Znamy oficjalne wyniki wyborów. Przyszła wiosna dla alt-rightu

Polski alt-right ma co świętować. Przy wysokiej frekwencji przekonał do siebie co piątego wyborcę i znalazł się w mocnej pozycji do tego, by zadecydować, kto 1 czerwca zostanie prezydentem oraz jak będzie wyglądała polska polityka w drugiej połowie obecnej dekady.
Spotkanie wyborcze Sławomira Mentzena
Spotkanie wyborcze Sławomira Mentzena. Fot. Monika Bryk

Rafał Trzaskowski wygrał pierwszą turę. Jest to jednak zwycięstwo gorzkie, jeszcze nigdy w historii zwycięzca pierwszej tury w wyborach prezydenckich nie miał tak wielu powodów do zmartwień o to, czy uda się utrzymać przewagę w drugiej.

Prawicowa fala, która w listopadzie wyniosła Donalda Trumpa ponownie do władzy, dotarła 18 maja także do Polski: w pierwszej turze wyborów prezydenckich wahadło szarpnęło gwałtownie w prawo, przebijając ścianę i szybując w rejony, gdzie polska polityka jak dotąd się nie znajdowała. Nie tylko już w pierwszej turze różnica między Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim okazała się minimalna, ale też na kandydatów skrajnej prawicy padła ponad jedna piąta głosów. Czwarte miejsce, z poparciem 6,34 proc. zajął Grzegorz Braun – kandydat deklarujący się jako monarchista, wróg demokracji, budujący popularność na antysemickich i antyukraińskich hasłach oraz aktach politycznego wandalizmu i przemocy.

Polski alt-right ma co świętować. Przy wysokiej frekwencji przekonał do siebie co piątego wyborcę, a co nawet ważniejsze znalazł się też w mocnej pozycji do tego, by zadecydować nie tylko o tym, kto 1 czerwca zostanie prezydentem, ale i o tym, jak będzie wyglądała polska polityka w drugiej połowie obecnej dekady.

Na obecnej taktyce Trzaskowski do Pałacu Prezydenckiego nie wejdzie

Trzaskowski wygrał pierwszą turę. Jest to jednak zwycięstwo gorzkie, jeszcze nigdy w historii zwycięzca pierwszej tury w wyborach prezydenckich nie miał tak wielu powodów do zmartwień o to, czy uda się utrzymać przewagę w drugiej. Prezydent Warszawy powinien mieć przy tym jasność co do jednego: na obecnej taktyce nie wejdzie do Pałacu Prezydenckiego.

Disco duopolo: Trzaskowski i Nawrocki w drugiej turze, Polska kocha PO i PiS

Opierała się ona na dwóch filarach. Po pierwsze na przesuwaniu kandydata w prawo, dystansowaniu go od zbyt progresywnego i zbyt wielkomiejskiego wizerunku, budowaniu przekazu tak, by nikogo nie zrazić. Gdyby Trzaskowski w pierwszej turze był postacią z polskiej literatury, to byłby Panem Młodym z Wesela Wyspiańskiego: potomkiem dobrej, inteligenckiej rodziny z własnym grobowcem na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, który przebiera się w chłopski strój, spotyka z gospodyniami wiejskimi, zachwalając krzepę i konserwatywne wartości ludowej Polski. U bohatera Wyspiańskiego rodzi to głównie komiczny efekt, w przypadku Trzaskowskiego ledwo starczyło na poparcie równe temu, jakie obecnie notuje KO.

Drugim filarem było demonizowanie Karola Nawrockiego, co przybrało szczególnie intensywny wymiar w ostatnich dwóch tygodniach kampanii, gdy wyszła sprawa kawalerki Nawrockiego. Sztab Trzaskowskiego zwyczajnie przegrzał tę sprawę, choć być może zadecydowała absolutna lojalność elektoratu PiS wobec wskazań partii. W drugiej turze nawet elektorat przekonany, że Nawrocki nie ma moralnych kwalifikacji do najwyższego urzędu w państwie, może uznać, że nie jest to jeszcze dobry powód, by zagłosować na jego głównego konkurenta.

By zbudować większość w drugiej turze, Trzaskowski musi wyborcom zaoferować coś więcej, coś nowego. W swojej mowie po ogłoszeniu wyników prezydent Warszawy zwrócił się ku wyborcom lewicy, przypomniał sobie o progresywnych i społecznych postulatach. Elektorat lewicy, często sfrustrowany tym, jak obecny rząd traktował bliskie mu postulaty, może się jednak nie zmobilizować w drugiej turze na taką skalę, by dać Trzaskowskiemu zwycięstwo.

Lewica bez tragedii, ale też bez prawa do triumfu

Kandydaci lewicy w sumie zanotują około 10,18 proc. To będzie najlepszy wynik od czasu startu Grzegorza Napieralskiego w 2010 roku. Powody do zadowolenia ma zwłaszcza Adrian Zandberg, który wyprzedzi Magdalenę Biejat i z wynikiem bliskim 4,86 proc. przebił oczekiwania z początku kampanii. Jednocześnie przy poparciu Biejat na poziomie 4,23 proc. mamy na lewicy raczej remis ze wskazaniem na kandydata Razem niż triumf lub klęskę którejkolwiek ze stron.

Jednocześnie lewica nie ma powodów do poczucia triumfu, także ta z Razem. Jej wynik blednie przy ponad 20 proc. poparcia dla radykalnej prawicy. Adrian Zandberg był sobie w stanie wykroić niszę bliską progu wyborczego, ale jednocześnie wbrew nadziejom nie potrafił zatrzymać wzrostu Mentzena, który zdobył trzykrotnie wyższe poparcie i wygrał wśród młodych. Według exit poll, wśród wyborców Konfederacji z 2023 roku Zandberg zebrał tylko 1,1 proc. głosów, wśród wyborców PiS sprzed dwóch lat ani on, ani Biejat nie byli w stanie pozyskać żadnych widocznych w badaniu wyborców.

Niestety, w realiach wyborów parlamentarnych obecne wyniki lewicy mogą w najgorszym wypadku oznaczać powtórkę z roku 2015. Tylko tym razem w Sejmie bez lewicy PiS nie byłby w stanie zbudować większości bez Konfederacji, a na tle rządów Czarnka z wicepremierem Mentzenem i marszałkiem Sejmu Bosakiem gabinet Szydło wspominać będziemy jako wzór umiarkowania i zdrowego rozsądku.

Powtórki roku 2015 będziemy tym bliżej, im bardziej Razem ogarnie poczucie triumfu i przekonanie, że nie ma już sensu rozmawiać z Nową Lewicą, a tę drugą poczucie porażki skutkujące kursem na szukanie sobie miejsca na listach Tuska przez kolejnych działaczy.

Zandberg mimo całego kursu na walkę z „koryciarstwem” i populistyczny język nie był w stanie pozyskać istotnych przyczółków w elektoracie ludowym. Wśród robotników oboje kandydaci lewicy zamykają stawkę z poparciem na poziomie 2,3 i 2,6 proc., prawie dziesięciokrotnie mniejszym niż to, jakie w tej grupie zdobył Mentzen (21,8 proc.). Trochę lepiej było z poparciem wśród bezrobotnych, ale i tu kandydaci lewicy zamykają stawkę.

Lewica, zwłaszcza ta Zandberga, zdobyła bardzo mocną pozycję tylko w elektoracie 18-29 – kandydat Razem był tu drugi za Mentzenem, aż 62,4 proc. jego wyborców to według exit poll ludzie przed trzydziestką. Młody elektorat jest jednak silnie labilny, trudny do mobilizacji i utrzymania i na dłuższą metę może być na nim bardzo trudno budować trwałą polityczną pozycję.

Budapeszt czy Bukareszt w Warszawie

Czy to wszystko oznacza, że Karol Nawrocki wygrał już wybory? Niekoniecznie. Może powtórzyć się scenariusz, jaki wczoraj wydarzył się w drugiej turze w Rumunii, gdzie reprezentujący umiarkowaną prawicę burmistrz Bukaresztu Nicusor Dan pokonał „suwerenistycznego”, bliskiego PiS i Giorgii Meloni George’a Simiona.

Za dwa tygodnie zadecydujemy, czy w Warszawie będzie Bukareszt czy Budapeszt. Bo jeśli przegra Trzaskowski, to czeka nas załamanie się całego politycznego projektu Donalda Tuska i stopniowa dekompozycja obecnego układu rządowego. Nawet jeśli nie skończy się to odwróceniem sojuszy i koalicją PiS-PSL-Konfederacja już w obecnym Sejmie, to otworzy drogę PiS do powrotu do władzy w 2027 roku. Ten scenariusz nawet przy wygranej Trzaskowskiego 1 czerwca wydaje się coraz bardziej prawdopodobny, rządy PiS z prezydentem z KO będą jednak wyglądały zupełnie inaczej niż z Nawrockim w Pałacu.

Czy Trzaskowskiemu starczy rezerw, by powstrzymać scenariusz budapesztański? Pierwsza tura pokazuje potężne zniechęcenie obecnym rządem, jego rozczarowany elektorat kilka razy się zastanowi, zanim ulegnie narracji: zagłosujcie raz jeszcze na naszego kandydata, bo patrzcie, kto jest alternatywą. Dyscyplinujące wezwania, by ratować demokrację, też nie zadziałają. Bo jakich realnych zagrożeń nie stwarzałaby prezydentura Nawrockiego, to strach przed powrotem PiS może w tym roku nie starczyć.

Bardzo dużo zależy też od tego, jak bardzo ideologicznie samoświadomy jest elektorat Mentzena. To ilu jego wyborców naprawdę już połknęło i przetrawiło alt-rightową „czerwoną pigułkę”, a jak wielu ciągle trzyma ją tylko w ręku. Od tego zależy, jak wielka będzie skala mobilizacji blisko 15 proc. wyborców Mentzena w drugiej turze wokół kandydata PiS. Cała nadzieja prezydenta Warszawy w tym, że istotna część elektoratu Metzena zostanie jednak w domu, nie chcąc głosować na mniejsze zło. Nawrocki w grupie 18-29, stanowiącej prawie 39 proc. elektoratu Mentzena, radził sobie dotychczas fatalnie, zajął w niej czwarte miejsce z poparciem 11,1 proc. głosów.

Zatęsknimy za duopolem

Połączony wynik dwóch kandydatów będzie, jak wszystko wskazuje najsłabszy w historii. Czy to oznacza śmierć duopolu? Do tego jeszcze daleko, 60 proc. głosów na kandydatów dwóch głównych partii to ciągle naprawdę dużo. Z drugiej strony widać, że duopol przeżywa głęboki kryzys, tym głębszy im na młodszy elektorat patrzymy.

Jednocześnie dziś siłą, która najbardziej wydaje się zdolna, by pożywić się na tym kryzysie, jest radykalna prawica. Jeśli to ona otrzyma pakiet kontrolny, pozwalający decydować o tym, kto rządzi Polską, to możemy zatęsknić za czasami, gdy decydowali Kaczyński z Tuskiem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij