W piątek 20 marca rząd podjął decyzję o wprowadzeniu w Polsce stanu epidemii oraz o przedłużeniu czasu zawieszenia zajęć w placówkach oświatowych do 10 kwietnia. Od 25 marca realizowana ma być podstawa programowa i wystawiane stopnie, a 21 kwietnia ósmoklasiści mają stawić się na egzaminach. Jak gdyby nigdy nic.
Jeszcze pod koniec pierwszego tygodnia kwarantanny w librusie − elektronicznym dzienniku − znajdowałam dość wyważoną ilość zadań, dzieci sprawdzały też polecenia na klasowych komunikatorach. W dużej mierze radziły sobie same. Wydawało mi się, że jeśli tylko złapiemy odpowiedni rytm, uda nam się pogodzić moją pracę zdalną i naukę dzieci.
czytaj także
Dzisiaj już wiem, że to się nie uda − chyba że wezmę urlop, bo specustawa daje możliwość zwolnienia dla rodziców dzieci tylko do lat ośmiu.
Czego oczekuje minister
Organizacja pracy szkół została opisana w dwóch rozporządzeniach. Szkoły mają realizować podstawę programową, wystawiać oceny, ale już od inwencji dyrektorów i nauczycieli zależy, jak te lekcje będą przeprowadzane.
Agata Duda zachęcała do edukacji online, ale minister edukacji Dariusz Piontkowski zapytany w Radiu Zet, czy ministerstwo wie, ilu uczniów ma dostęp do internetu i komputerów, odpowiedział, że nie ma na ten temat wiedzy. Mimo to w TVP1 zagrzewał nauczycieli do pracy słowami: „To jest szansa na to, aby nauczyciele także pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenie, ale także są po prostu dobrymi wychowawcami i nauczycielami”.
Pracę nauczyciela wyobraża zaś sobie jako dawanie poleceń, a później rozliczanie z nich. „To będzie kilka lekcji online. Możemy połączyć się na 10-15 minut, nauczyciel zada zadanie, fragment do przeczytania, i wtedy łączymy się ponownie, a nauczyciel je sprawdzi” − powiedział Dariusz Piontkowski w programie Gość Wydarzeń w Polsacie. Za pomocą jakiego komunikatora, czy łącząc się z całą klasą jednocześnie, czy osobno z każdym z uczniów − tego już nie powiedział.
Dyrektorzy szkół mają zatem problem komunikacji z uczniami rozwiązać samodzielnie, poinformować o tym sposobie kuratorium i oczekiwać rozliczenia.
Nauczyciele zaś od początku zawieszenia zwykłej pracy szkół trzymani są w niepewności i informowani, że od ich aktywności zależy wynagrodzenie. Na przestawienie się na nauczanie zdalne dostali zaledwie dwa dni, bo od 25 marca mają już realizować podstawę programową.
Podstawa programowa, w wyniku reformy przeprowadzonej przez ministrę Zalewską, jest bardzo rozbudowana i nie pozostawia marginesu swobody ani nauczycielom, ani uczniom.
Librus pęka więc w szwach od nauczycielskich informacji i list zadań. Każdy ma inną strategię. Nauczyciel biologii wymienił cztery zagadnienia i prosi, żeby je realizować samodzielnie, a notatki sporządzać w zeszycie. Pani od historii i pani od matematyki chcą pracować za pomocą platformy WSiPnet, pani od geografii za pomocą google classroom. Pani od chemii na dysku google zapisuje linki do quizów, zagadnienia i zadania, które należy rozwiązać. Pani od polskiego zaleca obejrzenie Zemsty w reżyserii Andrzeja Wajdy i przysyła karty pracy, które należy sobie wydrukować, tytuły rozprawek i charakterystyk, które należy napisać. Pani od matematyki też wysyła karty pracy. Wuefiści szykują bardzo zabawne ćwiczenia z krzesłem.
Na każdy dzień jest długa lista zadań. W moim domu wszystko razy dwa, bo dzieci jest dwoje. Wymaga to wielu sprzętów i sporo mojego czasu, nawet nie po to, żeby rozwiązywać zadania razem, ale żeby poznać systemy, zalogować się, sprawdzić…
czytaj także
Nie ja jedna zmagam się z takimi problemami. Rozmawiam z innymi rodzicami i z nauczycielami. Dzwonię do nich, w końcu zakładam na czacie grupę, na której dzielą się ze mną swoimi doświadczeniami. Co opowiadają? Oddaję im głos.
Co mówią rodzice?
„Podzieliliśmy się z mężem. On pracuje, chodzi do pustego biura, bo jego pracownicy pracują zdalnie, a ja odrabiam z dziećmi lekcje. Biuro męża jest na szczęście blisko, więc tam drukujemy potrzebne materiały. Ja i tak nie mam teraz zajęć, a dzieci są jeszcze za małe, żeby uczyły się same”.
„Jestem mamą sześcio- i dziewięciolatka. I całe szczęście, bo korzystam z opieki na młodszego. Nauczycielka codziennie do 9.00 wysyła zadania w librusie. Odrabianie tych zadań zajmuje nam czas do około 13-14. Dzieci chętnie się razem bawią, codziennie rozmawiają z kolegami przez telefon, mailują z babciami. Przed wybuchem pandemii nie mieli maila. A ja się cieszę, że mogę im w tej nauce towarzyszyć.
Jestem psycholożką dziecięcą, znam więc też drugą stronę medalu: dzieci zostawione same sobie, bo rodzice ratują rodzinny upadający interes, są w kiepskiej formie psychicznej, nasilają się u nich zaburzenia lękowe, obsesyjno-kompulsywne itp.; nie mają sprzętu lub możliwości, by pomóc dzieciom w nauce. Również dzieci bardzo różnie reagują na obecną sytuację, zmagają się z różnymi problemami, w tym emocjonalno-rodzinnymi. Nie wszyscy są gotowi, by przyswajać teraz nową wiedzę”.
„Drukuję zakres prac i daję dzieciom. Córka w czwartej klasie ma sporo materiałów do realizacji, ale na pewno zajmuje jej to mniej czasu niż pobyt w szkole. Syn jest w pierwszej klasie i raczej jest to zabawa. Lekcje zajmują nam czas do obiadu. Biegam od jednego pokoju do drugiego i pomagam w lekcjach, a czasami zbiegam do kuchni, żeby zobaczyć, czy obiad mi się nie przypalił. Na pewno potrzebny jest komputer i drukarka. Mieliśmy stary komputer, który już miał problemy z wyświetlaniem niektórych plików, więc kupiliśmy nowy. Podejrzewam, że są rodziny, które mogą mieć z tym problem”.
„Jestem mamą ucznia w trzeciej klasie. Syn otrzymał od nauczycielki zakres stron do przerobienia z zeszytu ćwiczeń z języka polskiego i matematyki, łącznie ok. 40 stron. Lekcji online nie ma. Siadamy od rana i on przerabia codziennie po 3–4 strony z każdego przedmiotu. Jeśli zrobi, ma wolne”.
„Mam córkę w liceum i syna w 7 klasie. Z LO dostałam maila z zapytaniem, czy mamy dostęp do internetu, komputera, czy potrzebujemy jakiejś pomocy ze strony szkoły. Od kilku dni córka ma zajęcia online od 10.30 do 14.30. Ma też zadawane prace do samodzielnego wykonania. Niektóre programy nie działają na laptopie, więc czasem korzysta z telefonu. Mamy jednego laptopa, więc w tym czasie syn próbuje ogarniać wybrane zagadnienia przez telefon. U syna zadania ze szkoły przychodzą nieregularnie jak na razie. Nauczyciele wysyłają przez librusa, messengera, czasem mailowo. Ja też potrzebuję korzystać z komputera, więc mamy problem, żeby to pogodzić”.
czytaj także
„Chrześniak męża mieszka w małej wsi pod Żyrardowem. Tam rodzice w zdecydowanej większości nie mają komputerów. Nie potrzebują ich i trudno sobie wyobrazić, że nagle zaczną je kupować. Nie ma też dziennika elektronicznego, tylko tradycyjny. Internet zazwyczaj jest tylko na komórce. Zadania dostają esemesem, z prywatnych numerów nauczycieli”.
Co mówią nauczycielki?
„Nauczyciele mają pracodawcę, który, jeśli zobaczy, że praca nie jest wykonana, może nie chcieć wypłacić pieniędzy. Strach przed posądzeniem o lenistwo napędza nauczycieli do przesyłania dzieciom dużej ilości materiałów, wręcz niemożliwej do wykonania. Nauczyciele zapomnieli o tym, że praca samodzielna łączy się z bardzo wielkim wysiłkiem ze strony dziecka. Współpracy z rodzicami często nie ma. Myślę, że wielu nie zdawało sobie sprawy, jak ciężka jest praca z własnym dzieckiem. I pierwszy raz widzą, że dziecko samo się nie nauczy, że potrzebuje wsparcia, zachęty, uwagi. Dlatego rola nauczyciela jest tak ważna.
Uwzględniliśmy przepisy BHP dotyczące higieny pracy przy komputerze − dla matki w ciąży jest limit do około 4 godzin dziennie, zakładamy, że dzieci również nie powinny spędzać przy komputerze więcej czasu, z tego względu nie wszystkie lekcje mogą być prowadzone online”.
Łoboda: W polskiej edukacji wszyscy się wszystkich boją. Chcę to zmienić
czytaj także
„Trochę nas pusty śmiech ogarnia, trochę rozpacz. Komunikaty są sprzeczne. Inne od ministra inne od mazowieckiej kuratorki, która zaleca umiar w zadawaniu lekcji i wzięcie pod uwagę sytuacji dzieci. Informacje dochodzą do dyrektorów w nocy, a mają być wdrażane jak najszybciej. Do tej pory ministerstwo nie wymagało sprzętu i programów, a teraz wydaje się, że każda szkoła powinna je wszystkie znać i ich używać.
Rodzice też różnie podchodzą: niektórzy są zadowoleni, a niektórzy uważają, że praca nauczycieli to tylko praca online. Jeszcze inni twierdzą, że tylko na papierze, bo dzieci nie mogą tyle czasu spędzać przy komputerze. WHO mówi o maksymalnie trzech godzinach przed ekranem. Widzimy, że rodzice o różnych godzinach odbierają wiadomości przez nas wysyłane, i trudno oczekiwać, że będzie inaczej, jeśli ktoś pracuje”.
Czy polska szkoła może być tak fajna jak fińska? [rozmowa z Martą Zahorską]
czytaj także
„Dyrektorka wysyła do mnie esemesy w niedzielę, żebym zajrzała do maila. Odpowiadam, że zobaczę w poniedziałek. Więc ona odpowiada, że trudno, sama odpowie. No to otwieram maile i odpowiadam. Rodzice zirytowani, mówią, że przestaną czesne płacić, bo lekcji online jest za mało. Inni, że za dużo”.
„Ja nie mam komputera z kamerą. Pożyczyłem, ale nie chcę na pożyczonym sprzęcie instalować nowych programów. Jeżdżę codziennie do szkoły, żeby prowadzić zajęcia online, ale w szkole nie ma się kogo poradzić w sprawie sprzętu, ustawienia kamery”.
„Szukam dobrych rozwiązań dla dzieci. Dzień wcześniej staram się przygotować wiadomości, które wysyłam do uczniów. Wybieram tematy, które nie powinny sprawić trudności. Jeśli jednak ktoś potrzebuje pomocy, piszę lub dzwonię (w zależności od sytuacji). Lekcje on-line to dobry pomysł, szczególnie przy wprowadzaniu nowych zagadnień. Wiem jednak, że mogę mieć problem z zebraniem całej klasy o danej godzinie przed komputerem”.
„Ponieważ brak jest jasnych wytycznych, wszyscy ambitnie dają dzieciom mnóstwo zadań. Rodzice mają pretensję, a dzieci nie dają rady. Będziemy robić na skypie angielski, matematykę, polski, niemiecki, hiszpański i historię. U mojej córki też mają być zajęcia online, muszę więc pójść na zwolnienie, żeby z nią to ogarnąć. Niestety założenie, że każdy ma dostęp do netu i komputera z kamerką, jest błędne. Ja mam komputer bez kamerki. Dzieci w mojej szkole same siedzą całymi dniami, opiekując się młodszym rodzeństwem, nie wiem, jak ogarną lekcje online”.
„Nauczanie zdalne w przedszkolu to niezbyt dobry pomysł. Wymaga zaangażowania rodziców, którzy muszą często ogarnąć też inne dzieci. Dziś wyszło na jaw, że nie wszyscy mają drukarki. Teraz muszę dla wszystkich wydrukować karty. Nie chcę, żeby jakieś dziecko czuło się gorsze”.
Nauczanie domowe
Rodzice i nauczyciele dzieci w edukacji domowej wiedzą, że są takie dzieci, które już od pierwszej klasy potrafią się uczyć same. Zdecydowana większość potrzebuje jednak współpracy, pomocy i kontaktu. Wszystko zależy od dziecka: czy będzie potrafiło się skupić, czy zniesie izolację od innych dzieci. No i potrzebne jest zaangażowanie i czas rodziców. To nie jest tak, że jak się zostawi dziecko i podręcznik w tym samym pomieszczeniu, to ono nauczy się czytać.
czytaj także
W edukacji domowej jest też zupełnie inny rytm pracy. Nie ma codziennej siatki zajęć, pięciu przedmiotów po 45 minut. Można i przez cały tydzień zgłębiać jeden przedmiot. Nie ma też cząstkowych ocen, tylko jeden egzamin podsumowujący stopień opanowania podstawy programowej. W sumie można by pewnie skorzystać z doświadczeń nauczania domowego, gdyby nie to, że tu perspektywa jest krótka, dwutygodniowa.
Odpowiedzialność
Uczniowie powinni mieć skończone 13 lat, żeby samodzielnie logować się w mediach społecznościowych, założyć mail. Tylko z ósmoklasistami można legalnie komunikować się poprzez ich maile, z pozostałymi uczniami podstawówek tylko poprzez adresy rodziców. Żeby stworzyć grupę na google classroom, nauczyciel musi zebrać zgody od rodziców. Wystarczy brak jednej, żeby ten sposób prowadzenia lekcji stał się niemożliwy. Mogą wyciekać dane osobowe. Nie jest też wskazane, żeby nauczyciele korzystali z portali społecznościowych, ani też z Youtube’a, bo nie mogą wziąć odpowiedzialności za treści, jakie wyświetlą się dzieciom po zadanym materiale.
Za wszystko odpowiada dyrektor. Ma też przygotować sposób oceniania. Jak ocenić prace zdalne uczniów? Czy będzie wiadomo, czy praca została wykonana samodzielnie, czy nie? Dlaczego nie została wykonana wcale? Jak uczeń znosi sytuację epidemii? Jakie są warunki domowe, stan psychiczny, możliwości?
Tylko spokój
Nauczycielskie grupy na facebooku pełne są apeli o spokój, o stonowanie, o zadawanie lekcji z umiarem. W domach są telewizory, radio, a w nich niemal nic oprócz informacji o koronawirusie. Dzieci mają prawo niepokoić się o swoje babcie i dziadków, i o rodziców, i o siebie też, bo jest już jasne, że i dzieci chorują na COVID-19. Do ministra został wystosowany apel o wzięcie pod uwagę epidemii i organizację alternatywnego systemu kształcenia na czas epidemii.
Tylko że z drugiej strony ministerstwo edukacji domaga się od nauczycieli, by udowodnili swoją użyteczność, dowiedli, że „nie tylko strajkować potrafią”, że zasługują na swoje pensje. I bardzo wielu nauczycieli i rodziców stanie na rzęsach, żeby wszystko dopiąć i udawać, że mimo kwarantanny, mimo stanu epidemii, żyjemy zupełnie normalnie, i doskonale wywiązujemy się z zadań.
Oczekiwania ministerstwa nie biorą pod uwagę skomplikowanej rzeczywistości.
A 21 kwietnia na egzaminach ósmoklasisty mają się spotkać i te dzieci, które uczestniczą w zajęciach zdalnych i te, które nie mają na to szans.