Miasto

Gill-Piątek: Zdecydujesz o budżecie, ale prezydenta nie odwołasz

Podsumowanie 2013 w polityce miejskiej.

Mijający rok w polityce miejskiej można by podsumować dwoma znanymi z innej dziedziny stwierdzeniami: polaryzacja i dyfuzja. Tę drugą wyjaśnić łatwo: narodzona z partyzantki miejskiej i ukonstytuowana w przeróżnych formach działalność miejskich aktywistów przez ostatnie trzy lata stała się obszarem zainteresowania mainstreamowych mediów. Stąd rosnąca świadomość, czym zajmują się ruchy miejskie i coraz powszechniejsza chęć partycypowania w ważnych lokalnych sprawach. A także poszerzenie pola walki: jeśli jeszcze dwa lata temu można było pisać o ruchach miejskich jako magmie skupionej na doraźnych interwencjach w otaczającą rzeczywistość, obecnie zakres ich działań uległ daleko posuniętej specjalizacji, a często wyniósł się na wyższy poziom sieciowania czy pracy na poziomie aktów prawnych.

Patrząc obecnie na środowiska, które podejmują temat polityki miejskiej, mamy przed sobą pełen wachlarz poglądów. Zainteresowanie miastem i jego problemami znajdziemy zarówno w publikacjach Instytutu Obywatelskiego, jak i w akcjach poznańskiego squatu Rozbrat. Jeszcze na długo przed 2013 oprócz tradycyjnych obszarów, jak infrastruktura, transport, kultura czy przestrzeń, dołączyły na pełnych prawach polityka mieszkaniowa i społeczna, ekologia czy lokalna polityka energetyczna. W tak wielu dziedzinach niełatwo dojść do wzajemnego konsensusu. I tak spojrzenie na bieda-stragan z rajtuzami może być skrajnie inne w optyce stowarzyszenia walczącego o estetykę miejską i ruchu zajmującego się działaniem na rzecz drobnej lokalnej przedsiębiorczości.

Stąd na razie ukryta, ale wyczuwalna już wyczuwalna polaryzacja, która ma wyraźny podtekst klasowy: o ile estetyka, architektura i jakość przestrzeni publicznej pozostaje w obszarze zainteresowania młodej klasy średniej skupionej na forach wielbicieli asfaltu i wieżowców, o tyle punktowe ruchy protestu przeciw niszczeniu terenów zielonych czy uciążliwym inwestycjom mają zwykle charakter ludowo-inteligencki. Ta ostatnia mieszanka, w zależności od proporcji, może zaowocować bardzo odmiennymi działaniami: od zwykłego blokowania drogi, do wyrafinowanych akcji społeczno-artystycznych, których dobry tegoroczny przykład odnajdziemy na warszawskim Jazdowie.

Z pewnością miejskim hitem ubiegłego roku były budżety obywatelskie. To, co dwa lata temu zapoczątkowano w Sopocie, rozlało się szeroką falą po całej Polsce. Radom, Dąbrowa Górnicza, Poznań, Gdańsk, Gdynia, Szczecin, Białystok, Rzeszów, Toruń, Bydgoszcz czy trzy dzielnice Krakowa – to tylko jedne z kilkudziesięciu miejsc, które albo już oddały część miejskich pieniędzy do dyspozycji swoim mieszkańcom, albo pracują nad przyszłorocznymi mechanizmami budżetów obywatelskich. A te bywają lepsze lub gorsze, bo każde miasto inaczej ustala zasady ich działania. Bywa też tak, że – jak w Poznaniu – są swoją własną karykaturą.

Przykładem dobrej praktyki w zakresie budżetu obywatelskiego była w tym roku Łódź. Rekordowa suma 20 milionów przyciągnęła prawie tysiąc projektów i 120 tysięcy głosujących. Byłoby jeszcze więcej, ale w ostatniej godzinie napięcia nie wytrzymał system komputerowy. Zainteresowanie pierwszym łódzkim budżetem było ogromne. Nieprzypadkowo. Złożyła się na nie żmudna praca zespołu, w którym społecznicy z urzędnikami pracowali nad jego kształtem, dobrze przeprowadzona kampania promocyjna i spotkania z mieszkańcami, które prowadziły doświadczone NGO-sy.

System był tak skonstruowany, żeby sukces mogły osiągnąć zarówno duże projekty, jak remont schroniska dla zwierząt, jak i zupełnie malutkie – na przykład zakup pianina do domu opieki. Cichymi bohaterami łódzkiego budżetu obywatelskiego została trójka łódzkich radnych, która poświęciła wakacje na weryfikację ogromnej sterty wniosków. To dzięki nim wszystko się udało i teraz Łódź eksportuje swoje know-how do innych miast w Polsce.

Drugim gorącym tematem były z pewnością referenda. Najsłynniejsze i przegrane przez inicjatorów odbyło się oczywiście w Warszawie.

Jednak referendum przyniosło pewne zyski: gabinet Hanny Gronkiewicz-Waltz nagle zaczął intensywnie dialogować z mieszkańcami, a dobrą taktyką neutralizującą niezadowolenie okazały się żywe tarcze, czyli zastąpienie najbardziej zabetonowanych dyrektorów osobami cieszącymi się społecznym poparciem.

Niestety po osiągnięciu celu, czyli utrzymaniu władzy, tarcze przestały być potrzebne. Najboleśniej odczuł to Grzegorz Piątek, nowy naczelnik wydziału estetyki, który honorowo złożył stanowisko, kiedy okazało się ono wyłącznie fasadą ocieplającą wizerunek pani prezydent.

Odpowiedzią na ten zamach na dotąd nienaruszalną pozycję Hanny Gronkiewicz-Waltz był prezydencki projekt ustawy o współdziałaniu w samorządzie terytorialnym. Projekt, który właściwie blokuje możliwość odwołania miejskich włodarzy. Zwłaszcza z pozycji niewielkiego komitetu. Na osłodę prezydent rozszerza w nim kompetencje obywateli w referendach tematycznych. Projekt był szeroko dyskutowany przez miejskich aktywistów i doczekał się stanowiska Kongresu Ruchów Miejskich.

Tegoroczny, trzeci już Kongres odbył się w Białymstoku w połowie października i miał charakter roboczego spotkania miejskich aktywistów. Jego efektem, oprócz stanowiska w sprawie prezydenckiego projektu, były głosy na temat nowego programu „Mieszkanie dla Młodych”, który powinien nazywać się raczej „Dotacja dla Deweloperów”. Zajęto się też sprawiedliwszym podziałem środków na zabytki. Niepokoi natomiast fakt, że Kongres Ruchów Miejskich nie podjął ruchu w stronę zbudowania formalnej platformy dla własnych działań. Powstanie takiej platformy mogły umożliwić, na przykład, środki z Fundacji Batorego dedykowane w tym roku sieciowaniu i budowie podobnych struktur.

Zapoczątkowany dwa lata temu przez Stowarzyszenie „My-Poznaniacy” ruch na rzecz zjednoczenia miejskich aktywistów do działań na szczeblu centralnym ciągle jest strukturą anarchiczną utrzymywaną z dobrowolnej pracy członków. Czyhają zatem na niego wszystkie wiążące się z tym zagrożenia: brak zasobów do kontynuowania prac, osłabienie regularności corocznych zjazdów czy paraliż decyzyjny pomiędzy nimi. Aby Kongres Ruchów Miejskich stał się głosem słyszalnym w Sejmie, musi pokonać wewnętrzną nieufność oraz pomyśleć nad budową struktury ułatwiającej transmisję wiedzy i przekucie jej na konkretne trwałe działania.

A skoro już jesteśmy przy ojcach-założycielach Kongresu, to 2013 był rokiem kryzysu dla „My-Poznaniaków”, którzy wypączkowali nowym stowarzyszeniem „Prawo do Miasta”. Wzajemne animozje uniemożliwiły wspólne działania, ale do wyborów obydwie organizacje obiecują startować razem. To dobra wiadomość dla poznańskich wyborców szukających alternatywy wobec polityki partyjnej.

O ile w Poznaniu ubiegły rok upłynął pod znakiem kryzysu, o tyle o miejskim renesansie może mówić Kraków. Sprzeciw wobec planowanych igrzysk zgromadził dużą koalicję, w której znaleźli się uczestnicy innych krakowskich inicjatyw walczących z cięciami w edukacji czy smogiem. Akurat aktywiści ekologiczni mogą mówić w Krakowie o sporym zwycięstwie: sejmik pod koniec roku uchwalił zakaz używania węgla do palenia w piecach, pozostawiając jednak możliwość opalania drewnem kominków.

Węglem zajmuje się także Opole, gdzie wykiełkowała ciekawa inicjatywa – „Oddajcie naszą przyszłość”, sprzeciwiająca się rozbudowie elektrowni i proponująca alternatywne zielone rozwiązania. Od podobnych komitetów protestacyjnych opolan odróżnia wysoka świadomość ekologiczna i dlatego z trzymam za nich kciuki.

Gdańsk, obok budżetu obywatelskiego, może w tym roku pochwalić się zwycięstwem nad planami zabudowania wybrzeża w Brzeźnie i protestem przeciw budowie kolosa handlowego, zainicjowanym, o dziwo, przez proinwestycyjne Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej. Widać idee zrównoważonego rozwoju przesiąkają nawet taką glebę.

Po faktycznej likwidacji dworców w Poznaniu i Katowicach, które zamieniono na, dysfunkcyjne z punktu widzenia podróżnych, galerie handlowe, podobnego losu próbuje uniknąć Wrocław. Niestety głos Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia zostanie zapewne zlekceważony, o czym świadczy presja prezydenta Dutkiewicza na zbudowanie świątyni konsumpcji zajmującej 98% działki, co automatycznie oznacza wyrok śmierci dla znajdującego się tam przedwojennego parku.

W kwestii lokalnych protestów Warszawa nie pozostała w tyle za innymi miastami. Oprócz silnego ruchu na rzecz ocalenia Jazdowa i inicjatywy referendalnej, stolica broniła się przed podwyżkami cen biletów komunikacji miejskiej.

Szeroka koalicja zebrała podpisy i wniosła obywatelski projekt uchwały, ale został on odrzucony zaledwie jednym głosem (25/26). Pomimo porażki wyzwolona została społeczna energia, która ma szansę ponieść następne inicjatywy. Tymczasem od nowego roku ceny biletów w Warszawie znów skokowo rosną.

Kiedy na warszawskiej ulicy toczyły się batalie o miasto, Parlamentarny Zespół ds. Polityki Miejskiej zapadł nieopodal w sen letnio-jesienno-zimowy. Według sejmowej strony jedyne posiedzenie w 2013 roku zespół odbył w marcu. Wielka szkoda, bo wiele osób pokładało w nim duże nadzieje. Tym bardziej, że w nowym turboministerstwie Elżbiety Bieńkowskiej przybyło nowych obowiązków i sprawy miejskie, którymi zajmowało się dotychczasowe Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, mogą zostać przygniecione przez zawsze ważniejsze autostrady.

Licznych aktywności i nieaktywności miejskich nie da się zawrzeć nawet w tym przydługim podsumowaniu. Byłoby ono jednak niepełne bez wymienienia trzech ważnych lektur, jakie przyniósł aktywistom 2013 rok. Listę otwiera „Anty-Bezradnik przestrzennego: prawo do miasta w działaniu” autorstwa Lecha Merglera, Kacpra Pobłockiego i Macieja Wudarskiego (Res Publica Nowa). Druga to niebezpieczny, ale na pewno warty przeczytania tom „Koszmar partycypacji” Markusa Miessena (Bęc-Zmiana). Listę zamyka głośna „Wanna z kolumnadą” Filipa Springera (Wyd. Czarne), która głosy o brzydocie polskiej przestrzeni i okupacji naszej codzienności przez reklamowe szmaty, wprowadziła do szerokiej świadomości.

A nadzieje na 2014? Przede wszystkim odmieniana przez wszystkie przypadki rewitalizacja.

Podczas wizyty w Łodzi premier Tusk obiecał bowiem 25 miliardów ze środków europejskich na proces odnowy miast. Czy rewitalizacja będzie wyłącznie chochołem na rok wyborczy, czy rzeczywistą szansą na zmiany przestrzenne i społeczne – zobaczymy. Na razie są obietnice, czekamy na konkrety.

Czytaj także:

Joanna Erbel, 8 motywów przewodnich i 1 obiekt. Rok 2013 w Warszawie

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Polityczka lewicy
Członkini Partii Zielonych. Koordynatorka Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi, działaczka społeczna i polityczna, graficzka. Studiowała grafikę i malarstwo na ASP w Łodzi. W latach 2005-2008 liderka lokalnych stowarzyszeń warszawskich. Razem z Joanną Rajkowską poprowadziła „Marsz Tyłem” w Poznaniu (Malta 2010). Współautorka książki "Bieda. Przewodnik dla dzieci" (2010). Felietonistka Krytyki Politycznej.
Zamknij