Kolektyw Wilczyce ogłosił okupację coraz bardziej słynnego wydzielenia 219a w Nadleśnictwie Stuposiany. Pojechaliśmy wesprzeć protest, bo leśna rewolucja jest nam potrzebna, a czasu mamy coraz mniej. Niestety chyba nie zostaniemy leśnymi rewolucjonistami.
Gdy w poprzedni wtorek koło północy dostałem SMS-a, że kolektyw Wilczyce rozpoczął okupację lasu i pilnie potrzebna jest pomoc na miejscu, byłem trochę skonfundowany. Oczywiście chętnie pomogę blokować każdy hektar lasu, który nie został jeszcze zamieniony w plantację desek. Ale niestety mam też inne obowiązki. Pojechać mogłem dopiero w piątek. Szybko zwerbowałem niezawodnego Jakuba Szafrańskiego, żeby zrobił zdjęcia okupacji lasu.
Problemem okazał się samochód, a właściwie jego brak. Znajomi, którzy zazwyczaj wozili nas na wycieczki, tym razem nie mogli użyczyć nam auta. Zapytałem znajomych na portalu społecznościowym. Znalazłem Nissana Patrola. Ale super, cieszyłem się na myśl o wyprawie terenówką, ale okazało się, że samochód trzeba by odebrać z Suwałk. Trochę nie po drodze w Bieszczady.
Obdzwoniłem jeszcze trochę znajomych, ale wszyscy mieli inne plany. W rozpaczy zadzwoniłem aż do taty, ale nie chciał mi pożyczyć swojego SUV-a. Jak to możliwe, że nie mam żadnych znajomych, którzy mieliby w Warszawie SUV-a? To proste. Nie zadaje się z osobami, które jeżdżą po Warszawie SUV-ami. Wolałbym nawet nie przebywać z nimi w jednym pokoju. Aż w końcu przypomniało mi się, że chciałem zadzwonić do siostry, czy ciągle jest na mnie zła za świąteczne złośliwości. Ciągle była, ale była też gotowa pożyczyć nam swoje familijne auto. Byłem wzruszony. Jechaliśmy wsłuchać się w sprawę i nagłośnić protest Wilczyc, które najzimniejsze dni od dwóch lat postanowiły spędzić w szałasach rozpiętych na starych bieszczadzkich drzewach, aby nie pozwolić na ich wycięcie.
O sprawiedliwość międzygatunkową
Jaka to sprawa? Polecam lekturę całości manifestu. Nie sposób zaprzeczyć, że: „antropocentryczny kapitalizm zawłaszcza ziemię i niszczy przyrodę”. Intersekcjonalny kolektyw w imieniu wszystkich istot domaga się sprawiedliwości międzygatunkowej. Poczynając od 150-letnich buków i jodeł rosnących na terenie coraz bardziej słynnego wydzielenia 219a w Nadleśnictwie Stuposiany.
Obszar ten jest na tyle cenny, że został objęty ochroną Natura 2000, ale nie załapał się w obręb Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Bytują tu chronione gatunki zwierząt, jak puszczyk uralski czy dzięcioł białogrzbiety. Tablice na szlaku ostrzegają przed niedźwiedziami. Gospodarka leśna prawie nie była w tym miejscu prowadzona ze względu na funkcjonowanie w okolicy zamkniętego ośrodka łowieckiego. Najwyraźniej dzisiejsi myśliwi już nie potrzebują albo nie chcą przedzierać się przez beskidzkie knieje. Gdy w lesie jest za dużo drzew, łatwiej się pośród nich schować zwierzynie. A tego byśmy nie chcieli. Być może dlatego Lasy Państwowe postanowiły o wycięciu około 30 proc. rosnących tu drzew.
Nie żeby teraz było ich tam jakoś specjalnie dużo. Gdy spacerowaliśmy po okolicy, widać było, jak bardzo las jest przerzedzony, choć ponoć prawie go nie wycinano od 70 lat. Strach pomyśleć, co zostanie, gdy zaczną. Jednak ciągle są tam wielkie, stare i piękne drzewa. A na nich lśniące mchy i porosty. Spacer byłby jeszcze piękniejszy, gdyby śnieg nie wpadał mi do gumofilców, w których i tak miałem już mokro, a zziębniętych stóp w ogóle nie czułem. Jak oni chcą tutaj prowadzić gospodarkę leśną w takich warunkach? Skoro ja jestem zziajany po godzinnym spacerze, mogę sobie tylko wyobrażać, ile wysiłku i cholernie ciężkiej pracy musi wymagać ścinanie i wywożenie stąd nierzadko potężnych drzew. Nie wiem, ile by mi musieli zapłacić, żebym się czegoś takiego podjął. Za to wiem, że rokrocznie bieszczadzkie nadleśnictwa dostają miliony dotacji z Fundusz Leśnego, bo wycinka na takich terenach nie ma szans być opłacalna. Aby mogła być kontynuowana, trzeba ją słono dotować. Jak mówił mi w wywiadzie Antoni Kostka: „Największym beneficjentem jest Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Krośnie, która pochłania ostatnio około 120 milionów złotych netto dopłat, które służą tylko temu, żeby górskie nadleśnictwa mogły przetrwać”.
czytaj także
Przetrwać to skromnie powiedziane. Gdy się patrzy na nieruchomości należące do Lasów Państwowych, nie widać na nich śladu słynnego bieszczadzkiego zacofania, które latami ściągało tutaj wolnych duchem bardów i włóczykijów. Nowy budynek Nadleśnictwa Stuposiany jest nie tylko pasywny, przestronny i dostosowany do wszelkich standardów, ale również całkiem luksusowy. Podobnie jak pensje leśników.
Bieszczadzkie anioły raczej nas nie nawiedzą w tutejszym Centrum Promocji Leśnictwa. Już większa szansa jest na kotlet z żubra. Ale nie da się ukryć, że Muczne jest naprawdę ładne. Aż by się chciało zostać leśnikiem, żeby zamieszkać w takim eleganckim drewnianym domku.
Głos zabrała Olga Tokarczuk
Żądania zaniechania prac w wydzieleniu 219a Nadleśnictwa Stuposiany pojawiają się przynajmniej od dwóch lat. Zeszłoroczną petycję w tej sprawie podpisało ponad 12 tysięcy osób. O wycofanie się z decyzji o wycince zaapelowała między innymi Olga Tokarczuk. Rzecznik prasowy RDLP Krosno w liście do noblistki obiecał, że przynajmniej do jesieni nie będą na tym terenie prowadzone żadne prace. Zaprosił też pisarkę na spacer, zapewniając, że „fragment, który określiła pani «małym pierwotnym rajem», nie różni się od wielu sąsiednich wydzieleń”. Czy to nie najlepszy powód, żeby szczególną ochroną objąć nie tylko to wydzielenie 219a, ale znacznie większe tereny Puszczy Karpackiej, i w końcu stworzyć projektowany od lat 90. Turnicki Park Narodowy? Podobnego zdania jest wielu wybitnych naukowców i przyrodników.
Niestety, nie podziela jej Grażyna Zagrobelna, dyrektorka Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, która uważa, że spełnienie postulatów ekologów było działaniem nieodpowiedzialnym, a wręcz niezgodnym z prawem. Tłumaczy, że „bez ingerencji człowieka […] dojdziemy do etapu, kiedy młodszych drzew nadal nie będzie, a stary drzewostan zacznie naturalnie zamierać”. Rozwiązanie zagadki, czy las będzie rósł, jeśli człowiek nie będzie go wycinał, pozostawię wybitniejszym ode mnie naukowcom. Zagadką natomiast nie jest, że martwego drewna nie da się sprzedać, a to ścięte zawczasu jeszcze tak. I to po całkiem dobrych cenach.
Polityce Lasów Państwowych przyklaskuje Małgorzata Golińska z Ministerstwa Klimatu, gdzie pracuje jako Główny Konserwator Przyrody. W odpowiedzi na interpelację w sprawie słynnego wydzielenia podkreślała, że: „gospodarkę leśną w Polsce realizuje się zgodnie z zasadą zrównoważonego i trwałego wykorzystania wszystkich funkcji lasu”, wycięcie jednej trzeciej lasu ma gwarantować „zapewnienie naturalnej różnorodności biologicznej”, a „wydzielenie 219a w Nadleśnictwie Stuposiany to dowód na to, jak właściwie prowadzona jest gospodarka leśna w tych lasach”. Nie dziwi, że wobec tak odmiennego rozumienia zasad zrównoważonego rozwoju trudno o porozumienie.
W obliczu kryzysu klimatycznego, dramatycznego zaniku bioróżnorodności i prowadzenia intensywnej gospodarki nawet w miejskich kompleksach leśnych trudno zrozumieć, jak wycinanie całych kwartałów drzew ma służyć wszystkim funkcjom lasu, skoro nie służy społeczeństwu. Nie trzeba być aktywistą, żeby się wkurzyć.
Ogłaszamy okupację!
„Kiedy mówimy, że stajemy w obronie lasu, nie rzucamy słów na wiatr. Jesteśmy częścią natury i w obliczu zagrożenia kapitalistyczną chciwością mamy prawo się bronić. Będziemy to robić wszelkimi dostępnymi sposobami. Nie ma już czasu na inne metody, nie zgadzamy się na kompromisy, ogłaszamy więc okupację! Stworzyłyśmy tu przestrzeń do życia i zostaniemy mieszkankami lasu tak długo, jak to będzie konieczne, by zapewnić mu należytą ochronę. Dołączajcie do nas, rozpocznijmy razem leśną rewolucję!” – ogłosiły Wilczyce, gdy ujawniły się z okupacją. Pytanie, ile osób jest gotowych działać z radykalną empatią i troską na rzecz wszystkich istot?
My pojechaliśmy, bo leśna rewolucja jest nam potrzebna czym prędzej, a czasu mamy coraz mniej. Niestety chyba nie zostaniemy leśnymi rewolucjonistami, bo pomimo intensywnych przygotowań i wysłuchania licznych ostrzeżeń o trudnych warunkach pogodowych i tak strasznie zmarzłem. Trudno być rewolucjonistą zimą w Bieszczadach. Nic dziwnego, że lokalni bohaterowie wolą wychwalać piękno przyrody w kultowych knajpach przy szklance grzanego wina niż dołączać do okupacji.
Kiedy ostatni raz zdarzyło się wam spać w tipi przy minus 20, żeby ratować przyrodę? No właśnie. Ja też sobie nie przypominam. Tym bardziej że był to najzimniejszy weekend od dwóch lat. Ale w sumie nie wiadomo, kiedy będzie kolejna równie mroźna zima i czy w ogóle, więc być może to ostatnia okazja, żeby odmrozić sobie coś dla rewolucji? Na szczęście dwa śpiwory, koc termiczny i termofor sprawiły, że obeszło się bez tego, ale i tak trudno mi wyrazić podziw dla osób, które postanowiły zostać tu tak długo, jak będzie to konieczne. Tym bardziej że nic nie wskazuje, żeby leśnicy w ogóle rozważali odejście od planowanej wycinki. Co myślą o sprawiedliwości międzygatunkowej czy antropocentrycznym kapitalizmie, strach w ogóle pytać. Ale odpowiedzią będzie z pewnością dalsze prowadzenie „zrównoważonej gospodarki leśnej”. Ewentualnie dziaderskie uwagi w rodzaju: „Jako leśnicy i pracownicy RDLP w Krośnie oraz nadzorowanych przez nią nadleśnictw nie poczuwamy się w żadnym stopniu do szerzenia «patriarchatu, queerfobii i faszyzmu»”.
Choć leśnicy się nie poczuwają, ktoś jednak przeciął linę utrzymującą jeden z podniebnych szałasów. Gdyby ktoś akurat był na górze, mogłoby dojść do tragedii. Czy następnym razem sprawcę skłonią do refleksji rozwieszone na linach karteczki, ostrzeżenia o potencjalnych konsekwencjach jego czynu? Umiarkowanie w to wierzę. Niestety najwyraźniej nie ma w Polsce wystarczająco dzielnych Wilczyc, żeby patrolować hektary lasu ani nawet strzec obozu przed potencjalnymi agresorami. Nic dziwnego, że atmosfera bywa napięta. Każdy turysta może być zamaskowanym strażnikiem leśnym. Albo nawet przedstawicielem jeszcze bardziej agresywnej odmiany homo sapiens.
Jak zrezygnować z komfortu?
Gdy po godzinie docieramy na miejsce okupacji, jestem już prawie pewien, że nie zostanę leśnym rewolucjonistą. Ale z pewnością nauczę się lepiej pakować. Na ostatnim odcinku musiałem sobie robić przerwy co kilka minut. Za dużo rzeczy próbowałem wtaszczyć na górę. Obóz znajduje się jakąś godzinę marszu od najbliższego parkingu. Niby niedaleko, ale wystarczająco, żeby zacząć marzyć o poleżeniu przed kominkiem, a tutaj do wyboru tylko namiot, podniebny szałas lub tipi. Nie można nawet rozpalić ogniska. Gdy narzekam na zziębnięte nogi, dowiaduje się, jak to rozwiązują Wilczyce. Poradę, że należy się przebiec, rozgrzewając cały organizm, a więc także stopy, przyjmuję ze sceptycyzmem. Ale posłusznie wykonuje, nie mając innego wyboru. Trochę pomaga.
Z intersekcjonalnym kolektywem spędzamy niecałą dobę, przez którą nie opuszcza mnie przygnębienie i wyrzuty sumienia, że nie mogę pomóc bardziej. Ale może po prostu zimno mi w stopy. Choć do obywatelskiego nieposłuszeństwa zachęca nawet architektka porozumienia paryskiego Christiana Figueres w swojej książce Przyszłość zależy od nas. Jak przetrwać kryzys klimatyczny, którą skądinąd wkrótce wydajemy, to niestety nie wiem, jak przekonać ludzi, żeby zrezygnowali z komfortu związanego z grabieżczą eksploatacją natury. Czemu nie ma tutaj żadnych słynnych polskich himalaistów? W końcu zapewne mają niezbędny sprzęt i umiejętności, żeby przeżyć zimę w Bieszczadach. Gdzie ci wszyscy natchnieni następcy Stachury? Czy pozostało nam już tylko upijać się w barach, płacząc nad utraconą miłością do planety? Może i tak, ale jeśli cierpicie na nadmiar wolnej gotówki, to zawsze możecie się dorzucić, żeby leśna rewolucja trwała.
Fotorelacja z nocy w obozie: