Dyskusja wokół pomysłu likwidacji Funduszu Kościelnego jest tak burzliwa, że tworzy wrażenie, jakby chodziło o być albo nie być Kościoła katolickiego w Polsce. Tymczasem sprawa ma wymiar raczej symboliczny niż ekonomiczny.
Na środowym posiedzeniu rządu Donalda Tuska podjęta została decyzja o powołaniu międzyresortowego zespołu, który przygotuje propozycję zmiany finansowania Funduszu Kościelnego. Premier mówi o zastąpieniu go „odpowiedzialnością wiernych”, czyli dobrowolnym odpisem podatkowym. W skład zespołu, który ma zakończyć prace w 2025 roku, wejdzie m.in. wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński, ministra rodziny Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i minister finansów Andrzej Domański.
czytaj także
Zasadnym jest mieć wątpliwości co do tego, czy rząd zająłby się tą kwestią w takim pośpiechu, gdyby nie oburzenie części elektoratu, która oczekuje szybkiego rozprawienia się z absurdalnymi przywilejami, jakimi polski Kościół katolicki cieszy się od 1989 roku. Wywołała je informacja o zawartych w projekcie budżetu na 2024 rok 257 mln zł na Fundusz Kościelny, z którego opłacane są przede wszystkim składki zdrowotne i emerytalne osób duchownych, a częściowo również działalność charytatywna, oświatowo-wychowawcza i opiekuńczo-wychowawcza oraz renowacje należących do Kościoła budynków.
To rekordowa suma, co wynika ze wzrostu płacy minimalnej. W projekt wpisał ją jeszcze we wrześniu premier Morawiecki, zaś nowy rząd – zwłaszcza w obliczu przeciągnięcia procesu oddawania władzy przez PiS – nie miał czasu na wprowadzenie radykalnych zmian, bo termin na przedłożenie ostatecznej propozycji do podpisu prezydenta mija z końcem stycznia.
Na noże nie wygramy
W ogłoszonych podczas kampanii wyborczej 100 konkretach na 100 dni rządów znalazła się m.in. obietnica likwidacji Funduszu Kościelnego. Od początku było jednak wiadomo, że realizacja tego postulatu – tak jak tego dotyczącego legalnej aborcji do 12. tygodnia ciąży czy związków partnerskich – nie będzie możliwa, dopóki prezydentem jest Andrzej Duda, a więc co najmniej do 2025 roku.
czytaj także
Co więcej, wobec sprzeciwu ze strony posłów Trzeciej Drogi, żaden z tych zapisów nie znalazł się w umowie koalicyjnej. Wpisaniu w nią likwidacji Funduszu Kościelnego miał się sprzeciwiać PSL (Polska 2050 ma ją w swoim programie, a sam marszałek Hołownia wielokrotnie deklarował poparcie dla tego rozwiązania). Nazwa 100 konkretów na 100 dni rządów jest więc myląca. Powinniśmy raczej mówić o 100 rzeczach, które Donald Tusk gotów był obiecać, żeby wygrać wybory. By oddać mu sprawiedliwość, dodam, że zaskakująco (w zależności od oczekiwań, osobiście nisko powiesiłam mu poprzeczkę) dużo obietnic rząd zaczął realizować od razu.
Niezależnie od formalnych ograniczeń koalicjanci (może poza Lewicą) nie wyobrażają sobie wprowadzenia zmian bez konsultacji z Kościołem. Jego przywileje to nie jakieś media publiczne, żeby można je sobie było ot tak likwidować. Porządki w TVP można zaprowadzić rękami wynajętych karków w skórach, a w Polskiej Agencji Prasowej przy pomocy prywatnej firmy ochroniarskiej, ale z klerem trzeba usiąść na spokojnie i porozmawiać, szukając kompromisu.
Jeżeli premier Tusk naprawdę chce przeprowadzić zmiany w zakresie finansowania Kościoła (a wierzę, że tak, bo inaczej straci poparcie rzeszy młodych kobiet, które zapewniły mu wygraną), nie może iść z nim na noże – oznaczałoby to brak poparcia ze strony ważnego koalicjanta, jakim jest Trzecia Droga.
Jako osoba doświadczona religijną indoktrynacją, która w mokrych snach widzi płonące kościoły, piszę te słowa z niesmakiem. A zarazem nadzieją, że wbrew temu, czego chciałby Donald Tusk („Nikt nie powinien ulegać pokusie konfrontacji wobec religii czy Kościoła”), prędzej czy później Polacy, a zwłaszcza Polki, wypowiedzą Kościołowi otwartą wojnę, zmuszając władze państwowe do bardziej zdecydowanych kroków, takich jak zerwanie konkordatu.
Likwidacja Funduszu to najmniejszy problem Kościoła
Przede wszystkim jednak znaczenie Funduszu Kościelnego dla państwa i samego Kościoła jest grubo przeceniane. Środki z niego stanowią niewielką część wpływów z budżetu państwa, jakie otrzymuje Kościół katolicki – łącznie wynoszą one ok. 3 mld zł rocznie. Najwięcej, bo ponad 1 mld, idzie na pensje dla katechetów, księży i zakonnic uczących religii w szkołach. Prawie 300 mln zł otrzymują uczelnie wyższe, seminaria i uniwersytety, a ok. 250 mln kosztuje utrzymanie sierocińców, szpitali, domów opieki i ambulatoriów. Dochodzą do tego różnej maści dotacje dla poszczególnych parafii i kościelnych instytucji. No i oczywiście dobrowolne wpłaty od wiernych.
Nic więc dziwnego, że hierarchowie znacznie bardziej zapalczywie protestują przeciwko propozycji ograniczenia im możliwości indoktrynowania dzieci w szkołach. Gdyby ministrze Barbarze Nowackiej udało się przeforsować projekt zakładający m.in. jedną zamiast dwóch lekcji religii w tygodniu, oznaczałoby to dla Kościoła nie tylko mniej wpływu na kształtowanie umysłów dzieci i młodzieży, ale też ponad pół miliarda mniej wpływów z budżetu państwa. Dwa razy więcej, niż gdyby zlikwidować Fundusz Kościelny bez dobrowolnego odpisu z podatku, a o takim rozwiązaniu nie ma przecież mowy.
Tym bardziej zaskakują wyniki ankiet przeprowadzonych przez United Surveys dla Wirtualnej Polski. Propozycję Nowackiej pozytywnie ocenia aż 67 proc. badanych. W przypadku likwidacji Funduszu to tylko 46,7 proc. Przeciwko jest 46,6 proc., spośród których 21,6 proc. uważa, że kwota finansowania powinna zostać ograniczona.
Świeckiego państwa na razie nie będzie, ale jest szansa na nowy rozdział
czytaj także
Likwidacja Funduszu Kościelnego i zastąpienie go dobrowolnym odpisem od podatku (nawet gdyby nie znalazły się tłumy wiernych gotowe poratować groszem w takiej formie) nie doprowadziłaby Kościoła do ruiny, ale symboliczny wymiar tej zmiany stanowiłby przełom. Byłby to pierwszy przypadek pozbawienia tej instytucji przywileju od 2011 roku, czyli od likwidacji Komisji Majątkowej, która obdarowała Kościół gruntami o łącznej powierzchni równej dwóm Warszawom.
Nic o Kościele bez Kościoła
Gdybym miała stworzyć ranking najbardziej bezczelnych, ociekających hipokryzją wypowiedzi, jakie pojawiały się w mediach od zaprzysiężenia Donalda Tuska na premiera dwa tygodnie temu, wysoko plasowałby się arcybiskup Ryś i wywiad, który przeprowadził z nim w środę Jacek Żakowski na antenie radia Tok FM. Dorównał samemu prezydentowi Dudzie, uzasadniającemu zawetowanie ustawy okołobudżetowej (ze względu na zapis o finansowaniu mediów publicznych) frazesami o „państwie prawa” i „poszanowaniu konstytucji”.
Dobrym kandydatem byłby również Jędraszewski, który podczas pasterki na Wawelu, odnosząc się do pomysłu ograniczenia ilości lekcji religii w szkołach, pytał: „Dlaczego chce się duchowo okaleczać kolejne pokolenia polskich dzieci i młodzieży, jak to już czyniono u nas w czasach PRL-u?”, po czym stwierdził: „Po dziesięcioleciach zmagań znowu próbuje się odebrać nam lub przynajmniej ograniczyć naszą obywatelską wolność”.
Ryś, pytany przez red. Żakowskiego o ewentualne zlikwidowanie Funduszu Kościelnego, powiedział: „Spodziewam się rozmowy ze stroną kościelną. Mam nadzieję, że nikt nie chce regulować spraw Kościoła w Polsce bez pytania go o jakiekolwiek zdanie w tym zakresie”.
Pamiętacie, jak Kościół pytał kobiety o zdanie w kwestii tego, czy prawo powinno zmuszać je do donoszenia trwale uszkodzonych płodów i umierania na porodówkach, by te mogły obumrzeć w ich macicach, gdy naciskał na rząd w kwestii zaostrzenia przepisów? Albo jak byliście proszeni o zdanie w kwestii tego, czy chcecie zostać zapisani do wspólnoty Kościoła katolickiego, z której nie będziecie mogli się wypisać, pomijając symboliczny i niezmieniającego niczego na poziomie formalnym akt apostazji? Czy jak Kościół poprzez swoje olbrzymie wpływy doprowadził do wycofania finansowania in vitro, oczywiście konsultując to wcześniej z parami borykającymi się z bezpłodnością? Ja też nie.
Aborcja i pieniądze to kluczowe obszary rozdziału Kościoła i państwa
czytaj także
Arcybiskup nie ma powodów do obaw, bo przedstawiciele Kościoła bez wątpienia zostaną zaproszeni do negocjacji. A zdając sobie sprawę z postępującej laicyzacji i antyklerykalnego wzburzenia, pójdą na kompromisy. Ten zakładający likwidację Funduszu Kościelnego – ale nie ograniczenie godzin religijnej indoktrynacji w szkołach, chyba że z finansowaniem z budżetu lekcji w salkach katechetycznych – będzie dla nich najbardziej zjadliwy.
Niestety, w kontekście relacji z Kościołem Polska nieprędko wstanie z kolan. W najbardziej optymistycznym scenariuszu już 2025 roku będziemy przed nim klęczeć, zamiast leżeć plackiem. Świeckie państwo to wciąż pieśń bardzo odległej i niepewnej przyszłości.