Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Deportacje po polsku: skuteczność czy polityczny spektakl siły?

Nocne zatrzymania, walizki spakowane „na wszelki wypadek”, detencja przypominająca karę – tak wyglądają „skuteczne deportacje”, którymi chwalą się polscy politycy.

Walizka na łóżku
Kontekst

📈 MSWiA chwali się rekordową liczbą deportacji: w 2024 roku wykonano ich ponad 8,5 tysięcy, a pierwsze miesiące 2025 roku przyniosły kolejny wzrost, co rząd przedstawia jako dowód „twardej polityki migracyjnej”.

🚨 Eksperci zwracają uwagę na nadużywanie przesłanki „bezpieczeństwa państwa”, która pozwala na wydalenie cudzoziemca bez uzasadnienia i bez prawa odwołania.

 

🏚️ Warunki w ośrodkach strzeżonych pozostają krytyczne — raporty RPO i organizacji pozarządowych wskazują na przeludnienie, brak wsparcia psychologicznego i minimalną przestrzeń mniejszą niż w zakładach karnych.

„Potrzebujemy centrum deportacji nielegalnych imigrantów, a nie centrum ich integracji” – mówił Karol Nawrocki podczas jednej z debat prezydenckich. Ówczesny kandydat na prezydenta być może celowo stosował taką figurę retoryczną, a być może nie wiedział, że „centra deportacji” de facto istnieją, gdyż ich rolę spełniają strzeżone ośrodki dla cudzoziemców (SOC), czyli ośrodki detencyjne. Detencja jest  integralną częścią systemu deportacyjnego.

Polska deportuje około 10 tys. cudzoziemców rocznie – tak wynika z danych Urzędu ds. Cudzoziemców. W 2024 roku wydano takich decyzji nieznacznie ponad 12 tys., zaś w pierwszym półroczu 2025 roku –  niecałe 7 tys. Gdy spojrzymy na konkretne narodowości, to od 2022 roku pierwsze miejsce zajmują obywatele i obywatelki Gruzji.

Wydane zobowiązania do powrotu to jedno, druga rzecz to ich realne wykonanie. MSWiA opublikowało 1 lipca na swoim profilu na Facebooku, że w 2022 roku z Polski deportowano 3 818 cudzoziemców, zaś w 2024 r. – 8 540. Jednocześnie w 2022 roku wystawiono 8 412 zobowiązań do powrotu, zaś w 2024 roku – 12 131. Oznacza to, że w pierwszym z analizowanych lat wykonano ok. 45 proc. decyzji, zaś w 2024 roku – ok. 70 proc. To imponujący wzrost.

Z kolei w marcu „Rzeczpospolita” podała, że w ciągu dwóch pierwszych miesięcy 2025 roku deportowano z Polski już ponad 1 300 osób wobec 700 w analogicznym okresie roku ubiegłego.

Presja na deportacje rośnie

Wygląda zatem na to, że wzrósł nacisk na realizację wydaleń. Świadczy o tym również rosnąca aktywność kontrolna wobec cudzoziemców. – Mam wrażenie, że są takie miejsca, gdzie Straż Graniczna celowo wybiera się na kontrole po to, żeby zebrać jak największe żniwo – mówi nam prawnik zajmujący się prawem migracyjnym. – Jest to organizowane na zasadzie łapanki, a nie planowanego działania.

Kontrole te odbywają się nie tylko w miejscach, gdzie migranci pracują lub na przykład czekają na transport do pracy, ale także w ośrodkach otwartych, gdzie mieszkają osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową. Zgodnie z prawem deportacja dotyczy m.in. osób, które przekroczyły okres pobytu w ruchu bezwizowym lub otrzymały decyzję odmowną i nie wyjechały w terminie – a zatem powinny się one jej spodziewać. Ci, którzy wciąż czekają na decyzję, powinni spać spokojniej.

Jednak negatywne doświadczenia ze służbami nie tylko swoich państw, ale także polskimi np. na granicy z Białorusią, skutkują tym, że wiele osób w procedurze azylowej żyje w ciągłym strachu. Jak powiedział nam psycholog pracujący z migrantami, niektórzy śpią w ubraniach i mają przygotowane walizki „na wszelki wypadek” (funkcjonariusze najczęściej przeprowadzają deportacje nad ranem).

Prawo swoje, służby swoje

W świetle prawa migrant może uniknąć przymusowego powrotu ze względu na prowadzone w Polsce życie rodzinne lub zagrożenia, które czyhają na niego w kraju pochodzenia. Jednak, jak powiedział nam cytowany już prawnik, w praktyce ciężko jest przekonać Straż Graniczną do uwzględnienia wszystkich przesłanek.

Sprawa jest jeszcze bardziej trudna, gdy decyzja nakazująca migrantowi opuszczenie Polski zostanie podjęta „ze względów bezpieczeństwa” – wówczas jej uzasadnienie pozostaje utajnione, a odwołanie migrantowi nie przysługuje. O nadużywaniu tej przesłanki alarmowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

Czytaj także „Dawaj paszport!”. Z czego wynika polskie chamstwo na granicy? Olena Babakova

Innym wyzwaniem jest obojętność różnych organów państwa na indywidualną sytuację migrantów. – Urzędnikom brakuje wiedzy, ale i chęci dowiedzenia się, kim są migranci i dlaczego tutaj są – mówi nam pracownik organizacji pozarządowej.

Dotyczy to również umieszczania migrantów w ośrodkach strzeżonych. Jak opowiadają nam prawnicy specjalizujący się w ochronie praw człowieka, migranci trafiają do detencji niemal automatycznie, nawet zanim zapadnie decyzja o ich deportacji. Warunki panujące w takich ośrodkach przypominają więzienie, a dostęp do wsparcia psychologicznego jest poważnie ograniczony.

Inne spojrzenie na kwestie detencji prezentują nasi rozmówcy ze Straży Granicznej. Ich zdaniem jest ona konieczna, by deportacja zakończyła się sukcesem – w przeciwnym razie migrant mógłby ukryć się w Polsce lub wyjechać do innego kraju UE.

Czytaj także Deportacja za pogo. Konfederacja już rządzi Olena Babakova

Problemem są także osoby, których tożsamość trudno zidentyfikować. – Jeśli wypuszczę taką osobę i popełni ona przestępstwo, będę z tego rozliczany – wyjaśnia nam strażnik graniczny. – Mogę nawet ponieść odpowiedzialność karną za niedopełnienie obowiązków.

Nie mamy pełnego oglądu perspektywy Straży Granicznej na kwestie związane z deportacją – prowadzenie wywiadów z osobami ze służb stanowi dla naukowców poważne wyzwanie z uwagi na ich niewielkie zainteresowanie uczestnictwem w badaniach. Możemy jednak wysnuć ostrożny wniosek, że podejście państwa polskiego do deportacji wpisuje się w ogólny trend sekurytyzacji migracji, czyli traktowania migrantów przede wszystkim jako zagrożenia. Jego przykładem jest chwalenie się przez premiera deportacjami osób naruszających przepisy porządkowe po koncercie Maxa Korzha w Warszawie 9 sierpnia 2025 roku.

Społeczne koszty deportacji

Dla niektórych migrantów powrót do kraju to coś, czego boją się najbardziej. Nasza czeczeńska rozmówczyni nie ma wątpliwości, dlaczego nie może wraz z synami wrócić do Rosji. Opowiada o wojskowych, którzy regularnie podnoszą „stawkę” łapówki za wykupienie się z wojska. – Mówią tak: „minął rok, więc daj mi więcej pieniędzy, a jeśli nie dasz – wyślemy twoich synów do wojska”. A z wojska dzieci wracają martwe. Dlatego jeśli mnie i moim synom zagrozi deportacja, poruszę niebo i ziemię. Muszę chronić moje dzieci za wszelką cenę.

Część naszych migranckich rozmówców wspomina o piętnie, z jakim mierzą się osoby powracające z emigracji. Mężczyzna z Rwandy tłumaczy, że w jego kraju osoby powracające z migracji „są klasyfikowane jako przegrani”. Podobnie bywa w Gruzji.

Młody Marokańczyk, którego wydalono z Polski, nie ukrywa, że jego powrót był dla rodziny ciosem. – Jestem najstarszym z czworga dzieci, powinienem być dla mojego rodzeństwa przykładem. Moja rodzina była w szoku, gdy wróciłem bez niczego.

Piętno porażki było tym większe, że przed wyjazdem musiał przekonywać swoją rodzinę do migracji. – Zawsze chciałem wyjechać, uniezależnić się od rodziców – wspomina chłopak. – Gdy zdecydowałem się na wyjazd do Polski, moja mama nie zaakceptowała tego pomysłu. Zaproponowała mi nawet pieniądze na studia w kraju. Powiedziałem jej: „Nie, chcę do wszystkiego dojść sam”.

Trauma deportacyjna dotyka zatem również osoby powracające do tzw. „bezpiecznych” krajów pochodzenia. Deportacja to dla nich społeczny wyrok. Jedni potrafią się po tym pozbierać. Marokańczyk mimo stygmatyzacji ruszył dalej – tym razem do Turcji. Na innych deportacja – zwłaszcza poprzedzona detencją – odciska dewastujące piętno.

Przydarzyło się to jednej z naszych rozmówczyń – kobiecie z tureckiej części Kurdystanu. W młodości doświadczyła maltretowania ze strony ojca. Dotarła do Polski przez Białoruś i ostatecznie została deportowana do Turcji. Wcześniej przebywała w ośrodku strzeżonym w Polsce. Wywołało to u niej przewlekły stres i ataki paniki. – Deportacja i powrót do Turcji po roku przetrzymywania w zamkniętym ośrodku były dla mnie katastrofą – opowiada kobieta. – Nie mogę się ponownie zintegrować. Nic nie jest takie samo jak wcześniej. Straciłam moje środowisko pracy; straciłam grunt pod nogami.

Traumatyzującym doświadczeniem bywa także detencja. Teoretycznie umieszczenie w ośrodku zamkniętym nie jest karą, a zatem warunki w SOC nie powinny przypominać tych więziennych. Praktyka jednak temu przeczy, co potwierdzają raporty organizacji pozarządowych i Rzecznika Praw Obywatelskich, które wykazują problemy z dostępem do pomocy psychologicznej w tych ośrodkach oraz na fakt, że ustalona tam minimalna powierzchnia na osobę (2 m2) jest niższa od przyjętej w zakładach karnych (3 m2).

– W naszym ośrodku w każdym tygodniu jedna lub dwie osoby próbowały popełnić samobójstwo – opowiada nam mężczyzna z Afganistanu, który trafił do SOC po przekroczeniu granicy polsko-białoruskiej. – Nikt nie wiedział, kiedy zostaniemy zwolnieni.

Brak pewności co do długości detencji sprawia, że może być ona dotkliwsza niż kara więzienia – ta druga orzekana jest na określony maksymalnie czas, zaś ta pierwsza może zostać przedłużona.

Nasz rozmówca z Afganistanu twierdzi, że na polsko-białoruskiej granicy przeszedł piekło. – Białoruscy żołnierze poszczuli na nas psa – wspomina mężczyzna. – Ugryzł mojego przyjaciela w twarz, a mnie w rękę. Bili nas i razili prądem. Grozili, że jeśli nie przekroczymy granicy z Polską, zabiją nas.

W świetle prawa ofiary przemocy nie powinny być umieszczane w detencji – jednak nasz rozmówca i tak do niej trafił. Funkcjonariusze traktowali go źle, mimo że złożył wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej i toczyła się w tej kwestii procedura. Mężczyzna przypuszcza, że chcieli w ten sposób zniechęcić go do pobytu w Polsce.

Traumą bywa także sama deportacja, która wiąże się z zatrzymaniem i konwojowaniem przez służby – przypomina aresztowanie przestępcy. – Włamali się do naszego pokoju o trzeciej nad ranem, gdy spałyśmy i zapalili światło – wspomina kobieta z Północnego Kaukazu, która ubiegała się w Polsce o ochronę międzynarodową. – Kazali się ubierać. To był szok.

Są inne narzędzia niż deportacja

„Nielegalnym migrantem” może stać się każdy cudzoziemiec – również ten, który przybył do Polski zgodnie z przepisami. Jedna z naszych rozmówczyń z Ukrainy, kobieta po sześćdziesiątce, straciła legalny pobyt z winy nieuczciwego pracodawcy, który zataił przed nią rzeczywisty czas obowiązywania jej zezwolenia na pobyt. Zdecydowała się zostać w Polsce, bo potrzebowała pieniędzy na pokrycie kosztów studiów córki. Pobyt bez dokumentów był dla niej ogromnym stresem, nie mogła kupić miesięcznego biletu ani pójść do lekarza. Bała się, jak mówi, każdego – że doniesie na nią do służb. Nie popełniła żadnego czynu, który komukolwiek mógłby zaszkodzić. Jednakże w narracji antymigracyjnej histerii jest jedną z „nielegalnych migrantek”, których należy czym prędzej deportować.

Polskie prawo zna wyjątkowe narzędzie do rozwiązania sytuacji osób, które znalazły się w sytuacji nieregularnego pobytu nie do końca z własnej winy lub których pobyt w Polsce – mimo braku legalnego tytułu – nie stanowi żadnego zagrożenia. Takim narzędziem jest abolicja, czyli zalegalizowanie pobytu cudzoziemców, którzy znajdują się w Polsce bez odpowiednich dokumentów, ale spełnią określone warunki. Abolicje przeprowadzano w Polsce już trzykrotnie – w 2003, 2007 oraz 2012 roku, a zatem przed rozbudzeniem antymigracyjnych nastrojów podczas kampanii wyborczej w 2015 roku.

Dziś trudno wyobrazić sobie ogłoszenie takiej abolicji – choć należałaby się kobiecie z Ukrainy czy mężczyźnie z Maroka, który również stracił status pobytowy przez nieuczciwego pracodawcę. Rząd woli jednak stawiać na deportacje. A te kosztują wiele – zarówno nasze państwo, jak i samych migrantów.

Tekst opiera się na wynikach międzynarodowego projektu badawczego De-centring the Study of Migrant Returns and Readmission Policies in Europe and Beyond (GAPs) prowadzonego w Ośrodku Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, który jest finansowany przez Program Horyzont Europa Unii Europejskiej. Z opisem projektu i pełnymi raportami badawczymi można zapoznać się na stronie OBM UW, a dodatkowo – z wynikami badań z innych państw na stronie całego projektu GAPs. Redakcja dokonała zmian językowych i skrótów w wypowiedziach osób wywiadowanych przez badaczy.

*

dr Mateusz Krępa – badacz stowarzyszony w Ośrodku Badań nad Migracjami oraz adiunkt na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

dr Marta Pachocka – adiunkt w Ośrodku Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego oraz kierownik projektu Horizon Europe GAPs w Polsce.

dr Tomasz Sieniow – adiunkt na Wydziale Prawa, Prawa Kanonicznego i Administracji Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II oraz prezes zarządu Fundacji Instytut na rzecz Państwa Prawa w Lublinie, badacz stowarzyszony w Ośrodku Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie