosunku do podopiecznych wulgarnych, obraźliwych słów i przemocy fizycznej. Odpowiedział, że w jego obecności żaden z opiekunów nie zwracał się w taki sposób ani nie używał przemocy fizycznej w stosunku do domowników czy osób przywiezionych przez służby miejskie. Dodał jednak, że nie może wykluczyć, że takie sytuacje się zdarzają, ponieważ „każdemu czasami puszczają nerwy”.

Pytam o „dyby”. – Stosuje się je w celu zadbania o bezpieczeństwo osób, które zostają przywiezione do ośrodka w stanie upojenia alkoholowego. Mają one zapobiegać również rozprzestrzenianiu się wszawicy i grzybicy – słyszę. Kierownik opowiada, że wcześniej sadzano takie osoby na krzesłach, z których albo spadały i rozbijały sobie głowy, albo wzajemnie się nimi atakowały. A potem zaprasza mnie do obejrzenia dwóch pomieszczeń, w których znajdują się te „siedziska”.

W pierwszym z nich znajduje się nietrzeźwy mężczyzna, który ma tam pozostać do wytrzeźwienia, czyli do momentu, gdy alkomat wskaże zero promila w wydychanym przez niego powietrzu. Siedziska przypominają trochę szafki w szatniach szkolnych. Każde z nich jest oddzielone od drugiego drewnianą ścianką. Pomiędzy ściankami znajduje się poziomo zamontowana deska, na której się siada, a nieco wyżej szyny, w które wsuwa się kolejną deskę i zabezpiecza ją kłódką. Osoba zamknięta w takim siedzisku nie ma możliwości wydostania się z niego. Drugie pomieszczenie przypomina pierwsze, z tą różnicą, że oprócz siedzisk znajduje się tam piętrowe łóżko. Na dolnym śpi mężczyzna. Wykąpany, w czystej piżamie.

Kiedy znajdujemy się w drugim pomieszczeniu, drzwi pierwszego są zamknięte, nietrzeźwy mężczyzna jest tam sam, bez możliwości wydostania się. Pytam kierownika, co się dzieje, gdy temu człowiekowi czegoś potrzeba, na przykład gdy chce wyjść do toalety. – Oni wołają i wtedy się z nimi wychodzi – odpowiada. Pytam, czy stosuje się siedziska jako kary dla mieszkańców placówki. Odpowiada, że w ośrodku nie stosuje się kar, tylko się dyscyplinuje, bo inaczej zamieniłby się w „melinę”. Po czym dodaje, że owszem, zabrania się osobie, która złamała jakiś punkt regulaminu, nocowania we własnym łóżku, żeby zdała sobie sprawę, że zrobiła coś złego. A żeby nie spała gdzieś na dworze, proponuje się jej spędzenie nocy właśnie w siedzisku lub ewentualnie na karimacie. Po czym kierownik dodał, że nikogo nie zmusza się siłą do pozostania w ośrodku.

Obejrzałam też pokoje podopiecznych, stołówkę, kuchnię i łazienkę. Wszystko wygląda na zadbane i czyste. Porozmawiałam chwilę z mieszkańcami: skarżą się jedynie na małą przestrzeń, na to, że zasiłki, które otrzymują, muszą przeznaczać na jedzenie, i na hałas, który od czasu do czasu robią przywożone przez służby miejskie nietrzeźwe osoby. Każdy, z kim rozmawiam, mówi, że w innych ośrodkach było lepiej, bo było więcej miejsca i trzy posiłki, ale nikt nie ma zarzutów do zachowania personelu.

Po wizycie w ośrodku postanowiłam zapytać prawnika, jak ocenia stosowane w ośrodku praktyki. Odpowiedział, że jest to zabronione przez prawo ograniczenie wolności, opisywane w Kodeksie karnym w art. 189. 11 stycznia 2013 roku na ręce prezydenta Komorowskiego złożono projekt nowelizacji ustawy o funkcjonowaniu izb wytrzeźwień. Dopiero ona zakłada możliwość stosowania środków przymusu, w tym izolację lub unieruchomienie, wobec osób nietrzeźwych. Tym bardziej więc jest oczywistym, że gdyńskie „dyby” są nielegalne.

Trudno uwierzyć, że w XXI wieku wciąż mamy do czynienia z tego rodzaju praktykami. Jeszcze trudniej uwierzyć, że instytucje, które finansują i powinny kontrolować takie ośrodki, dopuszczają do tego rodzaju zdarzeń.

To zrozumiałe, że w niektórych sytuacjach należy zastosować służące utrzymaniu dyscypliny. Czy jednak muszą one godzić w podstawowe prawa człowieka?

Sprawą Michała i Tomasza zajął się pełnomocnik Rzecznika Praw Obywatelskich dla woj. pomorskiego.

*Z troski o bezpieczeństwo podopiecznych gdyńskiego ośrodka dla bezdomnych ich imiona zostały zmienione.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij