Twój koszyk jest obecnie pusty!
Konserwatyści kochają lewicową dekadencję i jej nam zazdroszczą
Lewaki od dawna wiedzą, że życie bywa skomplikowane, a emocje i sprzeczności są jego częścią. Konserwatyści z kolei potępiają „dekadencję”. Przynajmniej teoretycznie.

W tym tygodniu popularny rasistowski influencer PapJeż pOlak i konfederacka nanoinfluencerka Natalia Drzazga ogłosili, że są parą. Ich uczucie rozkwitło, mimo że „gentleman” – znany głównie z incelsko-mizoginicznych tyrad i przepraszania Jakuba Wiecha – przez lata gardził kobietami z tatuażami, mężatkami odchodzącymi od przemocowych partnerów czy dziewczynami, które nie chciały umawiać się ze sfrustrowanymi rodakami. Jego nowa, zamężna i wytatuowana partnerka również nie szczędziła znaków poparcia dla tzw. „konserwatywnych wartości”.
Po raz 182364890 zdeklarowani konserwatyści porzucają swoje ideały, gdy tylko okazuje się, że – cytując bohaterkę tej historii – „w każdym związku są emocje, rozczarowania i decyzje dojrzewające latami”, a internauci „widzą tylko mały fragment mojego życia, nie znając drogi, która do niego doprowadziła”. Innymi słowy – gdy życie w 2025 roku okazuje się po prostu życiem, a nie odklejoną od rzeczywistości reklamówką katolickiego konserwatyzmu.
Konserwatyzm jako narzędzie kontroli
Nie ma w tym nic zaskakującego. Konserwatyzm służy dziś głównie mobilizacji politycznej i obronie interesów elit. To sposób utrzymywania dyscypliny wśród elektoratu, który odbił się od złożoności współczesnego świata jak tłum ludzi próbujących wejść do Kryształowego Pałacu w 1851 roku. Narzędzie represji i kontroli, którego zasad nie przestrzegają ani szukający pornografii w smartfonie Krzysztof Bosak, ani żołnierze Ordo Iuris wikłający się w przemocowe erotyczne trójkąty, ani zmieniający partnerki Krzysztof Szczawiński, ani stojący w oktagonie Marian Schreiber i Piotr Korczarowski. Cała ta galeria bohaterów plebejskiej prawicowej wyobraźni „się rozwodzi, się schodzi – i jeszcze robi na tym forsę”.
Wydaje się jednak, że zarzut hipokryzji – albo licytowania się na to, kto żyje bardziej w zgodzie z konserwatywnymi ideałami – stracił dziś polemiczną moc. Konserwatyzm zawsze był obłudny i instrumentalizowany – i cóż z tego? Spróbujmy sobie przypomnieć ostatniego polityka, który w związku z oskarżeniami o hipokryzję podał się do dymisji. Nic? Już w zamierzchłych czasach, gdy scenarzysta moralizatorskiego Dekalogu został przyłapany na wciąganiu „lekarstw” przez nos, piętnowanie hipokryzji przestało być skuteczne. A oportunistyczna synergia – czyli sojusze z Kościołem i zagranicznymi radykałami – zawsze była dla polskiej prawicy ważniejsza niż etyczna spójność.
Nie istnieje zresztą żadna „polska konserwatywna droga”. Dzisiejsza prawica – ta, która zapewne zmierza ku przejęciu większości parlamentarnej w 2027 roku – ma wprawdzie dumną, arcypolską fasadę, lecz za nią widać wydrążonych z idei cierpiętników, którym męczeństwo zastępuje refleksję. W rzeczywistości to tylko zlepek ideowych importów: rosyjskiego antyzachodniego dugino-putinizmu, amerykańskiego neokonserwatyzmu na trumpowskim turbodoładowaniu i antygenderowych eksperymentów testowanych na Węgrzech.
Wszystkie świętoszkowate kampanie przeciw tatuażom, matchy, poliamorii czy nadmiernej trosce o „psieci” są po prostu kalką propagandy z obcych dworów. Od czasów Jana Pawła II nie było w Polsce konserwatywnego „innowatora”, który wniósłby do światowej układanki choćby namiastkę własnej myśli. Reagując na konferencje ONZ w połowie lat 90. i blokując użycie słowa „gender” w międzynarodowych dokumentach, Wojtyła zapoczątkował wojnę z „ideologią, której nie było” – jak głosi tytuł najnowszej publikacji Instytutu Narutowicza (którą zresztą warto przeczytać). Od tego momentu polska prawica już tylko kopiowała zdolniejszych. Zapyziali konserwatyści mogli jedynie powielać cudze wzorce.
Zarzut hipokryzji nie złamie postmodernistycznej prawicy
W świecie mediów społecznościowych nikt nie traci dziś pozycji z powodu niespójności między życiem prywatnym a deklaracjami publicznymi. Polityczny konserwatyzm przestał być etycznym zobowiązaniem; zresztą nigdy do końca nim nie był. Stał się lajfstajlową deklaracją bez pokrycia, narzędziem autopromocji, ale też prawdziwym politycznym złotem.
Dzisiejsi konserwatyści – w teorii krytycy liberalnej kultury indywidualizmu – w praktyce korzystają z jej licznych narzędzi: autoprezentacji, relatywizmu, kultu osobistej narracji. W tym sensie konserwatyzm XXI wieku coraz bardziej przypomina właśnie to, co oficjalnie zwalcza – nowoczesną, płynną i pełną sprzeczności „kulturę autentyczności”. Dotychczasowe „grzechy” okazują się zaś do przełknięcia w zderzeniu z różnorodnością indywidualnych historii.
Postmodernistyczna prawica porzuca swoje „twarde” tożsamości przy pierwszym wyjściu z incelskiej piwnicy, przy pierwszym uświadomieniu sobie, że nie jest się skazanym na – jak pisze wspomniana konfederatka, pardon her French – „pierdolniętego” partnera. I dobrze dla niej. Zapraszamy do tej samej rewolucji seksualnej, z której lewica od dawna korzysta wyjątkowo skwapliwie; która dopuszcza istnienie „emocji i rozczarowań”, pozwalających na weryfikację podjętych wcześniej decyzji.
Tych jednak, którzy w najbliższym czasie nie mają widoków na wyjście z piwnicy, a łatwo podchwytują bajki frustratów, warto przynajmniej zniechęcać do grania dla nieswojej drużyny. Oby przestali uczestniczyć w moralizatorskich krucjatach, które w żaden sposób nie pomagają im rozwiązać własnych problemów, i zboczyli na inkluzywne łono walki klas.
Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.