W Ostrawie miękka przemoc wobec Romów w postaci wyższych opłat i ryzyka eksmisji przeszła w bezpośrednią.
Z Cieszyna do Ostrawy można dotrzeć szybciej, prościej i wygodniej niż do Katowic. Przynajmniej komunikacja sprzyja relacjom polsko-czeskim, choć złośliwi powiedzieliby „Morava a Slesko to ne ni Cesko” (Morawy i Śląsk to nie Czechy). Wsiadasz w jeden z pociągów, które odjeżdżają co pół godziny z dworca w Czeskim Cieszynie, i zanim zdążysz zachwycić się komfortem podróży, już jesteś na miejscu. Część znajomych z Cieszyna tam pracuje, w weekendy na parkingu przed zoo na tablicach rejestracyjnych widać głównie SCI, SB i SK. Ludzie z dalszych części Polski lubią wpadać do Cieszyna i obowiązkowo zahaczyć o imprezę przy Stodolnej w Ostrawie albo raz do roku potańczyć na „Colours of Ostrava”.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do tego miasta na dłużej niż dzień, na dworcu przywitał mnie tłum kibiców. Pamiętam, że bałam się przejść z peronu na przystanek tramwajowy, bo zewsząd dochodziły niepokojące okrzyki, zaczepki. Przyjechaliśmy wtedy w sześć osób, na Stodolnej mieli dołączyć znajomi z Pragi i Warszawy. Dzień później zaczynaliśmy mające trwać kilka dni spotkania z organizacjami, instytucjami i aktywistami z Ostrawy.
Plan był ambitny, dużo miejsc do obskoczenia. W całym tym zamieszaniu pojawił się Ondrei, który chciał koniecznie poznać nas ze społecznością romską. Nie byliśmy do tego w ogóle przygotowani, co natychmiast odczułam w dzielnicy Prednadrazi. To rozległa przestrzeń, której mieszkańcy są rozproszeni po wielu budynkach. Przebiegaliśmy między domami jak przez zoo w Ostrawie, by dotrzeć na spotkanie w najbardziej odległej części dzielnicy.
To było wstydliwe odkrycie – że gdy znajduję się w obcej przestrzeni, gdzie niekoniecznie wszyscy spoglądają w moją stronę przyjaźnie, odczuwam podobny rodzaj strachu jak przed kibicami.
Kiedy wchodziliśmy do mieszkania w budynku, w którym nie było ogrzewania i prądu, a dach niemal się sypał, chciałam zawrócić. Tym bardziej, że czułam się upokorzona we własnych oczach do granic możliwości. Powierzchowność mojej tolerancji dawała o sobie znać, kiedy z oporem patrzyłam na ubrania, przedmioty, twarze. Do tamtej pory na dystans świetnie solidaryzowałam się z Romami i deklarowałam zaangażowanie w ich los.
Siedzieliśmy w małej kuchni, słuchając historii budynku i jego lokatorów. Opowiadali, jak tu trafili, co robią, jak żyją. Zwracali uwagę na podstawowe potrzeby, mówili, jak nie szanuje się ich praw. Kiedy zapytali nas, jak chcemy im pomóc, zapadła niezręczna cisza. Nie mieliśmy pojęcia.
Ondra, który nas przyprowadził, bywa tam często i wielokrotnie próbował wspierać romską społeczność. Ale my, pozostali, dobitnie zdaliśmy sobie sprawę, że zabrakło nam języka do rozmowy. Takie poczucie wstydu nie zdarza się często. Tym bardziej gdy widzisz, że dom dorosłych, dzieci, starszych (i często chorych) osób jest jedną wielką ruiną, o którą chcą walczyć jak o pałac. Nie chodzi już nawet o poprawę warunków życia, choćby przez przywrócenie prądu, tylko o zachowanie czegoś, co dla nikogo innego nie stanowi żadnej wartości. Jest raczej odpadkiem i niepotrzebnym obiektem. Protesty lokatorskie nie wchodzą w grę, bo Romów nie traktuje się jak obywateli. Nie bez powodu w Czechach dozwolone są publicznie wypowiedzi głoszące, że „Romowie są niereformowalni”.
Nie piszę tego, żeby estetyzować biedę czy usprawiedliwiać się przez współczucie, ale żeby uzmysłowić, jak niewyobrażalnie trudne warunki panują na ostrawskim osiedlu. Między innymi to sprawia, że trudno znaleźć porozumienie. Większości z nas, przyzwyczajona do innych warunków życia, nie odważyłaby się spędzić nocy w domach, w których oni pragną pozostać. Trudno uwierzyć, że ktokolwiek chce ich stamtąd wyrzucić, stosując przemoc, nie tylko w białych rękawiczkach. To już nie jest podnoszenie czynszu, ale bezpośrednie ataki: groźby, plucie, bicie.
Nasza wizyta odbyła się prawie rok temu. Od tego czasu miękka przemoc w postaci wyższych opłat i ryzyka eksmisji przeszła w bezpośrednią. W sierpniu na ulicach Ostrawy (i kilku innych miast) odbyły się demonstracje antyromskie, jednak nigdzie poza tym miastem nie użyto przemocy. Oczywiście do większości mediów nie dotarło, że nie wszyscy mieszkańcy popierali protesty, a część nawet wspierała Romów. Cytowano czeskich „specjalistów”, takich jak socjolog Jiri Siostrzonek, który został mocno skrytykowany za wypowiedzi wyrażające raczej jego własne poglądy niż będące choćby próbą obiektywnej analizy. Informowano też o starciach faszystów z policją, rzadziej zauważono, że Romowie i część aktywistów z Ostrawy stała z transparentami „Zaakceptujcie nas” czy „To też nasz dom”.
Wstyd w takiej sytuacji powinien zmienić się w solidarność. Wsparcie „teoretyczne”, na odległość, jest równie wygodne, co nieprawdziwe. To prawda, że różnią nas nawyki,warunki życia i bardzo wiele spraw, których nie rozumiemy, śpiąc w domach, w których nie wali się dach. Łatwo obwiniać Romów za żebractwo, mając pracę, wykształcenie i korzystając z pełni praw. Ale to jest nasz powód do wstydu. Nie ich.
28 października (rocznica powstania Czechosłowacji w 1918 roku) w Ostrawie odbędzie się Kolorowa Ostrawa – kolorowy marsz przeciwko przemocy, rasizmowi i neonazistom.
godz. 14, rynek Swatopluka Czecha, Ostrawa Privoz | Náměstí Svatopluka Čecha, Ostrava Přívoz)
Środowisko Krytyki Politycznej wyraża poparcie dla Romów, którzy padają ofiarą ataków na tle rasowym, i dla mieszkańców Ostrawy, którzy są solidarni z nimi przeciwko przemocy! Uważamy, że to nie tylko sprawa obywateli Republiki Czeskiej. Ostrawa położona jest około trzydziestu kilometrów od przejścia granicznego w Cieszynie, gdzie codziennie działamy w Świetlicy Krytyki Politycznej. To, co dzieje się w Ostrawie, porusza nas tak samo jak akty przemocy, które spotykają mniejszości mieszkające w Polsce. Wstydzimy się za nie i głośno mówimy, że przemoc nie ma usprawiedliwienia.
Krytyka Politycká a lidé kolem ní, vyjadřují tímto solidaritu s Romy, kteří se stávají obětí rasových útoků a také s těmi obyvateli Ostravy, kteří se za ně postavili. Jsme přesvědčeni, že se tato záležitost netýká jenom občanů České Republiky. Ostrava leží asi 30 kilometrů od hraničního přechodu v Těšíně, kde každý den pracujeme v Klubu Krytyky Politycké. To, co se děje v Ostravě, dotýká se nás stejně jako akty násilí proti menšinám žijícím v Polsku. Stydíme se za ně a hlasitě říkáme, že nic neuspravedlňuje násilí.
Czytaj także:
Bělíček: Strach i obrzydzenie w Ostrawie