Europejski Fundusz Odbudowy, z którego Polska ma otrzymać nawet 57 miliardów euro, musi zostać ratyfikowany przez wszystkie parlamenty państw członkowskich. PiS ma jednak problem. Solidarna Polska chce głosować przeciw. Jeśli przeciw zagłosuje też cała opozycja, a fundusz przepadnie w Sejmie, to czeka nas kryzys polityczny, jakiego jeszcze nie było w Zjednoczonej Prawicy. Ale opozycja parlamentarna też nie jest „jedynym dorosłym w pokoju”. Do kluczowych negocjacji zasiada słaba, podzielona i nie wie, czego właściwie chce. Komentarz Jakuba Majmurka.
W latach 2015–2019 parlament działał jak legislacyjna maszynka, bezwzględnie posłuszna woli Jarosława Kaczyńskiego. Od 2019 r. ta maszynka zaczyna się przycinać. Opozycja przejmuje kontrolę nad senatem, a koalicjanci PiS zaczynają mieć własne zadnie. Teraz Kaczyński może przegrać najważniejsze głosowanie w tej kadencji: w sprawie ratyfikacji Europejskiego Funduszu Odbudowy. Najważniejsze, bo na szali jest nie tylko 57 miliardów euro grantów i pożyczek dla Polski, ale także cały europejski program popandemicznej pomocy gospodarce, najbardziej ambitne przedsięwzięcie Unii od czasu ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Bez zgody narodowych parlamentów program nie będzie mógł ruszyć.
Sprawcą całego zamieszenia jest Zbigniew Ziobro i jego 18 posłów, na których opiera się sejmowa większość Zjednoczonej Prawicy. Solidarna Polska od początku zapowiadała, że nie poprze ratyfikacji funduszu. Oficjalnie chodzi jej o unijną zasadę „pieniądze za praworządność”, nieoficjalnie o grę z PiS o to, kto w Polsce jest tą najprawdziwszą, najbardziej ideową, najbardziej zdecydowanie broniącą „polskiej suwerenności” prawicą.
Trudno się dziwić oporom opozycji
W normalnych warunkach brakujących głosów dostarczyłaby – pod rozsądnymi warunkami – przeważająca w Sejmie proeuropejska większość. Poza Solidarną Polską pryncypialnie przeciw ratyfikacji jest tylko Konfederacja, licząca 11 posłów. Z polityczną normalnością pożegnaliśmy się jednak w Polsce dobre kilka lat temu. Polityka totalnej wojny z opozycją, jej demonizowanie w TVP, oskarżanie o najgorsze i upokarzanie na każdym możliwym kroku spaliły wszelkie mosty, przez które PiS mógłby w tej chwili nawiązać dialog z drugą stroną.
Trudno się dziwić, że opozycja nie chce podawać pomocnej dłoni rządowi, który nie tylko fatalnie kieruje państwem, ale nawet w okresie bezprecedensowego kryzysu zdrowotnego i gospodarczego nie jest w stanie powstrzymać się od realizacji skrajnie prawicowej, fundamentalistycznej agendy i nie przestaje atakować konstytucyjnych podstaw państwa. Dodajmy do tego, że PiS najpewniej zmieni środki z funduszu w swój fundusz wyborczy, kierując je głównie do tych geograficznych i społecznych obszarów, na których głosy PiS mógł liczyć w ostatnich wyborach.
czytaj także
Z drugiej strony upadek funduszu także głosami opozycji stawiałby w bardzo trudnej sytuacji politycznej nie tylko rząd, ale także całą polską klasę polityczną. Opozycja próbuje więc wykorzystać kryzys w Zjednoczonej Prawicy do tego, by drogo sprzedać swoje poparcie i wymusić na PiS ustępstwa, które opozycyjne partie byłyby w stanie przedstawić jako swój sukces. Choćby takie rozdysponowanie środków z funduszu, które gwarantowałoby uwzględnienie interesów samorządów i większych miast. By jednak skutecznie negocjować, trzeba móc odejść od stołu. Pytanie, czy w sprawie Funduszu Odbudowy opozycja naprawdę może odejść, nie szkodząc sobie przy okazji politycznie bardziej, niż zaszkodzi PiS?
Co może się wydarzyć?
Co się bowiem stanie, jeśli Fundusz przepadnie w polskim Sejmie? Jeśli za zagłosują PiS i Porozumienie, przeciw cała opozycja i Solidarna Polska? Czeka nas kryzys polityczny, jakiego nie było jeszcze nigdy w Zjednoczonej Prawicy. Może się to skończyć jej ostatecznym rozpadem, odsunięciem ziobrystów na margines, rządem mniejszościowym, a nawet scenariuszem, w którym w miejsce gabinetu Morawieckiego powstaje nowy rząd, wspierany przez opozycję i proeuropejską część PiS. Zająłby się on zarządzaniem państwem do czasu wcześniejszych wyborów.
Głosowanie w sprawie funduszu można też w razie czego powtórzyć, część opozycji liczy, że w ten sposób w końcu wymusi na PiS ustępstwa. „Wyborca PO wszystko zrozumie, o ile zaszkodzi to PiS. Jeśli ustawa padnie, świat wstrzyma oddech, ale się nie zawali. Jak się rozpadnie rząd, można powołać kolejny, a ustawę przyjąć po kilku tygodniach” – mówi anonimowo w „Dzienniku Gazecie Prawnej” polityk opozycji.
Pytanie, czy opozycja zrobiła najważniejszą rzecz w podobnej sytuacji: czy policzyła głosy? Czy w tym Sejmie istnieje jakakolwiek realna możliwość skonstruowania wykluczającej PiS większości, zdolnej nie tylko do zarządzania państwem do czasu następnych wyborów, ale także do ratyfikowania Funduszu Odbudowy? W czym, przypomnijmy, nie będzie można liczyć choćby na poparcie Konfederacji. Wykorzystywanie kryzysu wokół Funduszu Odbudowy do obalenia rządu, bez jasnego planu, jak ten rząd zastąpić i zapewnić państwu funkcjonowanie w pandemicznej rzeczywistości, byłoby nieodpowiedzialne. Dziś takiego planu nie widać. Scenariusz, że rząd wywróci się na funduszu, otwierając drogę do jakiegoś technicznego gabinetu, uważam za bardzo mało prawdopodobny.
Co ze scenariuszem: „naciskamy na Morawieckiego, by coś nam dał za poparcie, w razie czego będziemy głosować kilka razy”? Ten jest bardziej racjonalny, choć także obarczony sporym ryzykiem. Jeśli w kolejnym głosowaniu nie zbierze się konieczna większość, Polska straci unijne pieniądze, a cała Europa w kwestii dodatkowych funduszy na walkę z gospodarczymi skutkami pandemii wróci do punktu wyjścia. Co uderzy politycznie nie tylko w PiS, ale także w opozycyjne partie – ich europejscy partnerzy z Europejskiej Partii Ludowej czy Socjalistów i Demokratów nie będą, mówiąc najdelikatniej, zachwyceni zachowaniem swoich polskich koleżanek i kolegów. Przy sprzeciwie polskiego parlamentu Europa pewnie poszuka innego sposobu na uruchomienie dodatkowych środków dla rozruszania gospodarki po koronakryzysie – ale już bez Polski, w ramach porozumienia między chętnymi państwami.
Opozycja już źle zaczęła
Także na krajowym politycznym podwórku sytuacja, gdy głosami opozycji Polska traci unijne pieniądze, jest dla niej o wiele bardziej politycznie niebezpieczna niż dla PiS. Nie chodzi tylko o to, że elektorat opozycji jest bardziej proeuropejski. Problemem jest też rama narracyjna, jaką już udało się narzucić stronie rządowej. Nawet niechętne PiS media zastanawiają się, „co zrobi opozycja”, co zrobić powinna, czy zachowa się, czy nie zachowa się odpowiedzialnie. W tych dyskusjach zapominamy, że to rząd, nie opozycja, ma za zadanie zebrać większość dla swoich propozycji w parlamencie.
W momencie gdy premier Morawiecki przyjął w Brukseli ramy europejskiego budżetu, zawierające Fundusz Odbudowy, zobowiązał się do tego, że jego rząd znajdzie dla nich większość w polskim parlamencie. To na nim w pierwszym rzędzie spoczywa odpowiedzialność za to, by Sejm przyjął projekt. To rząd, w sytuacji, gdy jego własne parlamentarne zaplecze ulega dezintegracji, ma obowiązek przedstawić opozycji takie warunki, by mogła zagłosować za jego propozycją. PiS udało się zupełnie odwrócić ten normalny dla demokracji rozdział odpowiedzialności. Wszyscy przyzwyczailiśmy się, że opozycja jest „jedynym dorosłym w pokoju”, że rządzi nami partia zachowująca się jak rozkapryszone dziecko, od którego nie można oczekiwać racjonalnego zachowania.
Co gorsza, opozycja negocjacje z PiS zaczęła najgorzej, jak mogła. Siada do stołu podzielona, słaba, niezdecydowana, czego właściwie chce. PO próbuje grać twardo i zapewnia, że nie blefuje. Władysław Kosiniak-Kamysz apeluje do premiera Morawieckiego o rozmowy. Polska 2050 stoi na razie na stanowisku, że rząd jest jaki jest, ale pieniądze europejskie należą do Polaków, nie do PiS, i projekt ratyfikacji należy poprzeć. Najdziwniej zachowuje się Lewica, która od kilku dni wysyła sprzeczne komunikaty. Najpierw zapowiedziała, że poprze ustawę – jak twierdzi Rafał Kalukin w „Polityce”, taka miała być umowa Zandberga z Czarzastym. Lider Razem miał bowiem uznać, że Fundusz Odbudowy jest dobrą okazją dla zaznaczenia różnic Lewicy wobec PO. Gdy jednak postawa Czarzastego spotkała się z krytyką, kolejni przedstawiciele Lewicy zaczęli mówić o warunkowym poparciu ratyfikacji – trudno powiedzieć, jakie jest w tej chwili oficjalne stanowisko klubu.
Nie można dziwić się więc Kaczyńskiemu, że nie chce rozmawiać z tak zachowującą się opozycją. Że stawia na to, że w ostatniej chwili albo uda się mu złamać ziobrystów, albo złamie się wystarczająco duża grupa posłów opozycji.
czytaj także
Opozycja ma jeszcze minimalną szansę, by szybko się ogarnąć, zacząć mówić w sprawie funduszu jednym głosem i stworzyć sobie szansę, by coś realnie od PiS ugrać. Czy jej się to uda? Nie jestem optymistą.
Dobry, zły i brzydki
Co się więc wydarzy? Są trzy scenariusze: dobry, zły i brzydki. Dobry to ogarnięcie się opozycji i faktyczne wymuszenie od PiS racjonalnego i przejrzystego schematu wydawania unijnych środków. Opozycja załatwiłaby coś dla swoich wyborców, a przy tym w końcu pokazałaby sprawczość. Jest on niestety najmniej prawdopodobny.
Scenariusz zły to tygodnie chaosu w Sejmie, w wyniku których ostatecznie nie zbiera się większość konieczna do ratyfikacji unijnych porozumień. Pisałem powyżej, czemu to na wielu planach fatalny scenariusz. Na szczęście on też nie jest najbardziej prawdopodobny.
Najbardziej prawdopodobny jest scenariusz brzydki. PiS jakoś dogada się z Ziobrą za kulisami i gra opozycji stanie się bezpodstawna. Albo się nie dogada, ale jakaś część opozycji przestraszy się konsekwencji i Kaczyński zbierze w Sejmie konieczną większość. PiS-owskie media zaatakują całą opozycję – i tę, która głosowała przeciw („chcieli zabrać pieniądze Polakom”), i tę, która PiS poparła („stracili twarz, przestraszyli się, tyle są warte ich groźby”). Opozycja z kolei rzuci się sobie do gardeł: ta, która głosowała za, będzie obwiniać tę, która głosowała przeciw, o brak odpowiedzialności za państwo; ta, która głosowała przeciw, tę, która głosowała za, o zdradę i grę w drużynie PiS. Wyborcy obu opozycji będą równie zniesmaczeni. Jak szpetny i politycznie głupi dla strony demokratycznej nie byłby ten ostatni scenariusz, Polska przynajmniej dostanie europejskie pieniądze i nie wywoła unijnego kryzysu. Jak na taki, a nie inny polityczny układ to nawet znośne rozwiązanie.