Kraj

Łachecki: Polska 2050 będzie centrolewicowa (albo nie będzie jej wcale)

Po klęsce Szymona Hołowni w wyborach prezydenckich Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz wyrasta na jedną z najpoważniejszych kandydatek do odebrania mu przywództwa w Polsce 2050. I choć większość polityków uznała, że Polska potrzebuje więcej prawicy, Pełczyńska-Nałęcz skręca w przeciwnym kierunku.

Szymon Hołownia może maskować klęskę w wyborach prezydenckich na wiele sposobów – strofowaniem Donalda Tuska i partnerów z koalicji, wysuwaniem kandydatury Rafała Trzaskowskiego na premiera, kurczowym trzymaniem się fotela marszałka rotacyjnego – ale Annuszka już rozlała olej. Utrata przewodnictwa byłego współprowadzącego Mam Talent! nad partią, a w konsekwencji jego polityczna marginalizacja, wydaje się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.

Markiewka: Dlaczego ludzie głosują źle?

Wyrzucenie na aut Hołowni, sprawnego w debatach, ale pod względem kuluarowych rozgrywek niezdradzającego dotychczas wybitnych talentów, będzie nie tylko konsekwencją fatalnego wyniku lidera, czyli niespełna miliona głosów (przy ponad 2,5 mln w 2020 roku) – ale też rewizją partyjnej strategii.

Wygląda bowiem na to, że w największym stopniu do klęski Hołowni przyczyniła się ewolucja Polski 2050 w nową PO w sojuszu z konserwatywnym peeselowskim ogonem. Jeśli po wczorajszym ogłoszeniu rozpadu Trzeciej Drogi partia nie spróbuje skorygować tego kursu, do 2027 roku zostanie skonsumowana przez KO, jak wiele liberalnych przystawek wcześniej – co zresztą nie byłoby zupełnie nie na rękę samemu Hołowni.

Kto złapie za stery po Hołowni?

Już wybory europejskie powinny dać kierownictwu Polski 2050 do myślenia. Trzecia Droga uzyskała w nich zaledwie 6,91 proc. głosów, w nieco ponad pół roku notując bolesny spadek z 14,4 proc. w wyborach parlamentarnych i wielki odpływ elektoratu pod skrzydła KO. Hołownia miał w partii całkiem sporo polityczek z doświadczeniami w strukturach europejskich, jednak jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać, oddając głos na mniejszą i niepewną wyniku kserokopię?

Wielkie odwrócenie, czyli w jakim miejscu są partie po wyborach prezydenckich

Wspomniane polityczki są zresztą naturalnymi pretendentkami do objęcia sterów w partii i to one wydają się dziś grać w niej pierwsze skrzypce. Po przegranej Rafała Trzaskowskiego wiceprzewodniczące Polski 2050 – Paulina Hennig-Kloska, Joanna Mucha i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz – głośno domagały się odświeżenia umowy koalicyjnej, a pakiet zmian przedstawiony przez czwartą z nich, Agnieszkę Buczyńską, dotyczący m.in. wyrzucenia dopłat do kredytów z wykazu płac i odpartyjnienia spółek Skarbu Państwa, raczej na pewno nie powstał po owocnych konsultacjach z PSL.

To właśnie w tematach mieszkaniowych i walce z „koryciarstwem”, które tak bezboleśnie przechwyciła od pokoleń korwinistów partia Razem, szukają swojego miejsca polityczki „od Hołowni”, a dziś w rzeczywistości hołowniane rewizjonistki. O tym, że Pełczyńska-Nałęcz może zastąpić dotychczasowego przewodniczącego, mówi się od wielu miesięcy, a ostatnie tygodnie pokazują, że wyciągnęła diametralnie inne wnioski z wyników wyborów niż jej koledzy startujący z list z Trzeciej Drogi od Ryszarda Petru po Marka Sawickiego.

Organizujcie się albo kibole i szury zrobią to za was

Wielu z nich dostrzegło, że Hołownia poniósł konsekwencje sklejenia się z rządem Tuska. Faktycznie, ideowość Hołowni, labilnego bardziej od własnego elektoratu, dobrego w mediach i przedkładającego ceremoniał w roli marszałka nad faktyczną władzę i tekę w rządzie, której właśnie odmówił, zawsze budziła raczej uśmiech politowania.

Wskazywanie na populizm, radykalny konserwatyzm czy zacieśnianie relacji z Kościołem jako na sensowne kierunki rozwoju to szkoła realizmu spod znaku PSL. Nic bowiem nie wskazuje na to, żeby brakowało bardziej wiarygodnych chętnych do zagospodarowania ponurych katolickich instynktów albo podlizania się przedsiębiorcom. Przypomnijmy przy okazji, że swój sukces w wyborach parlamentarnych partia zawdzięczała m.in. kobietom, młodym i wielkomiejskim wyborcom. Od tamtego czasu partia wyrzuciła na śmietnik wszystkie swoje progresywne postulaty, a w wyborach prezydenckich jej lider został zweryfikowany kompromitującą porażką.

Kruszenie hegemona. Platforma Obywatelska i lęk przed „socjalizmem”

Rotacyjna neolewica

Dlatego Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która już wcześniej lekceważąco podchodziła do przekonania o konieczności klęczenia przed deweloperami, po niezłych (a w każdym razie niewiele gorszych od Hołowni) wynikach Adriana Zandberga i Magdaleny Biejat docisnęła pedał lewicowego spinu. Pod opublikowanym kilka dni po głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu „exposé” Pełczyńskiej mogłoby się z grubsza podpisać byłe prezydium Razem. Wysokie podatki dla banków czy korporacji cyfrowych, transformacja energetyczna, budownictwo społeczne – brzmi jak sensowna centrolewica, na tle której Razem odgrywałoby rolę rewolucjonistki.

Ministra ma dobre lib-leftowe referencje: to m.in kierownicze doświadczenie w Ośrodku Studiów Wschodnich i Fundacji Batorego, praca dyplomatyczna na trudnym i specyficznym odcinku polskich relacji międzynarodowych, czyli w Rosji, oraz entuzjastyczne opinie internetowych propagandystów („radykalna zwolenniczka koncepcji Giedroycia oraz przekształcenia UE w ideologiczną dyktaturę”, „krytyczna względem pamięci o rzezi wołyńskiej”).

Wójcik: Wahadło jeszcze wychyli się w lewą stronę

Do tego jako szefowa resortu funduszy i polityki regionalnej Pełczyńska ma, podobnie jak szykująca się do wyborów władz Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, możliwość forsowania swojej agendy, nawet jeśli w tej koalicji będzie oznaczało to głównie rozdmuchiwanie pomniejszych sukcesów. Dlatego w przypadku faktycznego przejęcia przez nią władzy w Polsce 2050, od początku funkcjonującej jako rodzaj eklektycznego politycznego wehikułu dla różnych środowisk, może dojść do przebiegunowania skromnej i wycofanej, ale mającej sporo przestrzeni na wymyślenie się na nowo w ciągu najbliższych dwóch lat lewicy.

Kwestią otwartą pozostaje to, czy po ideologicznej wolcie Pełczyńska-Nałęcz będzie dążyła do odebrania elektoratu Lewicy, a za postulatami rozwojowymi pójdą umiarkowane, ale progresywne postulaty światopoglądowe (dotyczące m.in. związków partnerskich), czy też poszuka formuły szerokiej koalicji „czwartej drogi” (po tym, jak Konfederacja wyszła na prowadzenie w tabeli antyduopolowej).

Coraz głośniej podnoszona potrzeba utworzenia ministerstwa mieszkalnictwa w ramach lipcowej rekonstrukcji rządu byłaby szansą dla różnych frakcji w takiej rodzącej się koalicji. Sam Donald Tusk jako premier nie musiałby stracić na jej okrzepnięciu i wciągnięciu pod demokratyczny parasol. Miałby szansę wykazać się wówczas czymś więcej niż tylko podsycaniem antymigranckich napięć i obiecywaniem deregulacyjnych gruszek na wierzbie tym, którzy i tak w końcu postawią na Sławomira Mentzena.

Po latach prawicowo-populistycznego betonowania partii nawet Platformie przydałaby się – w jej obrębie albo na zasadach outsourcingu – silna frakcja lewicowa, do tej pory istniejąca głównie w wyobraźni ultrakonserwatywnych ludowców. Bo przecież z tym tęczowym radykalizmem Trzaskowskiego i ściąganiem krzyży to były tylko takie żarty.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij