Jak będzie wyglądała sytuacja mediów lokalnych po przejęciu ich przez państwowy Orlen i zapłacie pieniędzy znienawidzonym przez PiS Niemcom? Komentarz Galopującego Majora.
Na pierwsze danie pójdą czystki i prześladowania pracowników mediów lokalnych. To oczywiste, tak było w przypadku mediów publicznych, tak będzie i teraz. Cięcia od góry w dół. Część osób sama odejdzie, część zostanie mobbingowana, część wyrzucona dyscyplinarnie (niech się sądzą, spółki naftowe mają pieniądze na prawników). Już dziś jest źle, a nawet fatalnie, ale będzie jeszcze gorzej.
Dla tych, którzy zgłoszą akces do „dobrej zmiany”, być może znajdą się pewnie podwyżki. Kto wie, może nawet lokalne media staną się wreszcie dobrym pracodawcą, oczywiście o ile godzisz się na „wzmacnianie pluralizmu” w mediach regionalnych.
Ale równie prawdopodobne jest, że nastąpi pełne i ostateczne uśmieciowienie. Jest tyleż zabawne, co przykre, że Orlen mógł te pieniądze przeznaczyć na polepszenie warunków pracy własnych pracowników. Ale widać ludzie stojący całe dnie i noce przy kasie z hot-dogami nie są priorytetem tej jakże empatycznej władzy.
Co do dalszych losów mediów lokalnych, jak trafnie wskazuje wielu komentatorów, możliwe są dwa scenariusze.
Pierwszy, bardziej zniuansowany, polegający na daniu zielonego światła na dojechanie opozycyjnych wobec PiS lokalnych polityków przez lokalnych dziennikarzy i budowy potężnego narzędzia mikrotargetowania politycznego.
PiS bierze media lokalne. Czarny dzień dla wolności słowa w Polsce
czytaj także
W ostatnich wyborach właśnie takie mikrotargetowanie stosował PiS, zawsze skory do nowinek marketingu politycznego. A prezes Orlenu Obajtek nawet nie ukrywa, że będzie używał big data do targetowania czytelników.
Przejmujemy wydawnictwo @Polska_Press. Dzięki transakcji zyskamy dostęp do 17,4 mln użytkowników portali wchodzących w skład Grupy. Pozwoli nam to skutecznie wspierać sprzedaż i rozbudowywać narzędzia big data. To kluczowe zasoby w kontekście planowanego rozwoju sieci detalicznej pic.twitter.com/VarupMAz6w
— Daniel Obajtek (@DanielObajtek) December 7, 2020
Drugi scenariusz jest bardziej ciosany. Wszystko z pierwszego scenariusza zostanie wsparte prymitywną centralizacją przekazu, powielaniem przekazu Wiadomości TVP, szerzeniem słowa prawicowego.
Wydaje się, że skala resentymentu jest tak silna, że w grę wchodzi scenariusz drugi. Co to oznacza z lewicowego punktu widzenia? Ano oznacza to, że nagle przeciwko protestującym kobietom hejt będzie ciekł już nie tylko o 19.30 z Wiadomości, ale po jednym telefonie z centrali będzie się to lało szerokim strumieniem w 24 dziennikach, 120 tytułach lokalnych oraz 500 portalach.
Jeśli władza zechce zniszczyć strajkujące kobiety albo strajkującego działacza państwowej kopalni, to będzie mogła rozkręcić nagonkę, jakiej ten kraj nie widział od 1968 roku. Władza już teraz pokazuje obywatelkom pałkę teleskopową. Od teraz to, co dziś wydaje nam się koszmarkiem Wiadomości, stanie się głównym, a być może nawet dominującym przekazem politycznym w Polsce. Teraz ta pałka teleskopowa będzie docierała do 15 milionów użytkowników. Każdy lokalny strajk, każdy wątek z „uchodźcami roznoszącymi zarazki”, każdy wątek „pedofilów z LGBT” – wszystko to dystrybuowane w setkach mediów i portali rządowych.
Przejęcia mediów lokalnych przez PiS to ryzyko instytucjonalizacji medialnego linczu na obywatelach i obywatelkach i tak się to powinno odbierać.
czytaj także
Przejęcie mediów lokalnych przez PiS nie jest publiczne, tylko partyjne
Aby lepiej zrozumieć sytuację medialną w Polsce, warto uświadomić sobie jeden fakt – w mediach należących do zagranicznego kapitału jest dziś znacznie więcej wolności niż w mediach państwowych. Nie znaczy, że jest wiele, ale znaczy, że wciąż jest więcej.
Nie powinno to dziwić nawet tych patrzących na państwową własność czułym, lewicowym okiem. Zadajmy sobie proste pytanie: ilu lewicowych, bardziej lub mniej antykapitalistycznych publicystek i publicystów pisze dziś dla mediów publicznych? Ilu z nich ma stałą rubrykę, ilu ma własny program? Nie, nie pytam o publicystów liberalnych, bo ci, wiadomo, mają własne liberalne media. Ale pytam właśnie o lewicowych. Ile państwo znają lewicowych publicystek i publicystów wpuszczonych do mediów publicznych nie na zasadzie okazjonalnych gości, ale stałych współpracowników?
No właśnie, ja na przykład nie znam nikogo z lewicy, kto ma program w TVP. Ba, jestem tak stary, że pamiętam, jak w TVP Sławomir Sierakowski mógł we wspólnym programie z Rafałem Ziemkiewiczem spierać się o dorobek Marksa. Dziś coś takiego w TVP jest zupełnie nie do pomyślenia. Nie mówiąc o kabaretach kpiących z władzy – a pamiętacie jeszcze, że za czasów Tuska w telewizji publicznej pokpiwano z premiera haratającego w gałę? Jak myślicie, drodzy czytelnicy, czy gdyby PiS przejął wszystkie media zagraniczne w Polsce, to lewicowe publicystyki i publicyści dostaliby w nich swoje kolumny? No coś mi się nie wydaje.
Za to znam wiele (chociaż wciąż za mało) lewicowych głosów stale współpracujących z różnymi podmiotami prywatnymi.
Otóż forma własności, jak sama nazwa wskazuje, jest tylko formą. Ma swoje wady i zalety, jak to forma. Kluczowa jest jednak treść, jaką się ową formę wypełni. Niby banał, ale wciąż jednak jakoś zapominany, prawda? W krajach, w których państwo odchodzi od praworządności, czyli mówiąc wprost: daje sobie o wiele większą swobodę w instytucjonalnej możliwości prześladowania własnych obywateli, treść wlewana do formy publicznej jest właśnie taka, jakie jest państwo.
Kiedy władza staje się dla obywatela zagrożeniem, w konsekwencji zagrożeniem staje się wszystko, co władzy jest podporządkowane. Także publiczne media. To naprawdę nie jest przypadek, że Rosja, Węgry czy bliskowschodnie satrapie nie chcą mediów prywatnych i niezależnych od władzy u siebie. Można oczywiście im za to klaskać, naiwnie wierząc, że „publiczne jest zawsze lepsze niż państwowe”. Ale prawdziwy problem tkwi w tym, że przejęcie mediów lokalnych przez PiS nie jest publiczne, tylko partyjne, a więc de facto także należy do kilku zaledwie decydentów.
I jak tu teraz bronić udziału państwa w mediach?
A gdy już władza PiS przeminie, bo każda władza kiedyś przemija, następcy, patrząc na dorobek repolonizacji, nie będą mieli żadnych oporów, a nawet będzie od nich wymagane, żeby sprywatyzowali wszystko, co się rusza. Jeśli ktoś cyniczny dziś otwiera szampany, to są to z pewnością wolnorynkowcy, którzy już za momencik będą mogli powiedzieć: „a nie mówiliśmy, że publiczne jest zawsze gorsze od prywatnego?”.
I co gorsza, przy tym, jak PiS zarządza publicznymi mediami, nie będziemy mieli na lewicy żadnych poważnych kontrargumentów.