Usiłuje mi się wmówić, że jestem potworem, który rujnuje ludziom kariery i dosłownie kasuje im konta w mediach społecznościowych. Moi przeciwnicy wydają się nie rozumieć, że mogę coś nagłośnić i skrytykować, a inni mogą się po prostu z moją oceną zgodzić i podjąć decyzję, że nie chcą z daną osobą współpracować – mówi aktywistka Maja Heban.
Aleksandra Herzyk: Zostałaś pozwana przez drę Magdalenę Grzyb, kryminolożkę z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która twierdzi, że doszło z twojej strony do naruszenia jej dóbr osobistych. Jako że po jednej stronie występują osoby znane z aktywizmu na rzecz osób trans, a po drugiej najbardziej rozpoznawalne feministki z tzw. nurtu gender critical i osoby z nimi związane, proces ten jest widziany nie tylko jako starcie Mai Heban i Magdaleny Grzyb, ale środowiska trans ze środowiskiem anty-trans.
Maja Heban: W 2021 roku Magdalena Grzyb zwróciła się do mnie o usunięcie moich wpisów na jej temat. Rok później odebrałam pozew. Wcześniej parokrotnie krytykowałam teksty, które publikowała na łamach Kultury Liberalnej, pomstowała na postulaty ruchu osób trans, misgenderowała, pisała o trans mężczyznach w cudzysłowie, podważała zasadność korekty płci, sugerowała, że tranzycja to jedynie naśladowanie stereotypów płciowych… dużo znanych klasyków feminizmu gender critical. Odnosiłam się do tego na luzie, czasem trochę wulgarnie, sarkastycznie, wyśmiewając te poglądy.
czytaj także
Dr Grzyb uznała, że nazwanie jej transfobką i terfką [trans exclusionary radical feminist – feministka wykluczająca osoby trans – przyp. aut.] jest przejawem mowy nienawiści, naruszeniem jej dóbr osobistych i że negatywnie wpływa na jej reputację. Ludzie i instytucje nie chcą z nią przez to współpracować i tak dalej. Twierdzi, że w Kulturze Liberalnej i Krytyce Politycznej odmówiono jej dalszych publikacji, chociaż według zeznań występującego po jej stronie świadka z redakcji KL po prostu uznano, że wyczerpała już temat transpłciowości. Zaproponowano jej, żeby pisała o czymś innym, ale nawet nie chciała o tym rozmawiać.
Usiłuje się mi wmówić, że jestem jakimś potworem, który rujnuje ludziom kariery i dosłownie kasuje ludziom konta w mediach społecznościowych. Moi przeciwnicy wydają się nie rozumieć, że mogę coś nagłośnić i skrytykować, a inni mogą się po prostu z moją oceną zgodzić i podjąć decyzję, że nie chcą z daną osobą współpracować, na przykład przy reklamie produktu.
Czytając, co ludzie o tobie piszą i co mają ci do zarzucenia, często trafiam na słowo „nękanie”. Twoi krytycy i krytyczki tak określają działania polegające na wprowadzaniu „policji lajkowej”. Na swoich social mediach często opisujesz, jakie treści lajkują lub komentują. Dla części osób z zewnątrz wygląda to jak jakaś niezdrowa obsesja.
Uważam, że zupełnie odklejone od rzeczywistości jest udawanie, że lajki w sieci nie mają żadnego znaczenia. Żyjemy i prowadzimy debaty w internecie, komunikujemy się, umawiamy na randki. Żenuje mnie, kiedy ludzie udają, że jeżeli śledzisz piętnaście różnych stron, których jedynym celem istnienia jest szydzenie z jakiejś mniejszości, i lajkujesz wszystkie pojawiające się tam treści, a do tego masz wokół siebie znajomych, którzy powielają te poglądy i sam wypowiadasz się w podobnym tonie, to nie jest to ze sobą w żaden sposób powiązane.
czytaj także
Moim zdaniem obserwowanie takich połączeń można luźno porównać do pracy dziennikarzy śledczych, którzy sprawdzają, z jakimi lobbystami spotykają się politycy, w jakich spółkach zasiada ta czy inna osoba, jakie może mieć konflikty interesów. Jeżeli ktoś powie coś nie w porządku wobec jakiejś mniejszości i zastanawiam się, czy po prostu nie ma pojęcia, o czym mówi i jest to niewinna ignorancja, czy może już określona agenda, to sprawdzenie tego, jakie ma źródła informacji, bardzo wiele mi powie. Jeżeli ta osoba rozpowszechnia dezinformację anty-trans i siedzi w środowisku osób, które również rozpowszechniają dezinformację anty-trans, to mogę podejrzewać, że jest to osoba zaangażowana we wzmacnianie agendy, którą uważam za szkodliwą dla mniejszości LGBT+.
A czego domaga się od ciebie dra Grzyb?
Chce przeprosin w kilku miejscach, małej grzywny na Centrum Praw Kobiet, skasowania wszystkich postów i komentarzy odnoszących się do niej, łącznie z takimi, w których po prostu piszę, że jej nie szanuję. Chce też zakazu dalszych publikacji na jej temat. Po prostu domaga się, abym nie miała prawa krytykować jej transfobicznych działań. Jednocześnie twierdzi, że nazywanie tego pozwu SLAPPem [strategic lawsuit against public participation – pozwy i oskarżenia mające na celu cenzurowanie działań aktywistycznych] jest kolejnym naruszeniem jej dóbr osobistych, ponieważ tym sposobem przedstawia się ją jako osobę, która chce kogoś uciszyć, a ona chce tylko bronić się przed atakami, wobec czego ja powinnam mieć zakaz krytykowania jej. Ona krytykuje postulaty mniejszości, do której należę, a ja jako aktywistka na rzecz tej mniejszości odpowiadam na te zarzuty — to chyba normalne. Jednak jej zdaniem nie powinnam mieć prawa, żeby nazwać coś transfobią. To absurdalne.
Głośno krzycząca trans aktywistka hejtuje rozsądnego profesora Matczaka
czytaj także
Żeby uzasadnić swoje żądania i opisać, kim jej zdaniem jesteś w polskim aktywizmie LGBT+, Magdalena Grzyb wzięła na świadków inne osoby podzielające jej poglądy. Łukasz Sakowski przypisuje ci między innymi odpowiedzialność za to, że w barze gejowskim nie sprzedano mu nachosów, chociaż nie byłaś nawet obecna przy tej sytuacji. Czujesz, że masz wpływ na wszystkie te rzeczy? I czy ponosisz odpowiedzialność za to, że osoby takie jak Łukasz albo Magdalena Grzyb doświadczyli wykluczenia ze społeczności LGBT+ i jej sojuszników?
To jest zmyślona zależność. To trochę jak w polskiej prawicowej polityce: ludzie zachowują się w jakiś konkretny sposób, a kiedy ich zachowania nie zostają pozytywnie odebrane i spotykają się z konsekwencjami, to szybko muszą znaleźć winnego nagonki na nich. Na rozprawie w pewnym momencie miałam wrażenie, że sędzia zaczyna dostrzegać, że uczestniczy w farsie, a prawnik dry Grzyb zupełnie odpłynął. W mowie końcowej powiedziałam, że na potrzeby powódki próbuje się ze mnie zrobić nie człowieka, ale jakąś omnipotentną figurę aktywistyczną, która wydaje wyroki i polecenia.
Idzie za tym odmawianie sprawczości społeczności LGBT+, która w oczach środowiska anty-trans nie ma swoich poglądów, nie umie się solidaryzować ani ocenić treści, które się jej przedstawia. Jeśli aktywiści mówią jednym głosem, to znaczy, że na czyjeś dyktando – w tym przypadku moje. Jeżeli odmówiono komuś obsługi w barze ze względu na jego transfobię, to musi być to związane z moimi działaniami. Pewnie napisałam do tego baru i zażądałam, aby kogoś w nim nie obsługiwano. Sakowski, Grzyb i reszta najwyraźniej nie rozumieją, że spalili się w społeczności LGBT+ i nawet jak przestanę wypowiadać się na ich temat, to ta reputacja się nie tylko utrzyma, ale ktoś przejmie pałeczkę i również będzie krytykował ich działania i wypowiedzi, jeśli wciąż będą transfobiczne.
czytaj także
Przypisuje ci się wiele agresywnych komentarzy innych osób, które padły pod adresem dry Grzyb. Niektórzy myślą, że jesteś ich autorką, bo mylą cię z innymi użytkownikami. Inni twierdzą, że jesteś pośrednio odpowiedzialna jako osoba z dużą platformą, w którą wiele osób jest zapatrzonych i które w tym scenariuszu „nasyłasz” na swoje przeciwniczki.
Zgodnie z tą logiką można zakazać dziennikarzowi kogoś krytykować, zwłaszcza jeśli jest poczytny. Albo zakazać nagłaśniania karygodnych wypowiedzi innych, w końcu to może wywołać falę krytyki, nawet hejt. Prawnik dry Grzyb krzyczał, że w moim przekonaniu ja mogę obrażać wszystkich, a nikt nie może obrażać mnie. Miało to miejsce zaraz po tym, jak zaczęłam przytaczać wypowiedzi koleżanek dry Grzyb, z których część była na sali, że powinnam się zabić dla dobra Polski, że jestem dewiantem i zboczeńcem w peruce. Prawnik zestawił to z tym, że nazywam Grzyb transfobką.
Przed ostatnią rozprawą miała miejsce twoja krótka konfrontacja z drą Grzyb, która przedstawiona została w social mediach przez kilku świadków, za każdym razem inaczej. Łukasz Sakowski barwnie opisał, jak wielka osoba o potężnej „męskiej posturze” i prawdopodobnie nosząca perukę zastrasza drobną Magdalenę Grzyb, zbliżając się do niej tak, jakby chciała wymusić na niej pocałunek.
Post Łukasza Sakowskiego na temat tej konfrontacji pokazuje skalę jego obsesji i to, jak mały jest to człowiek. Widziałam, że dra Grzyb też coś o tym napisała i też mija się z prawdą, więc opowiem, jak to wyglądało naprawdę. Wjechałam z moimi przyjaciółkami windą na piętro, gdzie była rozprawa. Moja prawniczka i Nina, świadkini, były gdzieś indziej. Weszłam na korytarz i zobaczyłam grupę osób, które przyszły wesprzeć Magdalenę Grzyb, w tym takie, które wypowiadają się o osobach trans skrajnie nienawistnie i pogardliwie.
Transpłciowość w mniejszym mieście: bez lukru i bez dramatyzowania
czytaj także
Trudno mi było powstrzymać emocje, więc podeszłam do dry Grzyb i powiedziałam, że chciałabym, by spojrzała mi w oczy i zastanowiła się nad sobą, jeżeli przyszli ją wspierać ludzie żartujący między innymi z tego, że osoby trans popełniają samobójstwa. Zareagowała, jakby była przerażona albo zszokowana – ale to mnie nie dziwi, bo w jej oczach pewnie prawie ją zamordowałam. Powiedziałam, że nie ma wstydu, i poszłam, bo jej prawnik zaczął mówić, że nie wolno mi rozmawiać z powódką poza salą rozpraw.
A jeżeli chodzi o proces i linie argumentacji po obu stronach?
To było jak zderzenie dwóch światów. Prawnik dry Grzyb cały czas wchodził w słowo, przerywał, śmiał się. Podnosił głos, a nawet zaczynał krzyczeć. W pewnym momencie część publiczności, która przyszła mnie wesprzeć, już nie mogła wytrzymać i zaczęła się śmiać, bo padały zupełnie bezsensowne zarzuty pod moim adresem. Po stronie dry Grzyb zeznawał Łukasz Sakowski, który traktował to bardzo emocjonalnie, opowiadał, że zniszczyłam jemu i innym życie, że pozbawiam ludzi pracy. Przy tym nie odpowiadał na zadawane mu pytania. Prawnik dry Grzyb musiał mu przypominać, o co pytał, bo nakręcony Łukasz odpływał coraz dalej w swoich opowieściach o tym, jakim jestem demonem.
Tymczasem Nina Kuta, która była twoją świadkinią, opowiadała o historii terminu TERF, feminizmu anty-trans i twojej działalności.
Gdy mówiła, po raz pierwszy poczułam, że chyba będzie dobrze. Z jednej strony mamy osoby tupiące nogą, że Maja Heban jest zła, a z drugiej osoby, które cierpliwie i merytorycznie tłumaczą, o co im chodzi. Uderzyła mnie ta przepaść. Po Ninie mówiłam o tym, że nagłaśniam wypowiedzi i działania osób, które postrzegam jako niebezpieczne dla mojej grupy społecznej i jako aktywistka mam obowiązek to robić, od tego jestem. To nie tak, że mówię osobom trans, co mają myśleć. Ktoś mógłby mnie zastąpić i mówić to samo, bo jako aktywistki i aktywiści wsłuchujemy się w głos społeczności. Podniosłyśmy to, że są też inne źródła krytyki, inne polemiki osób trans z feministkami anty-trans, to nie jestem tylko ja, sterująca całym środowiskiem.
Nie trzeba daleko szukać, Nina Kuta też jest taką osobą. Ale chyba wychodzi ze środowisk, które są bardziej radykalne politycznie, stąd nie jest taka widoczna w mainstreamie.
Mówiłam o tym w sądzie. Ja po prostu jestem lekkostrawna i tym samym najbardziej widoczna. Potrafię wzbudzić sympatię, żartując, pisząc o czymś sarkastycznie. Dlatego mam tę platformę i trafiam do większej grupy ludzi. I muszę mieć prawo do krytyki.
Moja prawniczka tłumaczyła też, dlaczego to jest SLAPP, że SLAPP nie musi być pozwem wytoczonym przez korporacje, i wspomniała, że na jednym ze swoich wykładów o SLAPP-ach opowie o tym procesie jako dobrym przykładzie. Tłumaczyła, że moje wypowiedzi mieszczą się w granicach wolności słowa. Nie atakuję dry Grzyb ze względu na jej tożsamość, nie namawiam do atakowania jej, do tego, żeby stała jej się krzywda. Odnoszę się do tego, co mówi o osobach takich jak ja i naszych postulatach. Gdybym jako jedna z bardziej rozpoznawalnych osób transpłciowych w kraju miała mieć zakaz nazywania czegoś transfobią, to w jaki sposób miałoby to służyć wolności słowa?
Miałaś duże wsparcie pod sądem. Przywitała cię demonstracja solidarnościowa z wielkim transparentem „Przeciw transfobii” i kolektywem Samba grającym na bębnach.
Chodziłam na takie demonstracje podczas rozpraw Justyny Wydrzyńskiej z Aborcyjnego Dream Teamu i długo miałam wrażenie, że nie byłoby w porządku godzić się na tego rodzaju demonstrację dla mnie, bo wytoczono mi proces cywilny, podczas gdy niektóre aktywistki mają procesy karne. Ale kiedy zobaczyłam, kto przyszedł na poprzednią rozprawę, to uznałam, że nie pójdę tam bez wsparcia i nie będę spotykać się ze skrajnie nienawistnymi ludźmi twarzą w twarz zupełnie sama. Skrzyknęło się trochę osób i organizacji. Jestem bardzo wdzięczna.
czytaj także
Jesteś dobrej myśli?
Raczej tak. Według wszelkiej logiki, opierając się na merytoryce, nie mam szans przegrać tego procesu.
Na koniec ważne pytanie – czy żaden transfob w Polsce nie kupi już nachosów?
Myślę, że kupi, ale lubię ten mem. Mówiąc szczerze, miałam przez chwilę poczucie, że może nie powinniśmy nabijać się z tego, że ktoś, kto ewidentnie jest zdruzgotany emocjonalnie, tak bardzo to przeżywa, ale przypomniałam sobie wszystkie paskudne rzeczy, jakie o osobach trans mówi Łukasz Sakowski. Pomyślałam wtedy: „Boże, kiedy ja wreszcie dam sobie prawo, żeby tych ludzi po prostu nie lubić?”. Spotkałam się w sądzie twarzą w twarz z osobami, które cieszy sprawianie innym cierpienia. Uznałam wreszcie, że skoro wybrali taką drogę, to niech idą nią bez nachosów.
**
Maja Heban – transpłciowa aktywistka i publicystka. Laureatka Korony Równości 2021. Zajmuje się oswajaniem Polaków i Polek z transpłciowością.
Aleksandra Herzyk – absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ilustratorka i autorka komiksów.