Centrum Warszawy, ulica Wawelska, miejska autostrada łącząca Pragę z Ochotą i Lublin z Poznaniem. Przez 24 godziny sześcioma pasami pędzą samochody i autobusy. Sto metrów dalej znajduje się skrawek ziemi, na którym rośnie co najmniej dwanaście gatunków dzikich roślin. Wśród nich żyją liczne ślimaki i niezliczone ilości owadów, w tym zapylające. Trzy lata temu nie rosło tutaj nic.
Prawie nic: rosła zielona, często koszona 15-centymetrowa trawa. Trawnik, który znajdował się pomiędzy betonowym zjazdem do garażu kamienicy, w której mieszkam, a metalowym płotem. A regularnie koszony trawnik – to zielona pustynia. Trawnik nie jest w stanie utrzymać wokół siebie żadnego ekosystemu, nie podtrzymuje życia owadów i wymaga ciągłego podlewania, bo korzenie trawy nie sięgają głęboko.
Żeby utrzymać ładny, jednolity trawnik, potrzebne jest jeszcze nawożenie i likwidowanie chwastów – co znaczy, że na tej przestrzeni nie zamieszkają owady, grzyby, rośliny inne niż trawa. Żaden ssak się tu nie schowa, żaden ptak nie znajdzie pożywienia, a pył spod kół samochodów nie zatrzyma się tu, tylko poleci dalej i będzie wdychany przez ludzi i zwierzęta.
Obecnie co najmniej siedem gatunków kwitnących chwastów umożliwia loty trzmieli i pszczół już od połowy marca. Po metalowym płocie wspina się bluszcz, który kiedyś da schronienie większym zwierzętom. A skoro płot ma dwa metry wysokości, będziemy mieli dodatkowe 24 metry kwadratowe bioaktywnej powierzchni, kiedy bluszcz wespnie się już na całą wysokość płotu (trzeba mu pomagać, bo nie wspina się sam po gładkich powierzchniach).
Zmiana zielonego trawnika na żywy, samoregulujący się ogród nie była prosta, ale nie była też szczególnie trudna. Zmiana czegokolwiek w naszej wspólnocie mieszkaniowej – jak w każdej – nie jest automatyczna i w przeszłości wiele sąsiedzkich inicjatyw padało z powodu braku życzliwego dialogu między lokatorami. Grupa ludzi zamieszkujących ten blok jest różnorodna: bez wątpliwości nie głosujemy na te same partie polityczne. Jeden z sąsiadów na spotkanie dwa lata temu przyniósł egzemplarz pisma „W sieci” i demonstracyjnie czytał je przez całe spotkanie. Odwoływanie się do uznawanych za lewackie wartości typu ekologia czy walka ze smogiem wcale nie musi tu przynieść sukcesu, wręcz przeciwnie.
Zacząłem więc bardzo skromnie, zagadując sąsiadów, czy nie mieliby nic przeciwko, gdyby na tym skrawku obok zjazdu wyrosły chwasty, gdyby pozwolić roślinom rosnąć, jak chcą. W takich indywidualnych rozmowach porozumiałem się z pięcioma z dwunastu właścicieli mieszkań, co dawało nadzieję na większość w głosowaniu. Gdy na zebraniu wspólnoty przyszło do wolnych wniosków, zaproponowałem radykalny eksperyment: nie kosić trawnika, w ogóle przestać ingerować w jego kształt – i podkreśliłem, że już rozmawiałem w tej sprawie z wieloma sąsiadami. Dyskusja trwała pięć minut, po czym wspólnota zgodziła się na pozornie nieistotny krok – który dla setek stworzeń oznaczał nowe życie.
Dzisiaj nie jest to jeszcze żadna dżungla. Dwa lata to za mało, by liście i patyki stworzyły podłoże dla żywego ekosystemu. Ziemia jest szarą pozostałością po budowie: gruz i glina. Nie widziałem śladów gryzoni, ptaki też niezbyt często tu zaglądają. Ale po wiosennym deszczu naliczyłem trzynaście ślimaków, które są tu mile widziane, skoro nie są szkodnikami – niczego tu nie uprawiamy. Do dyspozycji ślimaków i pszczół są mniszki, które pojawiły się wśród trawy. Ślimaki natomiast mogą stać się pożywieniem dla jeży, których tu od trzech lat nie widziano, ale mam nadzieję, że wrócą. Jest to miejsce, gdzie z roku na rok przybywa, a nie ubywa bioaktywności.
Czy to uratuje naszą planetę? W żadnym razie. Tylko polityczne decyzje o utworzeniu obszarów, gdzie ludzie nie ingerują w naturę, zmiana źródeł energii oraz zarządzanie odpadami mogą zasadniczo coś zmienić i zawrócić nas z drogi ku zagładzie, na której obecnie się znajdujemy.
Ale takie malutkie eksperymenty jak ożywienie trawnika dają nadzieję, że w pewnych sprawach można współpracować z sąsiadami, nawet jeśli ich stanowisko w sprawie wolnych sądów czy praw reprodukcyjnych uważamy za skandaliczne. Jest różnica między głoszeniem haseł ekologicznych, protestowaniem przeciwko kolejnym fatalnym wydarzeniom a praktykowaniem zmiany.
czytaj także
Na terenie wspólnoty znajduje się obecnie jakieś 200 roślin, około tysiąca owadów i może sto ślimaków, które wcześniej nie miały gdzie się rozwijać. Ten malutki ogródek na swoją mikroskalę zatrzymuje zanieczyszczenie powietrza, produkuje tlen i gromadzi w korzeniach pod ziemią węgiel wyciągany z powietrza. Te efekty są przy tej skali prawie niewykrywalne – ale są. I jeśli się udało nam dogadać w sprawie ogródka – to dotknęliśmy szansy uniknięcia zupełnej klęski.