Lewica powinna bić się o takie ministerialne rozdanie, które nie wrzuci jej w pułapkę dawania twarzy niedofinansowanym i niedziałającym politykom publicznym, ale pozwoli zaznaczyć swoją sprawczość zarówno od socjalnej, jak i progresywnej strony.
Liderzy czterech partii opozycyjnych – „czterej jeźdźcy opozycji”, jak całkiem zabawnie określił to paskowy TVP – wyrazili we wtorek wolę utworzenia rządu i poparcie dla Donalda Tuska jako wspólnego kandydata na premiera. Choć ciągle czekamy na to, komu prezydent Duda powierzy w pierwszym kroku misję tworzenia rządu, to na dziennikarskiej giełdzie krążą już informacje o tym, kto który resort miałby objąć w nowym gabinecie Tuska.
Na te plotki i przecieki warto patrzeć z dystansem. Politycy często wypuszczają je po to, by sprawdzić, jak rezonuje dana kandydatura, pokazać dziennikarzom, że posiadają insiderską wiedzę, co wcale nie musi być prawdą, odwrócić uwagę albo nawet utrącić kandydatury konkurentów. Niemniej warto się zastanowić nad tym, o jakie resorty w nowym rządzie powinna szczególnie twardo targować się Lewica.
Gra słabymi kartami
Na początku tych rozważań powiedzmy jedno: Lewica nie dostanie w tym rozdaniu wiele. Negocjacje prowadzi z bardzo słabymi kartami. W nowej rządowej koalicji będzie najmniej znaczącym partnerem, w dodatku najbardziej ideowo odległym od dominujących centrowych i centroprawicowych formacji. Jak mówią medialne przecieki, rząd ma być w dodatku silnie autorskim gabinetem Tuska, stawiającym na sprawdzonych współpracowników lidera KO.
Andrzej Stankiewicz ustalił na podstawie nieoficjalnych rozmów, że Tusk ma planować dla opozycji 5–6 resortów w swoim rządzie. Nawet jeśli mniejsze partie wynegocjują ostatecznie więcej, to Lewicy przypadną nie więcej niż 2–3 ministerstwa.
Zandberg na minusie. Gdzie rozpłynął się pożyczony elektorat Lewicy?
czytaj także
Nie ma absolutnie żadnych szans, by w nowym rozdaniu Lewica objęła kluczowy dla swojego programu urząd – ministra finansów. Resort ten rzadko pojawiał się w życzeniach i spekulacjach lewicowego komentariatu, na ogół jako naturalne i pożądane dla Lewicy wskazywano w nich ministerstwa odpowiedzialne za istotne obszary usług publicznych: np. edukację i zdrowie. Tymczasem to właśnie od ministra finansów zależy to, czy znajdą się pieniądze na ambitne polityki realizowane przez pozostałe resorty. Partia, która kontroluje, dajmy na to, MEiN, ale nie Ministerstwo Finansów, jest skazana na rolę wiecznego petenta w relacji z ministrem finansów, pochodzącym z odmiennej politycznej formacji, niepodzielającej jej politycznych celów, priorytetów i wrażliwości. Niestety, biorąc pod uwagę siłę Lewicy w przyszłym Sejmie – 26 mandatów – każdy lewicowy minister kierujący wymagającym nakładów resortem będzie słabym petentem wobec ministra finansów.
Dlatego też obsada tego stanowiska będzie kluczowa dla Lewicy. Wybór nowego ministra finansów pokaże, na ile Tusk i jego otoczenie zrozumieli konieczność społecznej korekty polskiego modelu gospodarczego, jaka w 2015 roku pomogła wynieść PiS do władzy i dała Kaczyńskiemu drugą kadencję w 2019. To od ministra finansów zależy, czy rząd nie okopie się znów na pozycji „pieniędzy nie ma i nie będzie”.
Z ministrem finansów skupionym tunelowo na redukcji deficytu budżetowego ministerstwo, które teoretycznie powinno być dla lewicowej polityczki doskonałym narzędziem do działania i budowania dalszej kariery, może okazać się polityczną pułapką, jeśli nie trumną. Weźmy np. Ministerstwo Zdrowia – jeden z resortów, który teoretycznie powinien znajdować się wysoko na liście priorytetów każdej lewicowej formacji. Bez pieniędzy nowy szef tego resortu będzie przede wszystkim musiał zarządzać ciągłym kryzysem wizerunkowym, spowodowanym przez frustracje pacjentów, zirytowanych tym, że mimo zmiany władzy kolejki do specjalistów wcale się nie skróciły, brakami kadrowymi, ciągle niskimi wynagrodzeniami wielu zawodów medycznych, zapaścią całych obszarów, jak psychiatria dziecięca, których postawienie na nogi wymagać będzie nie tylko nakładów, ale też czasu. Politycy zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, przecieki z Sejmu mówiące, że nikt nie pali się, by objąć resort zdrowia, brzmią bardzo wiarygodnie.
Niczego nie brać w ciemno
Dlatego w negocjacjach z Tuskiem Lewica musi być szczególnie uczulona, by nie wpaść w polityczną pułapkę: nie wziąć jednego, a już na pewno nie kilku medialnie widocznych resortów, pozbawionych pieniędzy na to, by realnie podnieść jakość usług publicznych znajdujących się w ich gestii.
Niczego nie można od Tuska brać w ciemno, bez gwarancji, że nowy gabinet będzie miał wolę, by przynajmniej poszukać pieniędzy na realizację polityki lewicowego ministra.
Nie ma np. sensu brać Ministerstwa Transportu – kolejny resort, który naturalnie powinien znajdować się w orbicie zainteresowań Lewicy – jeśli umowa koalicyjna nie będzie zakładać polityki transportowej zgodnej z priorytetami programowymi Lewicy. Jeśli dla nowego rządu priorytetem nie będzie walka z wykluczeniem transportowym Polski lokalnej, „podpięcie” każdego powiatu do sieci kolejowej, to lewicowa ministra transportu będzie mogła co najwyżej wrzucać w media społecznościowe zdjęcia promujące podróże koleją, do czego ministerialne stanowisko nie jest niezbędne.
Wojewoda z PiS ją zignorował. Niesłusznie. Bo to ona została senatorką
czytaj także
Jeśli rząd nie przyjmie polityki wspierania budownictwa społecznego na wynajem, to podobnie nie ma sensu, by Lewica obejmowała Ministerstwo Budownictwa. Jeśli niczego ono nie zbuduje, nie dostarczy tanich mieszkań na wynajem, o których Lewica tyle mówiła w kampanii, to przy okazji następnych wyborów stanie się ono dla niej nie kampanijnym atutem, ale obciążeniem.
Choć są resorty, które można brać nawet bez gwarancji, że będzie się w nich dało realizować do końca własny program. Na przykład Ministerstwo Cyfryzacji, które jak mówią przecieki, miałoby przypaść Krzysztofowi Gawkowskiemu. Nawet jeśli nowy układ rządowy nie będzie miał wyraźnej woli, by zająć się na poważnie regulacją monopoli cyfrowych albo regulacją pracy dla wielkich platform cyfrowych, to raczej nie będzie blokować działań nowego ministra w tych obszarach, a Lewica kierująca cyfryzacją mogłaby budować swój wizerunek jako partii nowoczesnej, patrzącej w XXI wiek i szukającej prospołecznych, progresywnych rozwiązań w gospodarce nowych technologii.
Warto walczyć o edukację i zdrowie
Wśród resortów, o które warto się bić, znajdują się przede wszystkim resorty edukacji i pracy. Lewicowy minister pracy, nawet jeśli nie zawsze będzie miał poparcie większości dla wszystkich swoich postulatów, mógłby wiele zrobić po prostu jako minister zdecydowanie stający po stronie pracowników i używający wszystkich swoich kompetencji do tego, by wzmocnić ochronę ich interesów.
Z kolei biorąc pod uwagę obietnice KO z kampanii, nawet ze skupionym na zbijaniu deficytu ministrem finansów, nowy rząd nie będzie mógł wycofać się bez znacznego politycznego kosztu z obietnic podwyżek dla nauczycieli. Lewicowa ministra edukacji stałaby się jedną z ich twarzy, co mogłoby przełożyć się na wzrost poparcia Lewicy wśród nauczycieli – grupy, która w wielu państwach europejskich tradycyjnie stanowi jeden z głównych wyborczych filarów centrolewicy.
Lewicowy minister na czele MEiN pozwoliłby Lewicy pokazać, że jest w stanie osiągnąć dwa swoje kluczowe cele w rządzie. Po pierwsze, realnie wpłynąć na to, by polityki publiczne zaczęły w końcu uwzględniać wrażliwość coraz bardziej progresywnego społeczeństwa, by przestały być – jak były nie tylko w ostatnich ośmiu latach – zakładnikiem tradycjonalistycznej mniejszości. Po drugie, Lewica mogłaby tu pokazać, że jest w stanie wziąć odpowiedzialność za istotny obszar usług publicznych i dostarczyć efektów – zarówno dla odbiorców usług, jak i wytwarzających je pracowników – lepszych niż konkurencja. Lewica ma w dodatku idealną kandydatkę na to stanowisko w osobie Agnieszki Dziemianowicz-Bąk.
Niestety, MEiN dla Lewicy ma się zdecydowanie przeciwstawiać PSL. Wielu wpływowych liderów opinii już przestrzega, iż byłoby wysoce niefortunnie, gdyby po Czarnku i jego radykalnym wychyleniu w prawo resort wychylił się teraz za bardzo w lewo. Ponieważ, jak mawiali gangsterzy w serialu Prawo ulicy: „the game is the game”, trudno sobie wyobrazić, by w tej sytuacji Tusk nie ustawił się w roli rozjemcy skrajnych skrzydeł nowej koalicji i nie wyznaczył na urząd ministra edukacji kandydata kompromisu, kogoś z KO lub Polski 2050. Zwłaszcza że na tle radykalnie prawicowego zacietrzewienia Czarnka nawet umiarkowany konserwatysta w MEiN będzie wydawał się głosem postępu i oświecenia.
Lęk przed nadmiernym wychyleniem w lewo po okresie skrętu w prawo może też zablokować lewicowe kandydatury w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Może udałoby się przejąć wykrojone z czarnkowego MEiN Ministerstwo Nauki. Ale ten resort będzie dla Lewicy trudny. Po pierwsze, ze względu na brak pieniędzy. Po drugie, środowisko naukowe, w tym to sympatyzujące z Lewicą, jest silnie podzielone w takich kwestiach jak stosunek do parametryzacji, umiędzynarodawiania polskiej nauki czy wspierania słabo wypadających w rankingach lokalnych uczelni. Nowy minister nie zadowoli wszystkich stron tych sporów, część do siebie zrazi.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo
Lewica powinna bić się o takie ministerialne rozdanie, które nie wrzuci jej w pułapkę dawania twarzy niedofinansowanym i niedziałającym politykom publicznym, ale pozwoli zaznaczyć swoją sprawczość zarówno od socjalnej, jak i progresywnej strony. To szczególnie ważne w kontekście tego, że Lewica będzie firmować rząd najpewniej realizujący o wiele mniej prospołeczną i progresywną politykę, niż życzyłyby sobie tego głosujące na lewicową listę osoby – musi więc pokazać, że w zamian za to poparcie potrafi wywalczyć realizację przynajmniej części swojej agendy.
Ikonowicz: Idzie nowe. Koniec z wąskim, cieknącym z góry na dół strumyczkiem pieniędzy?
czytaj także
Na obrzeżach lewicowej dyskusji pojawiają się wręcz głosy, że może nie ma sensu wchodzić w rządową koalicję. Jednak wyborcy Lewicy głosowali z założeniem, że ich formacja weźmie współodpowiedzialność za przyszły rząd i przejście na opozycyjne pozycje na samym początku nowego rozdania byłoby niezrozumiałe dla większości elektoratu. Po drugie Lewica naprawdę potrzebuje pokazać Polakom, że potrafi rządzić i dostarczyć z pozycji władzy konkretnych rozwiązań – a nie tylko o nich mówić i „dawać świadectwo” swoim wartościom.
Lepiej wejść teraz do rządu, spróbować uzyskać wpływ na jego działanie, a dopiero gdy to się nie uda, w najgorszym wypadku wyjść z niego w korzystny dla siebie politycznie sposób niż na początku rzucić ręcznik.