Nie każda z nas ma luksus nieliczenia dokładnie, ile zapłaciła za założenie spirali czy pigułkę „dzień po”.
W poprzednią niedzielę marsz, w poniedziałek Strajk kobiet, inne działania, codzienne życie i praca. W przelocie czytam tylko nagłówek sondażu dla oko.press i rejestruję odruchowo, że poparcie dla liberalizacji rośnie.
Na spotkaniach rozmawiamy i się spieramy, rozmawiam też z kobietami, z którymi tego tematu nigdy nie poruszałyśmy: matkami, sąsiadkami, panią w sklepie. Główna oś sporu miedzy nami, które popieramy protest, dotyczy aborcji na życzenie. Niektóre strajkujące i maszerujące są „za liberalizacją”, ale nie na tyle, by kobieta mogła podjąć decyzję sama. Nawet te, które popierają projekt Ratujmy kobiety mają wątpliwości.
– Mnie to nie dotyczy.
– Ja bym nie wpadła.
– Gdybym wiedziała, że ciąża jest dla mnie groźna to bym nie współżyła – mówią.
Popierają projekt, bo widzą, że zakaz aborcji godzi w kobiety, jednak z przekonaniem, że ich to nie dotyczy. Są po prostu solidarne z innymi kobietami.
Tydzień później fejsbukowy znajomy wrzuca link do sondażu z przeklejonym komentarzem pierwotnego autora (nie jest moim znajomym, więc nie podaję nazwiska, bo nie musi sobie tego życzyć, zaznaczam jednak, że to nie moje odkrycie, i nie przywłaszczam sobie chwały). Zwraca w nim uwagę na zróżnicowanie poparcia liberalizacji od poziomu wykształcenia. I – uwaga – nie jest to typowa zależność, bo, jak podaje oko.press:
„Możliwości przerwania ciąży ze względu na trudną sytuację kobiety najczęściej chcą osoby z wykształceniem zawodowym (43 proc.) i średnim (37 proc.). Być może w tych grupach, z racji statystycznie niższych dochodów, problemy związane z korzystaniem z podziemia aborcyjnego są największe”.
Zwracam uwagę, że w sondażowym pytaniu chodzi nie o aborcję na życzenie, tylko „ze względu na trudną sytuację kobiety”. Mniej więcej o coś takiego chodziło w wyjątku uwzględnianym częściowo w latach 1996-97, choć jedni jako trudną sytuację rozumieją biedę, inni porzucenie przez partnera, inni zaś ciążę z gwałtu małżeńskiego.
Polubiam, udostępniam i rozpętuje się burza. Nie, nie obrońcy życia, ale nasi fejsbukowi znajomi, ludzie podobni do nas i popierający Strajk kobiet, piszą z lekceważeniem o tych, którym szkoda wysupłać te kilkadziesiąt złotych na tabletki, że spirala to tylko 300 złotych, i przecież zawsze można iść do publicznej poradni. To nie są agresywne komentarze, choć mijają się z realiami, ten protekcjonalny ton wynika z nieznajomości realiów życia tych, dla których te kilkadziesiąt czy kilkaset złotych są poważną barierą. Okraszone są jednak paternalizmem tych, którym jak widać się udało, którzy nie wiedzą, jak wygląda publiczna służba zdrowia (albo korzystają z nich na uprzywilejowanych warunkach?), i mają luksus nieliczenia dokładnie, ile zapłaciły za założenie spirali.
Podobnie jak przytoczone na wstępie wątpliwości moich koleżanek wyniki sondażu i reakcje na nie każą przypuszczać, że w sporze o to, jak ma wyglądać prawo do aborcji, którego się domagamy, dużą rolę odgrywa położenie klasowe, dość dla nas na co dzień przezroczyste.
Przytoczę jeszcze jedną rozmowę. Koleżanka opowiada, jak to w sytuacji niechcianej ciąży zdobyła pigułkę „dzień po” za pomocą znanego portalu pomagającego kobietom. Nie jest to transakcja kupna-sprzedaży, jednak trzeba wpłacić kilkadziesiąt euro. – Ile? – z niedowierzaniem pyta druga uczestniczka tej rozmowy, bo kwota jest dla niej, doktorantki bez stypendium, z gatunku kosmicznych. – No tak, tyle i tyle. No trzeba było zapłaci – odpowiada tamta. To, że ta sama kwota ma różne znaczenie dla różnych kobiet, wciąż nam umyka. I dotyczy nie tylko aborcji farmakologicznej, gdzie obok bariery ekonomicznej kobiety dzieli jeszcze kwestia dostępu do wiedzy. Wyniki sondażu pokazują, że albo osoby gorzej wykształcone są bardziej solidarne z innymi w podobnej sytuacji, albo po prostu częściej ich to dotyczy, choćby potencjalnie, i nie mogą sobie powiedzieć „to mnie nie dotyczy”.
***
dr Izabela Desperak – socjolożka, feministka, nauczycielka akademicka. Wykłada w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Członkini Klubu Krytyki Politycznej w Łodzi.
**Dziennik Opinii nr 287/2016 (1487)