26 maja starły się dwie ogromne machiny partyjno-medialne, a wszystko, co znajduje się poza nimi, trafiło do strefy zgniotu.
Konfederacja pod progiem – to pewnie najbardziej pouczający z wyników tych wyborów. I nie chodzi tu tylko o Schadenfreude. Los tej formacji mówi bardzo wiele o warunkach prowadzenia polityki w Polsce. Powiedzieć: „mieli wszystko”, to za dużo, ale atutów niewątpliwie im nie brakowało. Dobrze rozpoznawalne twarze skrajnej prawicy, w tym ze dwie, trzy wręcz kultowe. Radosna różnorodność, od „legalize it”, przez szalone prolajferstwo i podatek pogłówny, aż po obronę cywilizacji białego człowieka i „Szczęść Boże”. Nienawistna, ale i bardzo profesjonalna kampania, z działaczami po dobrym szkoleniu medialnym, za niewątpliwie spore pieniądze. No i oczywiście podatny grunt, czyli wkurwiona, nienawidząca kobiet, Żydów i pedałów młodzież męska. Dogadali się, jak rzadko kiedy, na prawo od PiS – i nic. Radość trwała ledwie pół nocy, a rano został po nich tylko szalik, czyli 4,5 procent głosów, stanowczo poniżej oczekiwań i notowań cen warzyw z niedzielnych bazarków.
czytaj także
Z kolei Lewica Razem okazała się ważna dla naszej bańki społecznościowej – i dla mało kogo poza nią. Choć mieli naprawdę fajne spoty i ciekawy program, ich liderzy jak zwykle gadali do rzeczy, a jeden jak nigdy wisiał na wielkim bilbordzie przy warszawskim moście Poniatowskiego. Czytając mój piątkowy feed na Facebooku, mogłem wręcz odnieść wrażenie, że po felietonie Krzysztofa Pacewicza na temat luksusów wybierania małych partii jakaś połowa znajomych zagłosuje na Zandberga ze zwykłej przekory. I pewnie zagłosowała, tylko że to nie miało żadnego znaczenia.
czytaj także
26 maja starły się bowiem dwie ogromne machiny partyjno-medialne, a wszystko, co poza nimi, trafiło do strefy zgniotu – bo choćby sobie Robert Biedroń strzelił milion selfiaczy z działaczkami, trzy mandaty Wiosny są porażką. I mówię to ja, wyborca tej partii. Wynik minimalnie powyżej 6 procent pozwoli jej na pewien oddech finansowy (trzy razy po kilkadziesiąt tysięcy euro miesięcznie, w tym na etaty), ale już jej pozycja przetargowa w rozmowach z Koalicją Europejską będzie zwyczajnie słaba. Z podmiotami na lewo byłaby relatywnie silniejsza, ale to trochę jak sojusz Polski z Łotwą w ’39 – fajnie, że możemy na sojusznika patrzeć z góry, ale nasz łączny potencjał dalej nie powala.
No i Koalicja Europejska. Wreszcie ogarnięta w internecie, zdolna zmobilizować dziesiątki i setki tysięcy ludzi, by zmłotkowali znajomych i rodziny do głosowania. W dużych miastach biorąca ponad połowę głosów, a i w tych mniejszych ponad 40 procent – i kompletnie niezdolna, mimo skrzydła konserwatywno-ludowego, przekonać do siebie wsi, a już zwłaszcza rolników. Miała za sobą ponad połowę mediów ogólnopolskich i wsparcie tzw. opiniotwórczych dziennikarzy, nieraz histeryczne. A i tak zebrała o co najmniej kilka punktów procentowych mniej niż tworzące ją partie łącznie – zarówno w eurowyborach sprzed pięciu lat, w wyborach do Sejmu sprzed czterech i w samorządowych w 2018 roku. Szeroki front „ogólnie fajnych Europejczyków” okazał się akceptowalny dla 7 milionów wyborców, czego nie można lekceważyć, ale takiej mozaice trudno się było sprofilować, np. w kwestii stosunków między Kościołem i państwem, które dla wielu Polaków zaczęły mieć znaczenie. Nie potrafiła też narzucić tematów, reagując jedynie przyzwoleniem (głosowanie „za” w Sejmie) na „piątkę Kaczyńskiego”.
PiS rzucił na te wybory wszystko, co mógł – gigantyczne transfery socjalne, nieznaną w III RP skalę propagandy w mediach publicznych i zaprzyjaźnionych, spotkania z wyborcami znanych z telewizji twarzy, jeśli nie w każdej gminie, to powiecie na pewno. Przekroczono bardzo wiele granic etycznych i estetycznych, przejmując sporo z wątków i tematów podjętych przez Konfederację. No i wydano mnóstwo pieniędzy – Patryk Jaki w Małopolsce wisiał nie tylko na co drugim płocie, ale i chyba co trzeciej latarni; wróble ćwierkają, że miał na kampanię dziesięciokrotnie (!) więcej środków niż jego rywal w okręgu z partii Biedronia.
Co z rezultatów wyborczych wynika – poza prostą myślą, że liczy się bezwzględność i kasa, a właściwie dużo kasy? Do przemyślenia z pewnością jest kilka spraw.
czytaj także
Po pierwsze, odporność PiS na „afery”. Srebrna, płace w NBP, domniemane historie z podkarpackich agencji towarzyskich, ostatnio działka Morawieckiego – spływają po nich jak, nomen omen, po kaczce. Wygląda na to, że problem nie polega tylko na separacji baniek medialnych (że wyborcy PiS „nie wiedzą”), lecz także na rosnącym cynizmie obywateli. Wszyscy kradną, biorą pod stołem, kręcą lody z kolegami, zatrudniają szwagrów i kochanki – i nic w tym dziwnego, w tym względzie jedni politycy są warci drugich. Kryterium oceny jest raczej skala „efektu skapywania” (transfery!), połączona z uznaniem godności wyborców takich, jakimi są – dopiero afera, która zdradziłaby przy okazji pogardę polityków dla „zwykłego człowieka”, zyskałaby moc wybuchową.
Afery – Srebrna, płace w NBP, domniemane historie z podkarpackich agencji towarzyskich, ostatnio działka Morawieckiego – spływają po PiS jak, nomen omen, po kaczce.
Po drugie, wielka jest waga polityczna „mocy i sprawstwa”. Nie chodzi nawet o te konkretne kilkaset złotych w kieszeni (choć Rodzina 500+ wpłynęła na poziom życia setek tysięcy gospodarstw domowych), lecz o przekonanie, że władza nie zrzuca z siebie odpowiedzialności za obywateli i że „da się”. Pieniędzy na razie wystarcza, a tam, gdzie aktywność rządu się nie sprawdza (reforma oświaty, ochrona zdrowia), opozycja nie potrafi zaproponować alternatywy – ma do zaoferowania jedynie niechętną akceptację (jak przy „trzynastej emeryturze” i upowszechnieniu 500+) lub krytykę postrzeganą jako malkontenctwo. Zabrakło wyrazistego i przekonującego języka obrony jakości usług publicznych, któremu i w KE, i w Wiośnie nie sprzyjają silne nurty indywidualistyczne i atmosfera demagogii wokół instytucji państwa („likwidacja ZUS”). Na dłuższą metę wzmacnia się w ten sposób „prywatyzacyjny” wymiar PiS-owskich transferów socjalnych, które zamiast składać się na dobra wspólne, służą radzeniu sobie uboższych na rynku prywatnym (np. usług medycznych).
Po trzecie, wielki znak zapytania to przełożenie strajku nauczycieli na poparcie dla opozycji – ze strony samych strajkujących i reszty społeczeństwa. Wpływ tego wydarzenia na wynik wyborów wymaga szczegółowego zbadania, ale na pierwszy rzut oka wydaje się, że PiS skutecznie przekonał swój twardy elektorat o nieczystych intencjach nauczycieli. Koalicja zaś najwyraźniej uznała, iż ich głosy i tak ma w kieszeni, a pełna legitymizacja postulatów nauczycieli w oczach elektoratu – tzn. całkowite i bezwarunkowe poparcie dla ZNP, także w okresie matur – jest nazbyt ryzykowna. I być może to właśnie zdolność przekonywania i wychowywania sobie wyborców (zamiast bycia miotaną sondażami i fokusami chorągiewką) zadecyduje o tym, czy opozycja będzie zyskiwać na ruchach i protestach społecznych, które dla części elektoratu są zawsze kontrowersyjne.
czytaj także
Po czwarte, waga bezpośredniego kontaktu z obywatelem. Być może faktycznie dotychczasowy wyborca partii z KE woli oglądać swoich polityków w TVN, a zamiast na wiec woli pojechać na grilla czy do kina. Niemniej wygląda na to, że tych „dotychczasowych” wyborców nie wystarcza. W zdecydowanie niepisowskiej Polsce ziem zachodnich frekwencja była bardzo niska. Ktoś powie: „długie trwanie”, ale może przynajmniej warto było spróbować i pojechać do Myśliborza, Głogowa, Gryfic czy Białogardu, żeby przekonać ludzi, że kogokolwiek obchodzą? Retorycznie do takich środowisk i miejsc – Polski peryferyjnej, ale nieprawicowej – odwoływał się Robert Biedroń, ale Wiosna nie miała zasobów na naprawdę wielkie tournée. Koalicja Europejska je miała, ale nie podjęła wysiłku. Może ten praktyczny brak kampanii „w terenie” to największe z zaniedbań opozycji?
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że PiS skutecznie przekonał swój twardy elektorat o nieczystych intencjach nauczycieli.
Po piąte, mobilizacja ideologiczna działała w dwie strony. PiS bronił interesów i wizerunku Kościoła i zmieniał temat debaty inspirowanej filmem Sekielskich na „bezwzględne karanie przestępców”, przekładając problem klerykalizacji Polski i przemocy seksualnej na standardowy język prawa i porządku. To zrozumiałe, nawet jeśli obrzydliwie cyniczne. Ale co z opozycją? Wiosna była konsekwentna w tematyce świeckości państwa i miała na listach wiarygodne rzeczniczki tego tematu – została jednak przytłoczona ciężarem duopolu. Za to Koalicja wyraźnie miotała się między dwoma odruchami: potrzebą reakcji na wyraźną liberalizację atmosfery społecznej i falę oburzenia zbrodniami seksualnymi z jednej strony a zachowawczym lękiem przed księdzem proboszczem grzmiącym z ambony na lokalnych kandydatów PSL.
Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]
czytaj także
Wypisanie recepty dla opozycji na kolejne miesiące wymaga uważnej lektury wyników wyborów na poziomie obwodów, dokładnej analizy ruchów w sieci, wreszcie zważenia priorytetów Polaków – nie tylko rozpoznania, co jest dla nich ważne, ale też jak bardzo. PR-owiec tu nie wystarczy, potrzebny będzie socjolog i kulturoznawca. Ale na dziś, na szybko, przynajmniej dwie kwestie domagają się uwagi: po stronie politycznego popytu i podaży.
Niezrealizowany „popyt” to wyborcy z małych i średnich miast na ziemiach uzyskanych po 1945 roku, do których – na to wygląda – dotrzeć trzeba przede wszystkim bezpośrednio. Problem „podażowy” wiąże się z układem sił na opozycji. Już słychać wezwania do absolutnej i pełnej jedności opozycji (czytaj: włączenia Biedronia do KE) na jesienne wybory. Bo „tak działa d’Hondt”, a demokracja w niebezpieczeństwie. Rzecz w tym, że może to być nie w smak konserwatywnemu PSL. I że jedyny wspólny mianownik tak szerokiego sojuszu („pokonać PiS”) wydaje się dziś Polakom nie wystarczać.
czytaj także
Być może warto w tej sytuacji rozważyć podział nowy: z Biedroniem i KO po jednej stronie, a PSL i częścią platfomerskich (a może i SLD-owskich, czemu nie?) konserwatystów po drugiej? Nadanie skrzydłom opozycji minimum treści może jej tylko wyjść na dobre. Zwrócę się do liderów i liderek tych partii: zastanówcie się dobrze, panie i panowie. Zamiast natychmiast działać, spróbujcie przez chwilę pomyśleć, po co i jak.