Przyroda nie rośnie lepiej od nazwania jej parkiem. Opieka nad dzikością bardzo często oznacza zaniechanie, nawet jeśli przeciwstawia się mu cała współczesna kultura bezustannej produktywności i rozwoju.
W piątek w aktywistycznowarszawskiej bańce zawrzało – prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, tonem niemalże Grety Thunberg, ogłosił powstanie wielkiego parku w stolicy, największego z dotychczasowych. Trudno jest żyć w czasach, kiedy ludzie czepiają się nawet tak dobrej informacji, a w tym przypadku zaczęli marudzić od razu. Wydaje się to dziwne – wszyscy przecież słyszeliśmy, że zieleń jest ogólnie ważna, zwłaszcza w niepokojąco upalnej perspektywie najbliższych lat. Że to całkiem korzystne, kiedy ludzie mieszkają w wielkich miastach i jednocześnie korzystają z uroków dzikiej przyrody, zwłaszcza kiedy mogą do niej dojechać publicznymi środkami transportu. Trudno się kłócić z tezą, że parki są miłe i dobre, zwłaszcza takie ogromne i w samej stolicy.
Na początku podeszłam do tego przedsięwzięcia wyrozumiale, z sercem na dłoni, bo przecież nadzieja jest człowiekowi z późnego antropocenu bardzo potrzebna. To naturalna reakcja, kiedy naiwna osoba, czytając tak podany komunikat, ma z tyłu głowy przeświadczenie, że żyje w miejscu rządzonym przez w miarę oświecone władze – może jest więc szansa, że chodzi o coś sensownego. Po głowie kołaczą się różne pomysły: czy to może w końcu wyczekiwana próba ochrony statusu jednego z największych warszawskich unikalnych mokradeł w centrum miasta z nieuregulowanym statusem prawnym, czyli Zakola Wawerskiego? Czy jednak może ktoś postanowił zrobić coś spektakularnie odważnego z dostępem do zieleni na Pradze czy Woli, czyli w tych częściach Warszawy, w których jej faktycznie brakuje?
czytaj także
Najfajniej jest, będąc prezydentem miasta, ogłaszać powstawanie parków, zwłaszcza w sytuacji, gdy one tam już są. Plan Trzaskowskiego zakłada bowiem postawienie tabliczek w dość popularnej destynacji weekendowych rowerzystów, okazyjnych birdwatcherów i rodzin spragnionych widoku owadów, położonej między dwoma mostami, Gdańskim i Grota-Roweckiego. Dziki, malowniczo nieuporządkowany brzeg Warszawy, gdzie mieszczą się wdzięczne, ale najwyraźniej kłujące w oczy swoją bezpretensjonalnością i nieużytecznością łąki i kilka ścieżek, którymi można się udać w stronę kładki na Żeraniu. Wtajemniczeni wiedzą, w którym miejscu z brzegu można wypatrzeć kormorany, które, chociaż kojarzą się z piosenką Piotra Szczepanika, naprawdę czasem przebywają w stolicy Polski. Prezydent Trzaskowski zapragnął po prostu, żeby fakt istnienia parku został uznany także w przestrzeniach urzędowych i politycznych; żeby zieleń została zatwierdzona przez gremium zupełnie inne od kaczego czy po prostu ludzkiego. Nazwał projekt: Park Naturalny Golędzinów.
Napiszę coś być może szokującego, zwłaszcza z punktu widzenia osoby urodzonej i wychowanej w Krakowie: warszawska zieleń jest naprawdę piękna. Doceniam tu parki i skwery, te stare z tradycjami i pomnikami, kaczkomatami i planszami informującymi o przebywających na danym terenie gatunkach. Ale uwielbiam też pozbawione literackich i historycznych skojarzeń niedbałe zarośla przy Wiśle i dzikie ścieżki, Kępę Kiełpińską, brzozy w Choszczówce, błoto na Łosiowych Błotach. To w obrębie granic stolicy było mi dane obserwować rzadkie gatunki ptaków, ale także jelenie, sarny, jeże i bobry. Lis spał kiedyś pod drzewem zaraz obok mojego miejsca pracy, w samym centrum miasta.
Po raz kolejny mam wrażenie, że tego typu decyzje są podejmowane z perspektywy ludzi, którzy tego wszystkiego raczej nie doświadczyli. Być może nawet i doceniają przyrodę, ale oddzielają ją uparcie od miejskiej tkanki, kojarzą z elitarną możliwością zaszycia się w głuszy: świat ludzki i nieludzki funkcjonują dla nich wciąż w osobnych klatkach. Ta dzika przyroda jest dla nich dziewicza, nietknięta i odległa; ta obecna tuż obok, w obrębie miejskich granic, musi być przycięta, uporządkowana, opisana.
czytaj także
Tymczasem coraz bardziej żyjemy w przyszłości, w której dostęp do tej dzikości może stać się limitowany. Warto więc zauważyć, że człowiek nie wybiera życia pomiędzy dwoma tymi szufladami, że ścieżki ludzi i nieludzi przecinają się w miejskim krajobrazie w nieoczekiwanych miejscach. To wszystko sprawia, że łąka obok mostu Gdańskiego jest po prostu łąką, brzeg brzegiem, i od są lat dostępne dla chętnych mieszkańców, niezależnie od nich.
Rozumiem, że w dzisiejszych czasach, w których ingerencja cywilizacji w naturę poszła tak daleko, ochrona przyrody jest skomplikowaną rzeczą: tu trzeba troskliwej opieki nad określonym gatunkiem i namysłu nad działaniem gatunków inwazyjnych, tam – zostawienia ich w spokoju. Wyważenie tych kwestii nie zawsze jest takie proste: odcięte od kopalnianych pomp trzy rzeki w okolicach Olkusza (Biała, Baba i Sztolnia) zostały pozbawione wody wskutek wycofania się człowieka z przemysłowego terenu. Puszcza Białowieska cierpi ostatnio nie tylko przez rozjeżdżanie jej buldożerami, ale też przez obecność licznych gatunków inwazyjnych – niektóre z nich sprowadził tam człowiek.
Przyroda pozostawiona bez ludzkiego nadzoru wygląda bardzo często mało spektakularnie: krzaki rosnące bez informacji i tablic gminy miejskiej czy lasów państwowych. Czasem w tych nieprzyciętych krzakach leżą jakieś śmieci, w zbyt wysokich trawach trudno jest usiąść z kocykiem. Coś tam płynie, rośnie dziwny gatunek grzyba. Aż kusi, żeby coś z tym zrobić, zaklepać, nazwać wybrzuszenie terenu „punktem obserwacyjnym ptaków”, wylać gdzieniegdzie nieco betonu.
Prezydencie Trzaskowski, przyroda nie rośnie lepiej od nazwania jej parkiem. Szacunek do przyrody nie oznacza jej ciągłej kontroli, potrzeby ujarzmienia, nadania ram za pomocą ludzkich kategorii: punkt, ławka, słupek, alejka, granica, tablica. Opieka nad dzikością bardzo często oznacza zaniechanie, nawet jeśli przeciwstawia się mu cała współczesna kultura bezustannej produktywności i rozwoju. Przyroda jest chaotyczna i jej estetyka najczęściej bardzo odstaje od naszych wyobrażeń rodem z ilustracji z podręczników dla dzieci. Przyroda po prostu istnieje, niezależnie od tego, czy pan przetnie tę wstęgę, czy nie.