Pierwsze głosy ze strony Kościoła po wyborach próbują ośmieszyć obywatelskie oczekiwania i podważyć zaufanie do polityków opozycji demokratycznej.
Kościół wyraźnie otrzepuje sutanny z pyłu po wyborach i zamierza zająć wygodne stanowisko w nowym politycznym układzie. Jak to robi? Ze zwykłym dla siebie brakiem przypisywanej chrześcijanom pokory, za to z dużą dawką arogancji, zarozumiałości i pogardy.
Czas już najwyższy zobaczyć, że odkąd w czwartym wieku chrześcijaństwo stało się religią państwową, Kościołowi chodzi wyłącznie o utrzymanie władzy, tej całkowicie ziemskiej i doczesnej. O władzy są pierwsze powyborcze głosy przedstawicieli Kościoła: kardynała Nycza i ks. Kobylińskiego. Jeden zapowiada przezwyciężanie podziałów, drugi zapowiada wojnę. Dobry i zły policjant.
Świeckiego państwa na razie nie będzie, ale jest szansa na nowy rozdział
czytaj także
Żaden nie odnosi się jednak do zamachu na demokrację, łamania prawa i w konsekwencji m.in. do ofiar śmiertelnych na granicy polsko-białoruskiej czy porodówkach. Żaden nie poczuł potrzeby, by przeprosić za szczucie z ambon na osoby LGBT, za nagonki, za nawoływanie do nienawiści, atmosferę, której wiele osób nie wytrzymało. Żaden nie skomentował nieposkromionej pazerności Kościoła na pieniądze z obywatelskich podatków, płynące rozmaitymi drogami do kościelnych kas. Żaden nie zająknął się o przejmowaniu majątku skarbu państwa za grosze i roszczeniach Funduszu Kościelnego. Nie przeprosił za Jędraszewskiego, Rydzyka i faszystę Bąkiewicza ani innych „rycerzy Maryi” z krzyżami na bluzach i bojowymi różańcami, pilnujących kościołów przed kobietami. Żaden nie przeprosił za pomieszanie przemocy z miłością, za katolickie podręczniki instruujące, jak surowo kochający rodzice powinni karać swoje dzieci.
To, co zajmuje kardynała Nycza i ks. Kobylińskiego, to władza i posiadanie: ile dusz, jaki wpływ, kto pilnuje symboli.
Bez religii się nie da
Dlatego refleksja autokrytyczna dotyczyła tylko najwyraźniej już nieskutecznie wywieranego wpływu za pomocą lekcji religii w szkołach publicznych – młodzi na PiS nie głosowali, wyszli na ulice w 2020, wypisują się z lekcji religii. Tępy dydaktyzm i straszenie piekłem od najmłodszych lat, wikłanie w psychologiczną pułapkę między poczuciem winy (za śmierć Jezusa za nasze grzechy) i wdzięczności (za zbawienie) – najwyraźniej już nie działają.
Obaj prominentni przedstawiciele Kościoła uznają zatem, że należy opowiadać o religii chrześcijańskiej jako kluczowej dla rozumienia Europy i świata. O religii jako czymś, bez czego nie można się obejść i wszelkie zapowiedzi sekularyzowania państwa trzeba włożyć między bajki.
Kardynał Nycz w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej mówił: „Nie wierzę w to, że jakikolwiek przyszły rząd tak łatwo i szybko zdecyduje, żeby Kościół zamknąć do getta i salek parafialnych. To już było za komuny i myślę, że nam to wystarczy. Natomiast obecność lekcji religii – tak jak ma to miejsce we Włoszech czy Niemczech […]. Sądzę, że nasze społeczeństwo stać na to, żeby odbyć poważną debatę na temat ważności nauczania religii jako przedmiotu szkolnego, bo jest on w całej Europie! Wszyscy bowiem wychodzą z założenia, że dla zrozumienia świata i chrześcijańskiej Europy taka lekcja jest konieczna”.
Podobne przekonanie w sprawie charakteru lekcji religii w szkole przedstawił ks. profesor Andrzej Kobyliński w wywiadzie Magdaleny Rigamonti: „Jestem zwolennikiem modelu włoskiego: jedna lekcja religii w parafii w salce katechetycznej, druga w szkole. W szkole publicznej nie katecheza, ale lekcja religii. […] Lekcja merytoryczna. Taka jak biologia czy historia”.
Czemu politycy mają się na to zgodzić? Bo – tłumaczy ks. Kobyliński – religia jest nieodzowna, bo „nie da się rządzić państwem i społeczeństwem bez religii”. „I polska centroprawica i centrolewica będą potrzebować idei, żeby tworzyć swoją wizję Polski, kultury, edukacji. W projekcie społeczeństwa przyszłości także religia będzie odgrywać istotną rolę. Liderzy centrolewicy nie będą się chować pod sutanny biskupów, żeby wygrywać wybory, nie będą musieli uzyskiwać poparcia diecezji czy parafii, żeby przejmować władzę. Ale będą potrzebować religii jako fundamentu więzi społecznych, postaw obywatelskich, wolontariatu, opieki społecznej”.
czytaj także
Ciekawe. Nie znam zbyt wielu aktywistów, którzy motywują swoją działalność religijnie. Działają, bo uważają, że powinni, albo uważają, że ktoś powinien. Bo wiedzą, co lepsze i co gorsze, wiedzą, kiedy komuś dzieje się krzywda, i są gotowi wiele zaryzykować, by postąpić w zgodzie z wartościami. Wartości są poza Kościołem, i tylko ten, co nie wychyla zeń nosa, może arogancko myśleć, że bez Kościoła więzi się rozlecą, nie będzie lojalności, zaufania, współpracy, odpowiedzialności i szacunku.
Jest raczej odwrotnie, często więzi nie rozlatują się mimo uporczywego działania Kościoła, by wskazać wroga, czasem mającego siedzieć przy tym samym stole.
Wojna polsko-polska
Trzeba tu wyjaśnić, że za centrolewicę uważa ks. Kobyliński KO, która przecież jest jednak centroprawicowa. Wyłącza za to Trzecią Drogę, a zwłaszcza PSL, które ustawia w szeregu z centroprawicą, za którą uznaje Zjednoczoną Prawicę, budując agonalny układ, z którego ma wyniknąć wojna polsko-polska.
„Mamy wojnę polsko-polską. Do tego wisi nad całą planetą ryzyko trzeciej wojny światowej. Siedzimy na beczce prochu. […] Niestety, wojna jest nieuchronna. Nikt w niej nie ustąpi. Każdy będzie bronił swoich racji. To realny konflikt aksjologiczny” – rozważa ks. Kobyliński, który w tym wywiadzie tyle razy powtórzył słowo „wojna”, że – mimo jednoczesnej deklaracji, że on sam „chce zszywać rozdarte sukno” – trudno nie oprzeć się wrażeniu, że pokłada w niej nadzieje, że liczy na nią.
Że marzy mu się kolejna krucjata na niewiernych, kolejna wojna religijna, choć przez ostatnie dwa tysiące lat chrześcijaństwa krew w wojnach religijnych lała się strumieniami. Najwyraźniej niewystarczająco. Zawsze warto postraszyć wojną, czym zapewne świadomie ksiądz wpisuje się w retorykę Jarosława Kaczyńskiego, który już przed wyborami straszył powyborczym chaosem, mającym nastąpić, jeśli do władzy dojdzie opozycja.
To trik stary jak sama hierarchiczna władza: podziel społeczeństwo na dwa obozy, nastaw jednych na drugich, przekonuj, że do zwarcia w tym binarnym układzie musi dojść. My–oni, mężczyźni–kobiety, wierzący–niewierzący, chrześcijanie–muzułmanie. Tak, tego warto nauczać w szkołach – jak układ budowany i strzeżony przez Kościół pomaga dzielić i rządzić. Jak z tego właśnie powodu obawia się różnorodności poglądów, tożsamości, płci kulturowej, wizji świata i samej demokracji, która sprzyja wypracowywaniu kompromisów.
Jak zawsze uparcie gra na polaryzację i zawsze chętnie stanie koło silniejszego, tłumacząc, że skoro ktoś wygrał, to widać, taka wola boska. Tu ks. Kobyliński dodatkowo wygodnie się ustawia, bo wojnę widzi jako starcie katolików liberalnych z konserwatywnymi – ktokolwiek z nich wygra, on znajdzie sobie miejsce koło wygranego.
czytaj także
Linia podziału zarysowanego w obu wywiadach przechodzi, a jakże, przez ciała kobiet i mimo iż sprawę aborcji (czytaj: władzy nad ciałem kobiety) uważają za kluczową, to już ubezpieczają się na wypadek wygranej katolików liberalnych, dopuszczających aborcję do 12. tygodnia. „Kościół nie będzie wchodził w zakres polityki, czyli stanowionego prawa. Będzie natomiast głosił naukę o tym, jak jest traktowane życie ludzkie od samego początku do naturalnej śmierci” – mówił kard. Nycz. Nie obawia się jednak wielkich zmian.
Demokracja? A co to?
W politykę, w demokrację jako wiążącą, żaden z przedstawicieli Kościoła nie wierzy. Obaj próbują ośmieszyć obywatelskie oczekiwania i podważyć zaufanie do polityków opozycji demokratycznej, którzy właśnie wygrali wybory.
„Po tych wyborach nic radykalnie się nie zmieni: ani w kwestii odpowiedzialności za państwo, ani w relacji do Kościoła jako takiego […]. Trzeba mieć świadomość, że pomiędzy tym, co mówi się w kampanii wyborczej – zarówno w kwestiach ideowych, jak gospodarczych czy innych – a tym, co się potem uda zrealizować, gdy dojdzie się do władzy i widzi realia, którym trzeba sprostać, wypełniając przy tym prawo – różnica jest bardzo duża. Myślę, że wiele rzeczy w kampanii wypowiadanych jest po prostu na wyrost” – przekonuje kard. Nycz. Ks. Kobyliński jest dosadniejszy: „Najbardziej dopracowane merytorycznie były propozycje Polski 2050. Ale generalnie wszystkie partie oferowały przede wszystkim kiełbasę wyborczą. Opozycji chodziło o mobilizację tych, którzy chcą odsunięcia PiS od władzy”.
Drodzy obywatelki i obywatele – zdają się mówić księża – przejrzyjcie na oczy, zostaliście oszukani, nie macie na nic wpływu, nic się nie zmieni, a w każdym razie nic nie zagrozi Kościołowi. Żadnego rozdziału Kościoła od państwa nie będzie, wy będziecie wojować, ale prawdziwa polityka rozegra się ponad waszymi głowami, między panem a plebanem. Jak zawsze.
czytaj także
Polityków dodatkowo uważają za odpowiedzialnych za sekularyzację czy demoralizację kleru. „W Polsce, jeśli chodzi o partie polityczne, dominuje bardzo koniunkturalne podejście do Kościoła jako instytucji. Chodzi im głównie o głosy wrzucone do urn. Tak naprawdę nikomu nie zależy, żeby Kościół był wolny od różnego rodzaju skandali czy nadużyć” – mówił Kobyliński.
Bardzo rzadko piszę o Kościele, niemal wcale. Wolę, kiedy wypowiadają się krytycznie osoby z wewnątrz tej wspólnoty. Ale nadal wielu publicystów pyta z troską: „co z tym Kościołem?”, coraz częściej słychać obawy, że teraz katolicy będą prześladowani, że wahadło niebezpiecznie się przechyli, że może nie ma co przesadzać, że religia niech będzie na pierwszej albo ostatniej lekcji, a Lewica niech nie bierze się za edukację, bo ją zideologizuje.
Otóż widać, że o Kościół nie trzeba się martwić. Kościół chce trzymać polityków w szachu: podważa ich wiarygodność, obciąża odpowiedzialnością za podział społeczny, do którego sam się przyczynił, a nawet za ekscesy i skandale w samym Kościele. Jednocześnie upiera się, że właśnie Kościół jest kluczem do sprawowania władzy w państwie. Wreszcie rysuje podział polityczny według osi, która mu odpowiada, wypominając politykom PSL znajomości z biskupami, ale nawołując do „metapolityczności”, tak by zawsze swobodnie móc stanąć po stronie wygranej.
Czy politycy się ugną?
Rozdział Kościoła od państwa zapowiadała nie tylko Lewica, choć ona mówiła najmocniejszym głosem, ale również Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga. I rozdział Kościoła od państwa jest konieczny, jeśli chcemy obronić demokrację i odciąć populizm od źródła mocy.
Kościół w każdej gminie, w każdej parafii strzeże wzorców feudalnych, paternalistycznych i patriarchalnych. Obsadzenie go w roli potężnego, sprawczego aktora na samym początku naszej nowoczesnej demokracji od razu ją osłabiło, bo Kościół, w swojej hierarchicznej strukturze antykobiecy i wykluczający, jest przeciwieństwem demokracji i o nią nie dba.
Zamiast więc pochylać się nad nim z troską, lepiej dopytywać o dobrą, laicką edukację, wzmocnienie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży, usługi publiczne, równość wobec prawa wszystkich obywatelek i obywateli, zaangażowanie i budowę zaufania między społeczeństwem i jego reprezentacją polityczną.
I ugryźć się w język, zanim zacznie się straszyć „wychyleniem wahadła”. Objęcie Ministerstwa Edukacji przez Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk po Przemysławie Czarnku nie będzie „wychyleniem wahadła w drugą stronę”, tak jak nie będzie nim legalizacja aborcji do 12. tygodnia. Religii nikt nie zdelegalizuje ani nikt nikomu nie będzie nakazywał przeprowadzania aborcji. To nie jest wychylenie wahadła, to jest znak neutralnego światopoglądowo, niezideologizowanego państwa.