W lewicowym projekcie chodzi nie tylko o wyzwolenia człowieka od niedostatku, ubóstwa i niepewności, ale także o prawo do udziału w kulturze, uczestnictwa w życiu obywatelskim, podążania za własnymi wartościami. Ludzie lewicy nie powinni głosować na PiS, bo rządy partii Kaczyńskiego to dla Polski zbyt wysoki rachunek do spłacenia. Jaki? Przeczytajcie przedwyborczy komentarz Jakuba Majmurka.
Rozumiem powody, dla których PiS wygrywa. W demokracji liberalnej rząd, który ma szczęście sprawować władzę w okresie wyjątkowej koniunktury, rzadko ponosi klęskę przy urnie wyborczej. Przynajmniej dopóki ludzie się nim nie zmęczą. A nie oszukujmy się – choćbyśmy bardzo żyli rozwałką sądownictwa, szczuciem na LGBT+, rozwalaniem przez ministra Glińskiego kolejnych instytucji kultury, to dla większości Polek i Polaków ostatnie cztery lata to okres, gdy pod względem materialnym żyje się im lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
czytaj także
Doceniając w pełni to, jak rządy PiS poprawiły sytuację całych grup ludności – w tym tych ekonomicznie najsłabszych – uważam, że odsunięcie formacji Kaczyńskiego od władzy jest czymś wysoce pożądanym w najbliższych wyborach. Także z punktu widzenia wartości lewicy i długoterminowych interesów jej elektoratu. W niedzielę zagłosuję więc inaczej niż większość Polek i Polaków – przeciwko PiS, na Lewicę.
Dlaczego? Najkrócej mówiąc dlatego, że dalsze rządy PiS oznaczają konieczność zapłacenia wysokiej ceny – jakiej nie warto płacić niemal za nic – za wcale nie tak oszałamiający socjal. Na ten wystawiony przez PiS rachunek składają się trzy elementy: zaniechania w obszarze polityk trwale i długoterminowo przekształcających Polskę w bardziej sprawiedliwe społecznie państwo; demolka nie najgorzej wcale działających instytucji, jakie udało się zbudować przed 2015 rokiem; wreszcie autorytarny zwrot, który – gdyby udałoby się go w pełnie zrealizować – nie zostawiłby politycznej lewicy żadnej przestrzeni do skutecznego działania.
Sutowski o stawce niedzielnych wyborów: Apokalipsa może być naprawdę banalna
czytaj także
Zmarnowane cztery lata
Zanim jednak przejdę do rozwinięcia tych punktów, zaznaczę, co w rządach PiS doceniam. Chodzi tu o minimalną płacę godzinową i przede wszystkim 500+. Redukcja bezwzględnego ubóstwa, jaka miała miejsce w okresie 2015–2017, jest czymś faktycznie imponującym. Nie mam wątpliwości, że jakaś forma zasiłku na dzieci jest rozwiązaniem słusznym i sprawiedliwym – praca reprodukcyjna powinna być na różne sposoby wynagradzana, także przez bezpośrednie transfery pieniężne.
Dziś jednak widać ograniczenia programu. Dane GUS z zeszłego roku pokazują wzrost skrajnego ubóstwa w Polsce. Program 500+ jako narzędzie walki z ubóstwem wydaje się docierać pomału do swoich granic. Niewaloryzowane, niepowiązane ani z inflacją, ani z żadnym konkretnym wskaźnikiem (np. mediana wynagrodzeń) świadczenie nie nadąża za inflacją i wzrostem płac. Przez to realna zdolność 500+ do zwiększania siły nabywczej i wyrównywania różnic dochodowych spada z każdym rokiem. Wprowadzone w wyborczej logice rozwiązanie zadziałało krótkoterminowo rewelacyjnie, ale wcale nie musi sprawdzić się jako długoterminowa inwestycja w sprawiedliwość społeczną i rozwój.
„Dzieci z tego nie będzie”. Anna Gromada o roku z Rodziną 500+
czytaj także
Te zapewniają bowiem przede wszystkim dobrze sfinansowane usługi publiczne, zdolne zastąpić rynek tam, gdzie nie jest on w stanie wygenerować sprawiedliwych społecznie rezultatów: w ochronie zdrowia, edukacji, mieszkalnictwie, transporcie, infrastrukturze. We wszystkich tych obszarach rządy PiS oznaczały albo regres, albo w najlepszym wypadku zmarnowany czas. I to mimo świetnej koniunktury, którą należało wykorzystać do tego, by doinwestować permanentnie wygłodzone obszary państwa i skonfigurować je tak, by odpowiadały potrzebom społeczeństwa XXI wieku.
Sutowski o stawce niedzielnych wyborów: Apokalipsa może być naprawdę banalna
czytaj także
Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, gdy lekarzerezydenci i nauczyciele przystąpili do strajku, zgłaszając bardzo skromne, odpowiedzialne i rozsądne postulaty płacowe, PiS strajk złamało, a przeciw strajkującym rzuciło kontrolowane przez siebie media.
Nie wierzę w obietnice Kaczyńskiego, że w następnej kadencji PiS zacznie sensownie inwestować w usługi publiczne. Do skrajnego sceptycyzmu skłania choćby los programu Mieszkanie+. Mimo najlepszych chęci rządzącej partii okazał się on całkowitą porażką. A to właśnie rynek mieszkaniowy jest jedną z największych porażek III RP. Mieszkań, zwłaszcza w dużych miastach, jest zwyczajnie za mało i są one za drogie.
Dostęp do własnego mieszkania z przystępnym czynszem w dużym mieście jest czymś, co wpływa na życiowe szanse i jakość życia równie istotnie jak rozporządzalny dochód. Polskie mieszkania są przeludnione, drogie, w niskiej jakości. Dla wielu ludzi jedyną alternatywą jest albo wynajem na rynku za wysokie stawki, albo wiązanie się na całe życie też nietanim kredytem hipotecznym. Taki stan rzeczy nie tylko wpływa na naszą jakość życia, ale stanowi także barierę dla rozwoju, ograniczając mobilność geograficzną i społeczną.
PiS przegrał Mieszkanie+, bo choć w innych kwestiach gotów był nawet łamać konstytucję, tu nie był w stanie wyjść poza dogmaty lat 90. i na przykład powołać państwowego dewelopera. Nie potrafił też uruchomić współpracy różnych obszarów państwa. I nie ma co się dziwić – nie da się tego zrobić, gdy na państwo patrzy się wrogo, traktuje je jako bastion łże-elit, które jak najszybciej trzeba albo sobie całkowicie podporządkować, albo całkiem przegonić. Nie wierzę, by w drugiej kadencji miało być inaczej w jakimkolwiek z obszarów kluczowych dla długookresowej sprawiedliwości społecznej.
czytaj także
Czas ogólnej demolki
Po zwycięstwie PiS spodziewam się czegoś odwrotnego – dalszej demolki nadal istniejących jeszcze instytucji. Co PiS zdołał rozwalić w tej kadencji? Trybunał Konstytucyjny jako bezpiecznik zdolny kontrolować, czy władza działa w konstytucyjnych ramach. Wygaszono też cały szereg sensownie działających instytucji kultury. Niedoskonały, ale uczący i korygujący się system grantowego wsparcia dla kultury czy organizacji trzeciego sektora został poddany całkowicie arbitralnemu ręcznemu sterowaniu. TVP, którą politycy zawsze traktowali jako łup, PiS zmienił w propagandową tubę tak bezwstydną i tak obciachową, że być może na całe pokolenie skompromitował ideę mediów publicznych, otwierając drogę do ich prywatyzacji w następnym politycznym rozdaniu.
Tę demolkę jeszcze lepiej widać w edukacji. Deforma Zalewskiej nie tylko zafundowała jednemu rocznikowi horror przepełnionych szkół i hiperkonkurencyjnej rekrutacji, ale także skróciła o rok okres kształcenia ogólnego. Zalewska, nie kierując się niczym poza czysto ideologicznymi uprzedzeniami kilku profesorów z dostępem do ucha prezesa, zniszczyła system, który dopiero co okrzepł i zaczął sobie całkiem nieźle radzić. System Zalewskiej, wracający do układu 8+4, skracając okres edukacji ogólnej i przyspieszając moment selekcji, jest długoterminowo o wiele mniej równościowo zorientowany niż poprzedni.
Dlaczego strajkujemy? Odpowiadają nauczycielki z Władysławowa, Sokółki i Konina
czytaj także
Polityka ignorowania przyszłości
Demolce uległa także polityka zagraniczna, przede wszystkim w obszarze europejskim. PiS odwróciło się od Europy i uwiesiło u klamki Donalda Trumpa. Na czym już wkrótce może się bardzo boleśnie przejechać.
Dla pomyślności Polski w perspektywie następnych 50 lat nie ma nic ważniejszego niż powodzenie europejskiego projektu. Tylko to gwarantuje pokój, stabilność geopolityczną i gospodarczy rozwój, bez którego nie ma mowy o emancypacji od nędzy i niedostatku. PiS całkowicie ignoruje ten wymiar. Nie, nie wierzę w to, że partia Kaczyńskiego skrycie dąży do polexitu. Widzę za to, że w europejskich sporach wspiera te rozwiązania, które cofają europejski projekt i logikę wspólnotową – jak bardzo byłaby ona niedoskonała – zastępując je otwartą grą narodowych egoizmów, w której państwo z takim potencjałem jak Polska będzie na ogół skazane na klęskę.
czytaj także
W dodatku Europa znajduje się dziś na rozdrożu. Proces integracyjny jest w impasie i potrzebuje nowych impulsów. Jeśli Unia ma nie implodować, musi poradzić sobie z deficytami demokracji i generowanymi przez zintegrowaną gospodarkę nierównowagami i nierównościami. PiS nie ma w tych kwestiach nic do powiedzenia.
czytaj także
Podobnie jest w jeszcze ważniejszej dla przyszłości nas wszystkich kwestii: kryzysu klimatycznego. Rządy Szydło i Morawieckiego przyjmowały tu może nie wprost negacjonistyczne stanowisko, ale faktycznie uznały, że Polska może sobie tę kwestię odpuścić. Że od długoterminowego interesu całej polskiej populacji ważniejsza jest ochrona krótkoterminowego interesu sektora górniczno-energetycznego.
Jasne, zielona transformacja nie może się odbywać kosztem górników i górniczych regionów – potrzebujemy sprawiedliwego społecznie zielonego ładu. PiS nie ma na niego żadnego pomysłu: zamiast tego opowiada bajki o „skarbie polskiego węgla” i „Dolinie Krzemowej na Śląsku”.
Głód, zniszczenie, choroby, migracje i wojna. Tak, mowa o twoim życiu
czytaj także
Choć prezes Kaczyński lubi powtarzać: „my jako jedyni nie myślimy tylko w perspektywie jednej kadencji”, to w najważniejszych dla naszego dobrostanu w dłuższym okresie czasu sprawach jego partia prowadzi politykę ignorowania przyszłości.
Droga do Budapesztu
Wreszcie – jestem przekonany, że druga kadencja PiS oznacza powolne dryfowanie Polski w stronę miękkiego autorytaryzmu na wzór węgierski. Pierwsza kadencja, wymontowująca demokratyczne i sądownicze bezpieczniki, położyła fundamenty pod Budapeszt w Warszawie. Druga najpewniej oznacza budowę pierwszych pięter tego gmachu.
I do szabli, i do szklanki, i do antysemityzmu, i do illiberalizmu
czytaj także
I program PiS z tego roku, i wypowiedzi Kaczyńskiego sugerują, co się święci: „repolonizacja mediów”, wejście w autonomię uczelni wyższych, dalsze podporządkowanie kultury, dokończenie reformy sądów.
Oczywiście nie będzie tak, że powstanie państwowa cenzura, znikną polityczne alternatywy dla PiS, a policja zamknie „Gazetę Wyborczą”. Ale może być tak, że spółki skarbu państwa, nawet słono przepłacając, wykupią najbardziej masowe media niepisowskie, a wszelkie idee, wartości i postawy odmienne od hegemonicznego projektu partii z Nowogrodzkiej będą miały coraz mniej tlenu, coraz mniej widoczności, przestrzeni i środków do działania. Państwo za to aktywnie będzie wspierać skrajnie konserwatywne, nacjonalistyczne treści oraz szczuć na mniejszości takie jak LGBT+.
W takich warunkach, nawet jeśli nadal będą się odbywać wolne wybory – a nic nie wskazuje, by PiS chciało się na nie zamachnąć – prowadzenie normalnego demokratycznego sporu będzie znacznie utrudnione. Podobnie jak realna kontrola władzy przez opinię publiczną.
Nie bądźmy jak maoiści z Hongkongu!
Przyznam szczerze, że ta ostatnia kwestia jest dla mnie rozstrzygająca. Nie mogę poprzeć partii pchającej kraj ku miękkiemu autorytaryzmowi, nie jest to cena, jaką skłonny jestem zapłacić za najlepszy nawet socjal.
Projekt lewicowy jest dla mnie projektem całościowego wyzwolenia człowieka. Nie tylko od niedostatku, ubóstwa, niepewności; jest to też projekt emancypacji do partycypacji w kulturze, pełnego uczestnictwa w obywatelskim życiu Rzeczpospolitej, podążania za własnymi wartościami. W pisowskim projekcie „polskiego państwa dobrobytu” nie tylko nie widzę dla takiej emancypacji przestrzeni, ale wręcz otwarcie deklarowaną do niej wrogość. Dlatego nie mogę zagłosować na PiS.
Mimo tego wszystkiego część ludzi lewicy deklaruje oddanie głosu na partię Kaczyńskiego. Dlaczego? Ich stanowisko przypomina mi historię maoistów z Hongkongu, którzy w trakcie wolnościowych protestów przeciw brytyjskiemu panowaniu odpowiadali, że robotników nie interesuje wcale demokracja, liczy się dla nich tylko codzienna miska ryżu. Nie bądźmy jak maoiści z Hongkongu. Nie głosujmy na PiS.