Dziennikarze opisali biznes wicepremiera sportu, którego spółka miała za kolosalne pieniądze oferować leczenie niepotwierdzoną medycznie terapią nieuleczalnie chorych, w tym także dzieci. Czy kimkolwiek to wstrząśnie?
Wydawałoby się, że oto wreszcie mamy aferę, która kimkolwiek wstrząśnie. Łukasz Mejza, obecnie wicepremier sportu w rządzie Zjednoczonej Prawicy, wedle artykułu Szymona Jadczaka i Macieja Ratajczaka założył spółkę, która miała za kolosalne pieniądze oferować leczenie niepotwierdzoną medycznie terapią nieuleczalnie chorych, w tym także dzieci. Pracownicy spółki mieli przeczesywać internet i naganiać zrozpaczonych ludzi spółeczce pana Mejzy, która za, bagatela, 80 tysięcy miała ich w klinice leczyć z nieuleczalnych nowotworów albo autyzmu. Autorzy reportażu przytaczają zeznania byłych pracowników – którym oczywiście nie zapłacono – jak takie naganianie wyglądało.
Dziennikarze na dowód podobno też mają foldery reklamowe z numerem telefonu do Łukasza Mejzy oraz, co najważniejsze, zeznania świadków, czyli chorych, których próbowano naciągnąć. Dodatkowo owa trefna kuracja bazuje na zapłodnionych komórkach macierzystych, a więc jest kompletnie sprzeczna z rzekomą „obroną życia”.
czytaj także
Wydawałoby się, że trudniej o coś bardziej obrzydliwego, także z punktu widzenia ideologii tej władzy. I wydawałoby się, że ktoś taki jak Mejza błyskawicznie powinien zniknąć z życia publicznego bez względu na to, czy cały proceder jest, czy nie jest karalny. Ale mimo to tak się raczej nie stanie. Przynajmniej na razie.
Powody, dla których Mejza jakiś czas przetrwa na stanowisku, są dwa. Po pierwsze, także od niego zależy krucha większość sejmowa, więc Mejza może teraz wszystko. Oskarżenia o handel maseczkami bez atestów? Proszę bardzo, nic się nie stało. Oskarżenia o żerowanie na chorych na raka? Ojtamojtam, przecież Mejza wydał oświadczenie, że to nieprawda, więc o co chodzi? Spółka nigdy nic nie oferowała, a że Jadczak pokazuje dowody na to, że rozsyłali oferty? Ojtamojtam, nie przesadzajmy.
czytaj także
Sygnał od rządu jest jasny. Dopóki nie mamy bezpiecznej większości, możesz zrobić wszystko absolutnie – dopóki głosujesz z nami, jesteś nietykalny.
Jest jeszcze drugi powód. Dla PiS-u taki Mejza wart jest teraz więcej niż przeciętny poseł, bo Mejzy już nikt do polityki nie weźmie, żeby się szlamem nie upaprać. A PiS w takim aferalnym szlamie jest upaprany po łokcie, więc jedna afera więcej nie robi obozowi władzy różnicy. Mejza wyboru w polityce już nie ma. Oto skala upadku tej władzy.
Ale też ważne jest, co robią media i opozycja. W zalewie afer, skandali, wiecznego oburzenia, ale często i histerii, przykucie uwagi publiki innej niż ta politycznie zaangażowana jest trudniejsze niż kiedykolwiek.
Non stop coś się dzieje, non stop jesteśmy bombardowani kolejnymi stymulatorami, więc naturalną reakcją jest obrona organizmu. I wytwarzanie pewnej znieczulicy na afery polityczne.
Żeby więc ludzie naprawdę przejęli się sprawą Mejzy, musieliby informacje o aferze słyszeć wciąż i wciąż, poznawać kolejne jej aspekty, szczegóły. W tekstach, reportażach wideo, rozmowach w studiach telewizji i programów publicystycznych, na portalach internetowych. Jeśli sprawa Mejzy będzie na agendzie, jeśli o Mejzę będą przepytywani kolejni politycy dłużej niż przez dwa dni, jeśli wreszcie media zrobią z tego cały serial, to sprawa może nie umrzeć śmiercią naturalną.
Tyle że do tego trzeba i chęci, i świadomości, jak działa grillowanie w polityce. Opozycja za dobrze grillować nie umie, a jak już grilluje, to wykorzystuje takie tematy jak wolne sądy albo odwrócony zegarek Kaczyńskiego. Emocji wywołują one niewiele.