Pomijanie reform zawartych w KPO to efekt nie tylko ogólnej fiksacji Polek i Polaków na kwestii pieniędzy, ale też traktowania kwestii merytorycznych jako drugorzędnego i właściwie niepotrzebnego dodatku.
W naszym kraju można odbierać dokładnie te same zdarzenia polityczne na dwa główne sposoby, które są całkowicie odmienne – „and I think it’s (not) beautiful”. Prawie całą polską debatę publiczną można sprowadzić do jednego wzoru: zwolennicy opozycji na lewo od PiS sądzą x; zwolennicy PiS sądzą y; x nigdy nie równa się y. Zdarzają się wyjątki, ale są rzadkie i marginalne, więc można je spokojnie pominąć.
Najświeższym przykładem tego obłędu jest dyskusja na temat decyzji Komisji Europejskiej o zatwierdzeniu rewizji polskiego KPO, które zostało rozszerzone o rozdział dotyczący REPowerEU – czyli unijny plan uniezależnienia się od dostaw paliw kopalnych, szczególnie z Rosji. Dzięki zatwierdzeniu do Polski może niedługo trafić 5 mld euro. Będą to zaliczki na realizację dodatkowego rozdziału, które nie są obwarowane koniecznością przeprowadzenia wcześniejszych reform.
Unia cywilizuje polski rynek pracy, przedsiębiorcy robią brrrr
czytaj także
Wniosek o zatwierdzenie rewizji polskiego KPO rząd złożył w sierpniu. Jak sam termin wskazuje, był to rząd pisowski. Decyzja zapadła jednak po zwycięstwie opozycji w wyborach i rozpoczęciu procesu odsuwania PiS od władzy. Dzięki temu każdy może uznać to za dowód na potwierdzenie swoich tez. KO obiecywała, że „załatwi” pieniądze z KPO właściwie dzień po wyborach, więc 5 miliardów euro zaliczki szybciutko przypisała sobie.
Borys Budka zapytany o to, czyją zasługą jest te 5 miliardów, odpowiedział: „Unia Europejska widzi, że w Polsce będzie przywrócona praworządność”. Większość opozycji wypowiada się właśnie w tym duchu. „Europejskie efekty demokratycznej większości w Polsce. Ponad 22 mld zł odblokowane w ramach KPO, a to dopiero początek” – napisał beztrosko poseł Lewicy Tomasz Trela.
Pisowcy odwrotnie. „To nie żadne mityczne działania Tuska. To zasługa rządu Morawieckiego” – stwierdził minister Puda w Polskim Radiu. „Komisja Europejska pozytywnie oceniła KPO – tak, ten przyjęty przez rząd Mateusza Morawieckiego” – napisał natomiast europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski.
Debata o polskim KPO jest tak prymitywna, że ręce powinny opaść z rezygnacji. Nie opadają, gdyż właściwie każda inna dyskusja toczy się nad Wisłą według przywołanego schematu. Spór o KPO jest wręcz emblematyczny – skupia w sobie wszystkie grzechy główne nadwiślańskiej debaty publicznej. Oto one, w pięciu punktach.
Chodzi o pieniądze
Krajowy Plan Odbudowy to ogromny pakiet reform, których celem jest modernizacja krajów członkowskich, by uodpornić je na przyszłe kryzysy – zdrowotne, ekologiczne, energetyczne, gospodarcze i wszystkie inne. Pieniądze, które się z tym wiążą, mają ułatwić państwom osiągnięcie wyznaczonych celów, które są różne, zależnie od sytuacji w danym kraju. To przeprowadzenie tych reform jest zasadniczym celem, a nie pieniądze. Te ostatnie są instrumentem.
Tymczasem w Polsce właściwie nikt nie mówi o zawartych w KPO reformach. Cała debata toczy się wokół pieniędzy, a przede wszystkim ich braku. Nikt nie rozlicza PiS z tego, że nie wprowadzili na czas zawartych w KPO nowelizacji, takich jak zmiana ustawy wiatrakowej czy ustawy o planowaniu przestrzennym. Ta pierwsza wciąż nie została uchwalona, a ta druga miała kilkumiesięczny poślizg. PiS jest rozliczane z tego, że „nie załatwiło pieniędzy”.
„Dyskusji nie będzie, zastrzeżeń nie ma. Pierwsze pieniądze z KPO dla Polski coraz bliżej” – czytamy w nagłówku TVN24. Podobnie wygląda cała debata na temat integracji europejskiej. Oś sporu tyczy się tego, czy fundusze unijne napływające do Polski są wyższe, czy może niższe od środków finansowych, które Polska mogłaby zyskać dzięki pozostawaniu poza strukturami Unii Europejskiej (cła, brak konieczności płacenia składek itd.).
Podobnie wygląda dyskusja na temat innych kwestii ekonomiczno-społecznych. Zmiany w prawie pracy są omawiane przede wszystkim od strony tego, „ile to będzie kosztować pracodawców”. Obniżki podatków są komentowane euforycznym „w kieszeniach Polaków zostanie X miliardów złotych”. Nieistotne jest, w czyich dokładnie kieszeniach i z czego zostaną one zabrane.
Forma dominująca nad treścią
Pomijanie reform zawartych w KPO to efekt nie tylko ogólnej fiksacji Polek i Polaków na kwestii pieniędzy, ale też traktowania kwestii merytorycznych jako drugorzędnego i właściwie niepotrzebnego dodatku. Polska debata publiczna nie jest sporem ideowym, lecz sporem sympatii politycznych czy partyjnych, uzupełnionych o partykularne interesy. Tutaj nie ścierają się konserwatyści, liberałowie i lewicowcy, tylko zwolennicy poszczególnych partii. Treść polityki, jaką jest zmienianie rzeczywistości w obranym kierunku, jest pomijana, gdyż kwestie merytoryczne są w Polsce płynne i traktowane czysto instrumentalnie.
PiS obecnie jest antyniemiecką partią klasy niższej i niższej klasy średniej oraz prowincji, gdyż aktualnie tak jest dla nich korzystnie. W latach 90. Porozumienie Centrum (pierwotne ugrupowanie środowiska braci Kaczyńskich) chciało budować polską odmianę niemieckiej chadecji i celowało raczej w wielkomiejską klasę średnią. W latach 2005–2007 reprezentowało interesy małych i średnich przedsiębiorców, czego wyrazem były zmiany wprowadzane przez polską Margaret Thatcher, czyli Zytę Gilowską, która zniosła górną stawkę PIT 40 proc. Na wprowadzenie liniowego PIT i jednej stawki VAT zabrakło jej jedynie czasu.
Komisja Europejska zaufa Tuskowi? Ruszył wyścig o środki z KPO
czytaj także
Donald Tusk ma poglądy zależne od rozmówcy. Może być liberałem, socjaldemokratą, feministą, katolikiem, wszystko jedno. Przecież chodzi tylko o zrobienie odpowiedniego wrażenia. Zresztą cała liberalna opinia publiczna jest całkowicie labilna w swoich poglądach. Jeszcze niedawno brała „praworządność” na sztandary, teraz chętnie odwołałaby prezydenta, albo przynajmniej rządziła uchwałami zamiast ustaw.
Głupoty wypisywane przez Giertycha są przyjmowane jako interesujące pomysły. W ciągu miesiąca doszło też do radykalnej zmiany sytuacji na granicy z Białorusią, gdzie jeszcze niedawno PiS właściwie mordowało ludzi. „Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że wytwarzamy fałszywą wiedzę” – napisała Małgorzata Tomczak na łamach „Gazety Wyborczej”, tworząc odpowiednią atmosferę pod robienie tego samego, tylko przez Tuska.
Dlatego w medialnym głównym nurcie nie omawia się szczegółów poszczególnych spraw, ale ich otoczkę. Chodzi o to, kto postawi na swoim i kto kogo ogra. To jest rywalizacja w stanie czystym, nie ma znaczenia, o co gramy – chodzi o zwycięstwo.
Materiałów medialnych na temat prawdopodobieństwa zdobycia pieniędzy z KPO było bez liku, omawiano każdą drobną wypowiedź von der Leyen albo ministra Budy, a obecnie Pudy. Gdyby choć połowa tej energii została spożytkowana na omówienie poszczególnych rozdziałów KPO, to opinia publiczna mogłaby poznać bardzo pogłębiony obraz samego planu – pytanie, czy ktokolwiek tego oczekuje.
Wpisywanie się w polaryzację
Nieprzypadkowo debata na temat polskiego KPO została sprowadzona do reformy wymiaru sprawiedliwości. Można odnieść wrażenie, że w KPO znajduje się wyłącznie „przywrócenie praworządności”. Tymczasem z głowy mogę wymienić pięć kwestii zawartych w KPO, które są ważniejsze lub przynajmniej równie istotne co naprawa zepsutego przez ziobrystów sądownictwa. W naszym kraju naprawdę wiele rzeczy wymaga jak najszybszej naprawy.
Praworządność stała się osią sporu o „pieniądze z KPO”, gdyż jest też symbolem wojny toczonej między PiS i anty-PiS. Zamach na praworządność to dla twardego elektoratu liberalnej opozycji symbol autorytarnej władzy Kaczyńskiego. Dla twardego elektoratu PiS to hasło jest wykorzystywane przez Unię Europejską i jej krajowych popleczników do wprowadzenia niemieckiej opresji nad Wisłą. Dzięki sprowadzeniu dyskusji o KPO do kwestii praworządności obie strony mogą banalnie prosto mobilizować zwolenników.
Warufakis: Skrajna prawica dziękuje Europejskiemu Bankowi Centralnemu
czytaj także
Tematy upowszechnienia układów zbiorowych, porządkowania chaosu przestrzennego czy wykluczenia komunikacyjnego, bardzo istotne w KPO, są pod tym względem zupełnie nieatrakcyjne. Zaangażowany komentariat nie ma na ten temat sprecyzowanego zdania, mógłby jedynie bez przekonania powtarzać to, co powie Tusk lub Kaczyński. Żeby zbudować wokół tego „polaryzacyjną energię”, trzeba by wykonać zbyt dużo pracy organicznej.
Interes partyjny ponad wszystkim
Podczas tegorocznej kampanii wyborczej polscy politycy udowodnili, że są w stanie zrobić wszystko, co może przynieść im jakieś drobne korzyści polityczne. W celu zdobycia poparcia obie główne strony grały nawet kwestią imigracji, nie oglądając się na taką drobnostkę jak bezpieczeństwo setek tysięcy pracowników z zagranicy i półtora miliona uchodźczyń.
W ten sam sposób potraktowano kwestię „pieniędzy z KPO”. PiS przekonywał, że wstrzymywanie wypłaty środków jest motywowane politycznie. W UE rządzą socjaliści i chadecy, którzy nie znoszą partii Kaczyńskiego, za to po cichu wspierają należącą do Europejskiej Partii Ludowej (EPP) Platformę.
A PO mówiła właściwie dokładnie to samo. Tusk przekonywał, że „załatwi” pieniądze z KPO na drugi dzień po zwycięstwie wyborczym. Pojedzie do swojej psiapsiółki z EPP von der Leyen, wypije kawkę, zamelduje wykonanie zadania i wróci z walizką pieniędzy. Tak to się robi, frajerzy.
Nic więc dziwnego, że obecnie najbardziej eurosceptyczna część sceny politycznej jest niezmiernie szczęśliwa, gdyż ma potwierdzenie swoich tez. „Wszystkie nasze ostrzeżenia dot. KPO potwierdziły się. Mechanizm warunkowości to bicz na suwerenne państwa, który ma wymusić ich zgodę na przebudowę UE w jedno, europejskie państwo” – stwierdził błyskawicznie Zbigniew Ziobro.
Tusk niczym Joe Biden. Jak niemieckie media komentują wybory w Polsce?
czytaj także
Do tej tezy przekonali się również ci bardziej umiarkowani, w miarę rozsądni konserwatyści. „PiS długo nie mógł uzyskać ani eurocenta, teraz mamy miliardy. Oczywiście sprawa jest czysto proceduralna i wcale a wcale nie ma związku z walką o władzę w Polsce” – napisał szef Nowej Konfederacji Bartłomiej Radziejewski.
Aż sam zgłupiałem i musiałem sprawdzić, ile trwało zatwierdzanie rewizji KPO uzupełnionego o REPowerEU w przypadku innych państw. W przypadku Polski trwało to trzy miesiące – od sierpnia do listopada. Francja otrzymała zatwierdzenie w dwa miesiące – złożyła wniosek w kwietniu, a otrzymała pozytywną decyzję w czerwcu. W przypadku Hiszpanii trwało to jednak prawie cztery miesiące (czerwiec–październik) – podobnie i Portugalii (maj–wrzesień). Gdyby PiS złożyło wniosek wiosną, te zaliczki mogły więc spokojnie dojść przed wyborami.
Jak ta dyskusja wpłynie na nastroje proeuropejskie nad Wisłą? Przecież sami liberałowie poniekąd potwierdzili teorie prawicy na temat spisku Brukseli wymierzonego w zbyt konserwatywną Warszawę, przekonując do nich nawet umiarkowanych komentatorów. Prawicowa większość Polek i Polaków może się zradykalizować znacznie bardziej, co wyrazi podczas nadchodzących wyborów europejskich. Niestety, perspektywa polskich polityków sięga tylko najbliższej elekcji.
Słoń a sprawa polska
Polscy politycy i opinia publiczna mają też skłonność do traktowania wszystkich wydarzeń w Polsce jako wyjątkowych i niespotykanych prawie nigdzie indziej. Różnica jest taka, że prawica najczęściej się nimi chwali, a dla liberałów i lewicy są one zwykle powodem do wstydu. Są też przypadki odwrotne. Na przykład według prawicy Polska to jedyny kraj w UE, w którym opozycja szuka poparcia w Brukseli (czyli za granicą), co jest oczywistą bzdurą – zresztą PiS samo szukał poparcia w Brukseli, gdy był w opozycji.
Według tego schematu odbywała się też debata na temat KPO i szerzej, całego konfliktu Brukseli z Warszawą. Komisja Europejska toczy nieustanne spory z krajami członkowskimi i będzie to robić, gdyż na tych przepychankach opiera się integracja europejska. Zasadniczo nie ma niczego dziwnego w tym, że instytucje publiczne próbują poszerzyć swoje wpływy, ma to miejsce wszędzie, a szczególnie w uchodzących niesłusznie za wzór demokracji USA. PiS przekonywał jednak, że KE uwzięła się właśnie na Polskę, która stała się niewygodna, więc tylko jej blokuje pieniądze, by się za bardzo nie wzmocniła.
Buras: W opozycji PiS nie będzie miał hamulców, by sięgnąć po antyukraińską kartę
czytaj także
Opozycja chętnie weszła w tę narrację – Polska pod rządami PiS miała być czarną owcą Europy, której mają dosyć nawet zwykli mieszkańcy Madrytu, Amsterdamu czy Lizbony. Wszyscy już wydali pieniądze z KPO bez żadnych problemów, tylko Warszawa nie dostała ani eurocenta. To oczywiście nieprawda: do końca sierpnia z funduszu odbudowy trafiło 153 mld euro z 723 mld, na które opiewa cały plan. Wniosku o płatności nie złożyło łącznie z Polską osiem państw, w tym Niemcy, Belgia, Holandia i Szwecja.
Debata tocząca się wokół KPO w Polsce jest więc destrukcyjna. Może zmienić proeuropejskie nastawienie polskiego społeczeństwa, uwiarygadniając narrację prawicy na temat spisku Brukseli. Sprowadza integrację europejską do kwestii pieniędzy, kompletnie pomijając towarzyszące jej reformy i modernizację. Upowszechnia nieprawdziwe teorie na temat relacji wewnątrz UE. Mówiąc w skrócie, jest pełna przekłamań i manipulacji z obu stron. Ale czemu się temu dziwić, skoro polska debata publiczna na każdy inny temat również tak wygląda?