Władza próbuje wprawdzie demonstrować siłę, ale za tym wszystkim kryje się strach. Skoro musi uciekać się do brutalnych metod, ściągać posiłki z różnych stron kraju przeciwko pokojowo protestującym młodym dziewczynom, to okazuje bezsilność i ogromną obawę przed konfrontacją z suwerenem – mówi nam posłanka Lewicy Magdalena Biejat, którą na środowej demonstracji w Warszawie nieumundurowany policjant zaatakował gazem.
W środę na godz. 18.00 Ogólnopolski Strajk Kobiet zapowiedział blokadę Sejmu, w której udział na samym tylko Facebooku zadeklarowało blisko 20 tys. osób. Tłumnie zgromadzeni uczestnicy i uczestniczki manifestacji nie mogli jednak dostać się na ul. Wiejską w Warszawie ze względu na szczelne otoczenie przez policję okolic siedziby parlamentu. Radiowozy, barierki i kordony funkcjonariuszy licznie ściągniętych do stolicy nawet z Gdańska nie zmusiły jednak demonstrujących do rozejścia się. Protest przeniósł się ostatecznie na pl. Powstańców Warszawy, gdzie swój budynek ma Telewizja Polska.
Milicja, nie policja
Pokojowe zgromadzenie zakończyło się brutalnymi interwencjami policjantów, którzy w pewnym momencie odcięli protestującym wszystkie drogi umożliwiające opuszczenie placu tylko po to, by móc zacząć ich spisywać, pryskać gazem, bić teleskopowymi pałkami, a także bezprawnie zatrzymywać.
Najsurowiej ze zgromadzonymi obeszli się obecni w tłumie tajniacy, których początkowo wzięto za bojówkarzy. Na krążących po sieci nagraniach widać m.in., jak zamaskowani funkcjonariusze ciągną po ulicy młode dziewczyny. „Zomo! Jak na Białorusi! Kogo bronicie? Dyktatury?” – krzyczano do policjantów. Ale to nie powstrzymało dramatycznego rozwoju sytuacji.
Niczego nie wskórały również interwencje uczestniczących w demonstracji parlamentarzystów i parlamentarzystek, próbujących zapobiec zatrzymaniom. Posłance KO Monice Wielichowskiej umundurowany policjant miał połamać legitymację poselską, zaś Magdalenie Biejat funkcjonariusz w cywilu prysnął gazem prosto w oczy. Ucierpiały również liderki OSK Marta Lempart i Klementyna Suchanow.
– Widzieliśmy wczoraj brutalną demonstrację siły, która miała na celu przestraszyć protestujące obywatelki i obywateli oraz przekonać ich, że nie warto wychodzić na ulice – mówi nam Magdalena Biejat.
Posłanka podkreśla, że doszło do kuriozalnej sytuacji, w której de facto bezprawnie przetrzymywano demonstrujących. – Zastosowane środki były absolutnie nieproporcjonalne i nieadekwatne do zachowania zgromadzonych oraz powinny być użyte w ostateczności i sytuacji bezpośredniego zagrożenia, którego nie było – dodaje nasza rozmówczyni, zwracając uwagę, że policjanci całkowicie zlekceważyli obecnych na proteście przedstawicieli i przedstawicielki parlamentu.
– Byłam świadkinią sytuacji, kiedy posłanka Marcelina Zawisza próbowała bezskutecznie przekonać policję stojącą w kordonie przy ul. Świętokrzyskiej, żeby przepuszczono matkę z dzieckiem, która na pl. Powstańców Warszawy znalazła się przez przypadek – wspomina Magdalena Biejat.
czytaj także
– Sama również starałam się przekonać policjantów do odblokowania ulic, ale mi odmówiono. To sytuacja nie do zaakceptowania przede wszystkim dlatego, że nie możemy wykonywać swojego mandatu, który polega na kontrolowaniu działania władz i służb publicznych, do których należy policja. Ja, moje koleżanki oraz koledzy byliśmy na demonstracji właśnie w takim charakterze – podkreśla.
Nie przyjmuj mandatu
– Co najmniej niepokojące jest, że policja uniemożliwia nam wykonywanie swoich obowiązków, polegających na obronie obywateli i na występowaniu w ich imieniu. Ale to nie oznacza, że zrezygnujemy z dalszego podejmowania takich działań. Nasze miejsce jest obok ludzi, a nie służb wykonujących rozkazy przestraszonej i rozhisteryzowanej władzy – przekonuje posłanka i zapewnia też, że nie pozostawi tej sprawy bez reakcji. Lewica zamierza złożyć skargę na działania funkcjonariuszy do Komendy Głównej Policji, dotyczącą przede wszystkim zatrzymań i kroków podjętych wobec demonstrujących.
Tych ostatnich przed policją próbowali ratować także okoliczni mieszkańcy z osiedla przy ul. Wareckiej. Przy bramie jednej z kamienic podstawiono drabinę, za pomocą której pomagano ludziom wydostać się z placu. Nie wszystkim udało się tej nocy dotrzeć bezpiecznie do domu. Szacuje się, że doszło do zatrzymania ponad 20 osób. Część z nich miała trafić na komendę przy ul. Wilczej, gdzie zgromadziła się grupa żądająca wypuszczenia demonstrantek i demonstrantów.
– Znieważenie posła jest karygodne, ale nie możemy zapominać o tym, że na protestach było mnóstwo osób, głównie młodych dziewczyn, bezpardonowo zaatakowanych przez policję i bezprawnie oraz siłą zabranych na komisariat – wskazuje posłanka, przypominając jednocześnie o prawach przysługujących protestującym. Te mówią wprawdzie, że nie wolno odmawiać okazania dowodu osobistego policji, ale wylegitymowana osoba nie musi przyjmować mandatu ani żadnych zarzutów, bo to z automatu oznacza przyznanie się do winy, której najczęściej nie ma.
Protestowanie zaś nie jest w tej chwili nielegalne, bo rząd nie uchwalił ustawy, która by tego zakazywała. Jeśli z kolei ktokolwiek zostanie przewieziony na komisariat, nie powinien niczego podpisywać ani rozmawiać z policją, dopóki ta nie zapewni mu kontaktu z adwokatem.
czytaj także
Kto naprawdę ma krew na rękach?
Jeszcze zanim policja na dobre zaczęła atakować protestujących, Jarosław Kaczyński wykrzyczał z mównicy sejmowej, że demonstracje przyczyniają się do rozwoju zagrożenia epidemicznego. Dodał przy tym, że opozycja wspierająca protesty kobiet ma „krew na rękach” i powinna czym prędzej zdjąć „te esesmańskie błyskawice”.
Sejm. Autor protestów, wicepremier od tzw. bezpieczeństwa nie wytrzymał. Nie panuje już nad niczym. Straszy i obraża obnażając swoje emocje. #StrajkKobiet #wybórNIEzakaz #Sejm #Kaczyński #Wielichowska pic.twitter.com/DkVNry462g
— Monika WIELICHOWSKA (@MWielichowska) November 18, 2020
– Dziś natomiast Mariusz Kamiński sam – choć nie zrobił tego wprost – przyznał w Sejmie, że władza robi wszystko, by przerzucić odpowiedzialność za to, co dzieje się na ulicach, na protestujące osoby. Pan Kamiński wskazał, że nie jest dobrym pomysłem, by ruszać temat aborcji w trakcie epidemii. Kto to jednak zrobił? Kto postanowił ograniczyć Polkom prawa obywatelskie w środku największego od lat kryzysu zdrowotnego i gospodarczego w kraju? Jarosław Kaczyński i sterowany przez niego Trybunał Konstytucyjny – mówi Magdalena Biejat.
22 29 22 597 to chyba najczęściej podawany numer w Polsce [podcast]
czytaj także
– Kiedy byłam wczoraj pod Sejmem i próbowałam się dostać do swojego miejsca pracy, napotykając na swojej drodze barierki i kordony policji, widziałam przede wszystkim paniczny pokaz siły, który moim zdaniem był jedynie dowodem histerii i słabości. Władza próbuje wprawdzie demonstrować siłę, ale za tym wszystkim kryje się paniczny strach przed obywatelami. Skoro musi uciekać się do takich metod, ściągać posiłki z różnych stron kraju przeciwko pokojowo protestującym młodym dziewczynom, to okazuje przede wszystkim bezsilność i obawę przed dialogiem i konfrontacją z suwerenem, na którego tak ochoczo się powołuje, a o którego interesy przestał dawno temu dbać – podsumowuje nasza rozmówczyni.