Kraj

To inflacja klimatyczna, a nie Zielony Ład pustoszy nam portfele [rozmowa]

Dla większości ludzi jest abstrakcją, że wskutek zmian klimatu podniesie się poziom oceanu albo wyginą jakieś gatunki. Ale coraz droższe kawa, czekolada, owoce czy warzywa to coś, co dotyczy wszystkich – mówi prof. Zbigniew Karaczun.

Paulina Januszewska: Brytyjskie media alarmują, że do 2050 roku ceny żywności zwiększą się o ponad jedną trzecią, co może wepchnąć w ubóstwo nawet milion mieszkańców Wysp. Wszystkiemu winna jest klimatoflacja, czyli wzrost cen wywołany skutkami zmiany klimatu. Gdzie indziej też mamy powody do zmartwień?

Zbigniew Karaczun: Tak, ale nie powinniśmy być zaskoczeni. Rolnictwo jest najbardziej wrażliwym na skutki zmian klimatu sektorem gospodarki. Wzrost temperatury i towarzyszące mu zjawiska, jak na przykład susza, negatywnie wpływają na produktywność rolną, bo zwiększają jej niestabilność, a zmniejszają wydajność. Spadek produkcji zarówno roślinnej, jak i zwierzęcej jest faktem i ma wymiar globalny.

Szczegółowe badania pokazują, że na przykład w naszym regionie, czyli Europie Środkowej, planowanie zbóż i innych roślin stają coraz mniej przewidywalne właśnie z uwagi na zmieniający się klimat. Jeśli temperatura wzrośnie o 1,5 st. Celsjusza w stosunku do tej sprzed ery przedprzemysłowej, utrzymanie produkcji rolnej w dotychczasowym kształcie nie będzie możliwe. Tymczasem jesteśmy na dobrej drodze, by przekroczyć 2 st. Celsjusza. Jeśli nie wyhamujemy, żywności będzie jeszcze mniej, a ceny znów wzrosną.

Chodzi tylko o zniszczenia własnych upraw czy – jak w przypadku Wielkiej Brytanii – uzależnienie od importu? Może wobec tego należałoby zadbać o lokalność?

Rzeczywiście Wielka Brytania nie jest krajem suwerennym żywnościowo. Ze względów z jednej strony klimatycznych, a z drugiej historycznych, nie rozwinęła się tam produkcja rolna wielu rodzajów pożywienia, które stanowią podstawę diety. Pod tym względem Polska znajduje się w trochę lepszej sytuacji, bo jest dużym producentem. Nie musimy się więc martwić, że zabraknie nam żywności. Jednak z uwagi na połączenie naszego rynku z międzynarodowym możemy się spodziewać, że jeśli gdzie indziej wzrosną ceny, to u nas także. Po kieszeni dostaną więc konsumenci. Zresztą, już dostają, bo owoce i warzywa są ciągle droższe.

Lewicowa krytyka Zielonego Ładu (zamiast powielania prawicowych szuryzmów)

O tym pisał pan wraz dr hab. Jerzym Kozyrą w raporcie Wpływ zmiany klimatu na bezpieczeństwo żywnościowe Polski w 2020 roku, kreśląc niezbyt wesołą wizję przyszłości dla rolników i konsumentów. Na ile pokryła się ona z rzeczywistością, biorąc pod uwagę fakt, że naukowcy zajmujący się klimatem nie są w stanie przewidzieć wszystkich zjawisk i dostrzegają znacznie szybsze zachodzenie zmian, niż się spodziewano?

Rzeczywiście wzrost średniej temperatury następuje znacznie szybciej, niż przewidywaliśmy. Długo mieliśmy nadzieję, że uda się powstrzymać wzrost temperatury na poziomie ok. 1,5 st. Coraz więcej modeli klimatycznych pokazuje jednak, że już jesteśmy na granicy tego poziomu, a jego przekroczenia – o ile nie podejmiemy pilnych działań, a na o się nie zanosi, można spodziewać się ok. 2030 roku. Jeśli chodzi o nasz raport z 2020 roku, to widać, że potwierdza się kwestia rosnącej niestabilności produkcji rolnej i wskazanie suszy oraz zwiększonej częstotliwości występowania ekstremów pogodowych jako głównych czynników modyfikujących w sposób niepożądany plony w Polsce. Ma to, rzecz jasna, przełożenie na spadek wielkości plonów różnych upraw, ale też zmniejszenie produkcji mięsa i nabiału. Konsekwencje ekonomiczne są w tym przypadku oczywiste, co widać po rosnących cenach. Miłośnicy nie tylko czekolady czy kawy, ale też wielu krajowych owoców i warzyw bardzo wyraźnie widzą, w jak szybkim tempie rosną ceny ich ulubionych produktów.

Sama tekst na temat raportu zatytułowałam jako Katastrofa klimatyczna bez winka i pysznej kawusi, bo w niektórych miejscach jest zbyt ciepło nawet winoroślom.

Zmiana klimatu powoduje zarówno występowanie chorób dziesiątkujących plony, jak i kurczenie się obszarów, w których uprawa kakaowców, kawowców czy właśnie winorośli jest możliwa. W raporcie wskazywaliśmy jednak, że lista zagrożonych produktów obejmie też zupełnie podstawowe składniki naszego jadłospisu, jak choćby ziemniaki i wspomniane wcześniej zboża, tradycyjnie uprawiane w Polsce. Mniejsza produkcja i mniejsza podaż to większy rachunek za zakupy. I zmiany w diecie, bo zamiast ziemniaków, żyta czy pszenicy będziemy uprawiać kukurydze, soje i sorgo.

Katastrofa klimatyczna bez winka i pysznej kawusi

Jak na to reagują takie organy jak Unia Europejska? Słyszymy ciągle, że Zielony Ład jest torpedowany ze wszystkich stron, a rolnicy protestują przeciwko proponowanym w nim rozwiązaniom.

Nie widzę, by UE wycofywała się ze zobowiązań klimatycznych. Na początku lipca 2025 roku Komisja Europejska wydała komunikat o podtrzymaniu celu 90-procentowej redukcji emisji gazów cieplarnianych do 2040 roku we wszystkich dokumentach – w tym także w wizji dla rolnictwa czy w planie dla przemysłu. KE i UE bardzo wyraźnie deklarują konieczność utrzymania dążenia do neutralności klimatycznej w 2050 r. Tym, co się zmienia, jest prawdopodobne odejście od horyzontalnego ustalania realizacji celów.

Co to znaczy?

Nie będzie już tak, że wszystkie kraje jednocześnie i w ten sam sposób wdrożą konkretne działania, lecz zostaną zobowiązane do przeniesienia narzędzi wypracowanych przez KE na poziom krajowy i stworzenia już w obrębie państw członkowskich strategii wdrażania polityk klimatycznych przez rolników w taki sposób, by byli oni podmiotem całej zmiany i osiągali wyznaczone cele. Obawiam się jednak, że wiara w dobrą wolę rządów może się okazać zbyt naiwna. Na pewno wątpliwości wzbudza przypadek Polski, w której władza nie jest zainteresowana zapewnieniem długoterminowego bezpieczeństwa ekonomicznego i żywnościowego ani rolnikom, ani obywatelom.

Jak rolnicy powinni adaptować się do zmian? Może – jak sugerują niektórzy sceptycy klimatyczni – po prostu muszą przerzucić się na hodowlę innych, bardziej „tropikalnych” roślin i tyle wystarczy?

Nie możemy myśleć tylko o dostosowywaniu się do skutków zmian klimatu. Bez próby powstrzymania wzrostu globalnej temperatury zmiany zawsze okażą się szybsze i głębsze niż nasze możliwości reakcji. Stwierdzenie, że adaptacja wystarczy, pomija jeden bardzo ważny aspekt działania systemu przyrodniczego – naszą ograniczoną wiedzę na jego temat. Jeżeli przekroczymy coś, co nazywamy ładunkiem krytycznym, to wraz z klimatem ekosystemy zmienią się na takie, które nie będą tylko trochę gorsze do życia. Mogą być zupełnie inne.

Jakie? Nieprzewidywalne i na przykład całkowicie wykluczające rozwój społeczno-gospodarczy, jakąkolwiek adaptację do nowych warunków lub w ogóle przetrwanie ludzkości rozumianej nie tylko jako cywilizacja, ale i gatunek. Byłbym więc bardzo ostrożny w pochwałach adaptacji bez jednoczesnego, wyraźnego podkreślenia, że musimy skończyć z emisją gazów cieplarnianych tak, jakby jutra miało nie być.

Zielony Ład pogrąży „zwykłych ludzi”? Nie dajcie sobie tego wmówić

A oprócz tego?

Możemy i powinniśmy wzmacniać odporność polskich gospodarstw rolnych wobec obecnych i prognozowanych skutków zmiany klimatu, m.in. poprzez odtwarzanie terenów podmokłych i zatrzymywanie wody tam, gdzie to jest możliwe. Należy odwrócić dotychczasowy i wieloletni trend prostowania rzek, betonowania i regulowania wszelkich cieków wodnych oraz melioracji osuszających. Potrzebujemy stworzenia systemu zatrzymania każdej spadającej wody w krajobrazie jak najdłużej. Nie tracimy jej, nie spuszczamy jak najszybciej do Bałtyku, tylko gromadzimy i rozlewamy na lądzie.

Adaptacji służyć może także wprowadzanie tzw. upraw rolno-leśnych, czyli takich miejsc, gdzie uprawę prowadzi się w szpalerach drzew. Istnieje też system pastoralno-pastwiskowy, który w trakcie upału pozwala zwierzętom hodowlanym spędzać czas w cieniu. Rolnicy coraz częściej mówią też o klimatyzacji chlewni, obór czy kurników.

Nie brakuje metod. Brakuje planu na ich wdrożenie. Polski rząd nie ma żadnej strategii uwzględniającej mitygację i adaptację do zmiany klimatu i jej skutków dla rolnictwa. Robi dokładnie to, co jego poprzednicy wobec górników.

Czyli zapewnia, że nic złego ich nie spotka?

Opowiada rolnikom, że nic nie muszą robić – ani redukować emisji, ani adaptować się do zmieniającej się rzeczywistości, bo wszystko będzie dobrze i politycy ich obronią – nawet przed tą złą Unią. Gdy jednak przyjdzie co do czego, Zielony Ład trzeba będzie wdrożyć, transformacja się odbędzie, tyle że boleśnie i gwałtownie. Wielu rolników usłyszy: „no przecież widzieliście, że klimat się zmienia, UE stawiała wymogi, to czemu nic nie robiliście?”. Nie zapominajmy o tym, że rolnictwo jest objęte celami redukcyjnymi. Jako tzw. sektor non-ETS, to jest nieobjęty systemem europejskiego handlu uprawnieniami do emisji, musi do 2030 roku zmniejszyć swoją emisję gazów cieplarnianych o 17,7 proc. w stosunku do roku 2005. Jesteśmy bardzo daleko od tego celu.

Już przerabialiśmy ten scenariusz, gdy słuchaliśmy o wydobywaniu węgla do końca świata przy jednoczesnym zamykaniu kopalń. Nie rozumiem zatem, dlaczego na przykład Ministerstwo Rolnictwa nie zaczęło prac nad krzywą kosztową w zakresie polityki klimatycznej, która pokazywałaby, jakie korzyści (ekonomiczne, przyrodnicze, społeczne) przyniosą rolnikom działania mitygacyjne i adaptacyjne i jakie rolnicy otrzymają wsparcie dla tych działań, które są niezbędne ze społecznego i przyrodniczego punktu widzenia, ale dla rolnika mogą oznaczać stratę. Trzeba ludziom pokazywać, dokąd mają zmierzać i płacić im za to, że się tej podróży podejmują.

Czy to jest ten język, którym trzeba mówić do całego społeczeństwa – coraz mniej zainteresowanego zmianą klimatu?

Oczywiście język korzyści jest tu bardzo ważny, ale też liczą się fakty. Paradoksalnie widzę szansę w tym, że zaczniemy mówić o skutkach zmian klimatu jako o czymś, co dotyka nas, czy może dotknąć nas bezpośrednio. Stwierdzenie, że wzrost temperatury powoduje podnoszenie się poziomu oceanu lub wyginięcie jakichś gatunków, dla wielu ludzi jest czymś zupełnie abstrakcyjnym. Ale już to, że trzy lata temu za tabliczkę czekolady płaciliście trzy złote, a dziś siedem, że filiżanka kawy kosztowała was osiem złotych, a teraz 14 albo i 20, trafia do wyobraźni.

Jeśli dodatkowo zrozumiemy, że podobna przyszłość czeka inne produkty żywnościowe, zmiana klimatu przestanie być odległym wymysłem ekologów. Każde suche lato to dwa razy droższe niż w poprzednim roku warzywa i owoce. Jakość naszego życia spada zarówno w krótko-, jak i długoterminowej perspektywie. Inflacja klimatyczna to dobry pretekst do zrozumienia współzależności konsumentów, rolników i polityków, oraz do wywierania presji na tych ostatnich.

**
Prof. Zbigniew Karaczun – profesor warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, ekspert Koalicji Klimatycznej.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Autorka książki „Gównodziennikarstwo” (2024). Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij