Polska prawica w wyborach prezydenckich stawia na męskość. Nie taką w codziennym wydaniu, a do potęgi przynajmniej szóstej. Kampania Karola Nawrockiego wygląda, jakby startował do jednostki komandosów, a nie walczył o prezydenturę.
Prawo i Sprawiedliwość w XXI wieku ma, jak się zdaje, jeden tylko typ kandydata na prezydenta. Jest to doktor nauk, wuefista o obliczu wykazującym niepokojące podobieństwo do św. pamięci Jana Pawła II. Jeśli bowiem spojrzeć na Andrzeja Dudę i Karola Nawrockiego, trudno nie zauważyć, że mimo licznych różnic, jakie między nimi występują, są to różne odsłony tego samego modelu głowy państwa.
Duda to raczej wuefista czasów dobrobytu. Przeciętnej urody, ale zadbany, opalony i swojski. Taki, który może być czyimś kuzynem z mniejszej miejscowości, co to uczył młodzież, jak grać w ping-ponga i ścinać w siatkę, ale los i ucieczka zdolniejszych kolegów do wielkich ośrodków postawiły przed nim szansę dyrektorowania swojej szkole, czyniąc zeń obiekt zachwytów i podniet lokalnych przedstawicielek płci pięknej. Narty, plaża, tenis, żona germanistka, córka prymuska oraz szorty zamienione na golf i marynarkę dopełniają vibe’u „kariery dostępnej” dla wyborcy PiS z regionów, które niespecjalnie skorzystały na transformacji ustrojowej.
czytaj także
Nawrocki to z kolei wuefista na czasy ciężkie. Papieskie fizis w jego wypadku ma taki twist, jakby Karol Wojtyła w młodości zamiast seminarzystą został jednak skinheadem. Jego kampania wyborcza to mieszanina contentu fitnessowego youtubera, gdzie kandydat biega, boksuje, podciąga się i wyciska na płaskiej, oraz fantazji wojennych, w których strzela z rewolweru i karabinka szturmowego do wroga, którego widzi gdzieś na strzelniczej tarczy. To nie dyrektor, a koleżka, który w czasach niedoborów kadrowych w szkole weźmie za kolegę zastępstwo z historii na semestr i jeszcze po godzinach stanie na bramce w lokalnej knajpie.
Kapitan Polska, nasz lokalny Avenger
W materiałach wyborczych wygląda, jakby po wyborach miał osobiście stanąć do obrony ojczyzny. Widać wyraźnie pozycjonowanie przez jego sztab binarności: męski Karol/goguś bonżur, twardy/miękki, hetero/LGBT, wódka/koks. Wpisuje się w to nawet dość zaskakujący rant Nawrockiego na „odzież termiczną” i wielka pochwała „szarego dresu”. Czy jego zdaniem odzież termiczna jest niemęska, bo przypomina legginsy, a więc prowadzi do homoseksualizmu, a potem wprost do tranzycji? Czy może ma to bardziej wymiar klasowy i jest uwodzącym alt-left ciosem w wielkomiejskich paniczyków, którzy obnoszą się z drogimi ciuchami, kiedy prawdziwy lud biega w szarym dresie? A może, poprzez porównanie do truchtającego po Warszawie w dresie amerykańskiego sekretarza obrony Pete’a Hegsetha miało to przypomnieć wyborcom, z kim Prawo i Sprawiedliwość buduje ścisły sojusz? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że wszelkie odstępstwa od najbardziej stereotypowej męskości są u niego karane anatemą i odrzucane w silnych emocjach.
czytaj także
Przekaz Nawrockiego pada na żyzną glebę lęków okołowojennych, dodatkowo podkręconych przez wyraźny zwrot w podejściu Waszyngtonu do rządu w Kijowie. Nawrocki tak się bojowo nastawia w tej kampanii niechęci wobec Ukrainy i Ukraińców, że jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc czy dwa skrzyknie batalion mobików i ruszy na Kijów razem z duchem Prigożyna. A przecież jeszcze niedawno politycy PiS przekonywali o swojej miłości do bohatersko broniącego się sąsiada, który nie ulega rosyjskiej agresji. Suwerenność tak opiewana w ich przemowach i manifestach jest najwyraźniej warunkowa, w duchu, „jak Bóg da i pan Trump pozwoli, to będziem suwerenni”. Ogólnie leninowska „prawda etapu” znajduje w postawie PiS i Nawrockiego zaskakująco twórczą kontynuację.
W czasach dyskursywnej dominacji jurnych buhajów prawicy – Muska i Trumpa, otoczonych wianuszkiem dzieci z różnych związków, kochankami, surogatkami, piosenkarkami i gwiazdkami porno – wizerunkowa męskość Nawrockiego dostaje kolejnego turbowzmocnienia. Nawet zarzucane Nawrockiemu kochanki-fitnessiary, zabierane w rejsy „statkiem miłości” po wodach i oceanach intensywnie uprawianej polityki zagranicznej – od luksusowych apartamentów Muzeum II Wojny Światowej po Hawaje – zdają się mu nie wadzić. Są raczej cegiełką, z której buduje się wyborczy gmach pisowsko-obywatelskiego supersamca. Króla, herosa i prezydenta. Tu dodatkowo w sukurs idzie mu, intensywnie promowana w kampanii, wierna żona, do której chyba nie trafiają te pomówienia ze strony zazdrosnego lewactwa. Być może dlatego, że jej promo-konto na insta w obserwowanych długo miało li tylko profil ukochanego męża. Zdaje się więc, że poza nim świata nie widzi, co również sprzyja wizerunkowi superpolaka-małżonka.
Wyciskanie w trendzie
Ta promowana nadmęskość kandydata PiS regularnie rozbija się jednak o smutne i namacalne rafy tzw. rzeczywistości. Z wynikami sportowymi Karola Nawrockiego jest jak ze wszystkimi bombastycznymi opowiastkami PiS-u. Ma brać 152 kg na klatę. W rzeczywistości z bólem dwa razy wyciska setkę. Doświadczenie bojowe ma standardowego klienta strzelnicy, a sparingi w rękawicach, co widać na zdjęciach i filmach, odbywa raczej spocony koleżka w wieku średnim z brzuszkiem niż nowe wcielenie Rocky’ego z gdańskiej dzielnicy Siedlce. Czyli klasycznie, jak to w Polsce, imidż prawicy szyty jest bardziej z fantazji i snów o potędze niż z trudnej materii faktów. Obniży rachunki za prąd, pogrozi kułakiem Ukrainie, a drugim mocarnym ramieniem otoczy kochaną małżonkę, po drodze pochwali się specjalną relacją PiS z Trumpem i J.D. Vance’em, pozując na lotniskowcu ORP „Trójmorze” (aktualnie ździebko tonącym).
Powrót ery kowbojstwa w amerykańskiej polityce lub polski spaghetti western
czytaj także
Zwycięstwu Nawrockiego najbardziej sprzyja nie dość kuriozalna kampania, ale defetystyczny ton punditów lib-leftu. Ludzi moralnie czystych, etycznie bliskich wczesnośredniowiecznym eremitom, wiecznie niezadowolonych czytelników niszowych blogów i pisemek, którzy chyba już zapomnieli, że żyją w jako takim kraiku wschodniej Europy i myślą, że rzeczywistość, w której bytują, stać na wydanie z siebie zdrowej i pięknej demokracji, marudząc, że mają taką koalicję, jaką mają, a nie tę z krainy marzeń i snów. Pomstują na nieudolność „libków” i zdają się nie pamiętać, jak fantastycznie miała się polska demokracja w latach 2015–2023. Jak tak dalej będą robić, to w nagrodę otrzymają z powrotem PiS, wzbogacony o diamenty w postaci byłych korwinistów i wszechpolaków. Ich działanie przyniesie tylko magiczny efekt demobilizacji demokratycznego elektoratu, a na to, zdaje się, gra aktualnie prezes Kaczyński. Żadna inna opcja nie jest aktualnie na stole, na pewno zaś w wyborach prezydenckich.
A jeśli „Now Rocky” wjedzie triumfalnie do pałacu na Krakowskim Przedmieściu, PiS uzna, że strategia grania na nadmęskiego Karola była genialnym pomysłem promocyjnym i już niedługo, w kolejnej kampanii wyborczej, zobaczymy kandydatów na posłów, radnych i burmistrzów katujących pompki, chwalących się sześciopakami czy mierzących sobie obwód bicka.
Sam już nie wiem, co gorsze – PiS znów u władzy czy gromady polityków biegających po parkach i lasach bez koszulek?