Gawkowski powinien wiedzieć, że dopóki globalne platformy zaniżają przychody, podatek cyfrowy nie pomoże

Wpis Lewicy o „zatrzymaniu miliardów wypływających za granicę” zawiera przekłamanie. Ten podatek nie zatrzyma żadnych pieniędzy wyciąganych z Polski przez globalne platformy cyfrowe, ponieważ wypływają stąd nie zyski (dochody), lecz przychody.
Fot. Oscar Vargas, Dustin Humes/Unsplash, ed. KP

Wiecie, ile podatku CIT zapłacił w Polsce Netflix? Ani złotówki – nie jest nawet podatnikiem polskiego CIT. Pieniążki od milionów polskich widzów płyną prosto do Holandii, gdzie zarejestrowana jest spółka Netflix International B.V. Za otrzymanie usługi reklamowej GoogleAds dostaje się fakturę od spółki Google Ireland Limited, zarejestrowanej w Dublinie.

Wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski zapowiedział prace nad wprowadzeniem podatku cyfrowego, który miałby obciążać globalne platformy cyfrowe wyprowadzające dochody do krajów oferujących cieplarniane warunki dla bogaczy – nawet jeśli na co dzień pada tam deszcz (tak, chodzi o Irlandię). Na pierwszy rzut oka to sensowne rozwiązanie. Słusznie oburzamy się na milionerów i miliarderów unikających płacenia podatków, a ci z USA zrobili się ostatnio jeszcze bardziej bezczelni. Niestety, gdy sprawę odrze się z tych słusznych emocji, pomysł ministra Gawkowskiego traci na atrakcyjności. Nie tylko dlatego, że informacja została błyskawicznie zdementowana przez ministra finansów Andrzeja Domańskiego, odpowiedzialnego za politykę fiskalną państwa.

Inni mają, dlaczego nie my?

Faktem jest, że globalne platformy cyfrowe płacą w Polsce niewiele podatku CIT. Według danych Ministerstwa Finansów Facebook w 2023 roku zapłacił 11 mln zł, a Google Poland niespełna 50 mln. Amazon EU również 11 mln. Dla porównania Biedronka zapłaciła ponad miliard zł, Orlen 1,4 mld. Facebook i Amazon zapłaciły więc mniej niż na przykład sklep internetowy Oponeo.pl (15 mln zł z tytułu podatku CIT), natomiast Google Poland minimalnie mniej niż Drutex SA (51 mln zł). Dla porządku trzeba dodać, że Google i Amazon mają w Polsce także inne spółki, ale mniejsze i wnoszące do budżetu znacznie mniej pieniędzy.

W związku z tym minister Gawkowski chciałby wprowadzić podatek cyfrowy w formie znanej z niektórych państw UE. Przykładowo w Czechach wprowadzono 7-procentowy podatek obrotowy, czyli nakładany na przychody spółek. W Austrii również postawiono na podatek obrotowy, lecz z niższą stawką, wynoszącą 5 proc. We Francji stawka wyniosła 3 proc. Państwa te różnią się także kategoriami opodatkowanych usług. W Czechach i Francji opodatkowane są nie tylko cyfrowe usługi reklamowe, ale też przychody z gospodarowania danymi użytkowników czy dostarczania interfejsu cyfrowego. Austriacki fiskus pobiera ten podatek głównie od reklam cyfrowych.

Wprowadzono również kryteria wyłączające z podatku mniejszych dostawców, by obciążyć nim przede wszystkim międzynarodowe korporacje. We wszystkich tych trzech państwach podatek cyfrowy płacą wyłącznie spółki, które w skali globalnej osiągają przychody powyżej 750 mln euro, a w danym kraju przynajmniej 25 mln euro (Austria i Francja) lub 50 mln koron (Czechy).

Skoro taki podatek funkcjonuje już w niektórych państwach UE, to czemu by go nie wprowadzić nad Wisłą? Przecież Polska potrzebuje pieniędzy na inwestycje i zbrojenia, a platformy cyfrowe mają ich od groma – niech się dorzucą do bezpieczeństwa i dobrobytu w kraju, w którym zarabiają krocie. „Dzięki tej zmianie miliardy, które do tej pory wypływały za granicę, zostaną w Polsce i zasilą rozwój naszego sektora technologicznego, start-upów i mediów” – czytamy w poście Lewicy na portalu X. Sam Gawkowski tłumaczył swój postulat koniecznością zebrania pieniędzy na inwestycje, przywołując przy okazji zapowiedziane przez Paryż nakłady na AI, które mają sięgnąć 109 mld euro.

Jak skutecznie opodatkować platformy cyfrowe?

Niestety, te ambitne plany miałyby niewiele wspólnego z rzeczywistością, nawet gdyby nie zostały zdementowane przez ministra Domańskiego. Po pierwsze, wpływy z podatku cyfrowego byłyby nieprzystawalne do środków potrzebnych na poważne badania nad nowymi technologiami. Przykładowo we Francji w 2023 roku dochody budżetowe z tego źródła wyniosły 700 mln euro. W polskich warunkach, licząc proporcjonalnie do PKB, wyszłoby ponad 900 mln złotych. Nawet okrągły miliard byłby dla państwa trzeciorzędnym źródłem dochodów. Według raportu Fundacji Instrat z 2020 roku podatek w takiej formie i ze stawką 7 proc. dałby Polsce początkowo miliard złotych, a w perspektywie pięciu lat – do 2 mld. Tymczasem danina solidarnościowa, która obciąża osoby fizyczne zarabiające ponad milion złotych rocznie, zapewnia budżetowi ok. 3 mld złotych.

Opodatkować bogatych, żeby piszczało

czytaj także

Wpis Lewicy o „zatrzymaniu miliardów wypływających za granicę” zawiera przekłamanie. Ten podatek nie zatrzyma żadnych pieniędzy wyciąganych z Polski przez globalne platformy cyfrowe, ponieważ wypływają stąd nie zyski (dochody), lecz przychody.

Międzynarodowe korporacje działające w tradycyjnych branżach, na przykład wielkie sieci handlowe, kierują pieniądze do rajów podatkowych za pomocą zaniżania zysków w danym kraju. Odbywa się to głównie za pomocą sztucznego zawyżania kosztów poprzez płacenie spółkom siostrom zarejestrowanym w rajach podatkowych nierynkowych kwot za różne usługi i dobra. Na przykład za licencje na korzystanie ze znaków handlowych, doradztwo czy księgowość, ale też za sprzedawane towary.

Globalne platformy cyfrowe, by uniknąć płacenia podatków, zaniżają przychody w danym kraju, pobierając opłaty za większość usług bezpośrednio przez spółki zarejestrowane w jurysdykcjach przyjaznych wybranym podatnikom. Wiecie, ile podatku CIT zapłacił w Polsce Netflix? Ani złotówki – nie jest nawet podatnikiem polskiego CIT. Pieniążki od milionów polskich widzów płyną prosto do Holandii, gdzie zarejestrowana jest spółka Netflix International B.V. Za otrzymanie usługi reklamowej GoogleAds dostaje się fakturę od spółki Google Ireland Limited, zarejestrowanej w Dublinie.

Jak podnieść podatki w kraju nienawidzącym podatków?

Dlatego też platformy cyfrowe są w Polsce oficjalnie niewielkie – nie tylko pod względem zysków, ale też przychodów. Google Poland wykazał ponad 1,4 mld zł przychodów w 2023 roku, co dało mu 593. miejsce w wykazie podatników CIT Ministerstwa Finansów. 571. miejsce zajął Facebook Poland, który w Polsce zafakturował niespełna 1,5 mld zł przychodów. Netflix i Spotify nie wykazały ich wcale. W jaki sposób opodatkowanie przychodów miałoby zatrzymać wypływające miliardy, skoro platformy cyfrowe albo nie wykazują przychodów, albo je zaniżają? Do realnego opodatkowania platform cyfrowych potrzebna jest współpraca praktycznie wszystkich jurysdykcji państw rozwiniętych. Wówczas można by oszacować, jaka część zysków danej spółki pochodzi ze świadczenia usług w poszczególnych krajach, następnie je opodatkować i rozdzielić odpowiednim fiskusom.

Od stycznia tego roku w Polsce obowiązuje globalny podatek minimalny, który w UE został wprowadzony dyrektywą unijną, ale jest częścią szerszej inicjatywy państw OECD. Ma za zadanie zniechęcać spółki do wyprowadzania zysków do rajów podatkowych poprzez ustanowienie minimalnej stawki CIT na poziomie 15 proc. Jeśli efektywna stawka opodatkowania (effective tax rate – ETR) spółki w danym kraju wyniesie mniej, będzie ona musiała wyrównać różnicę. To też nie załatwi sprawy, gdyż podatek ten będzie płacony w miejscu rezydencji podatkowej danej spółki – w tym przypadku najczęściej w Holandii albo Irlandii. Jego celem jest jednak ograniczenie zachęt do korzystania z rajów podatkowych. Szacuje się, że w pierwszym roku może przynieść Polsce około 3 mld zł, ale jeśli jego działanie zniechęcające okaże się skuteczne, może w przyszłości przełoży się to na wyższe wpływy z CIT.

Po co ten teatrzyk?

Minister Gawkowski niepotrzebnie i lekkomyślnie wyszedł przed szereg. Zamiast poczekać przynajmniej rok, by ocenić, jak się sprawdza globalny podatek minimalny, bez konsultacji zapowiedział prace nad podatkiem cyfrowym – chociaż sprawami fiskalnymi zajmuje się Ministerstwo Finansów. Ten pomysł był skazany na szybkie dementi. Po pierwsze, w obecnej sytuacji międzynarodowej byłby skrajnie niekorzystny z punktu widzenia polityki zagranicznej i zwyczajnie utrudniłby pracę MSZ. Po drugie, nie zatrzymałby procederu wypływania miliardowych przychodów za granicę, bo obciążyłby tylko te wykazywane już w Polsce.

Od zdolnego hakera do broligarchy. Jak Mark Zuckerberg niszczy internet i demokrację

Po trzecie, chyba najważniejsze – nie przyniósłby znaczących dochodów do budżetu. Polska potrzebuje zwiększenia finansów publicznych, ale w tym celu może zwiększyć progresję podatkową w PIT, znieść podatek liniowy dla przedsiębiorców i urealnić ich składki, zwiększyć obciążenie dochodów kapitałowych, uszczelnić CIT za pomocą częstszych kontroli (również w/w cen transferowych) czy wprowadzić podatek katastralny. Każde z tych działań przyniosłoby budżetowi wielokrotnie większe korzyści.

Najgorsze, że wicepremier Gawkowski ośmieszył też Polskę jako taką. Jego wymiana zdań z nominowanym na ambasadora USA Thomasem Rose’em, który kategorycznie odradził realizację pomysłu ministra, pozostawi wrażenie, jakby Polska zrezygnowała z jego realizacji, gdyż została spacyfikowana przez wierzgającego hegemona – choć najpewniej i tak byśmy nie wprowadzili tego podatku z własnej woli.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij