Duda próbuje tej nowej narracji i roli srogiego ojca narodu, który i sędziów postraszy wieszaniem, i Bąkiewicza ułaskawi. Tyle że taka zabawa tego uniwersyteckiego safanduły, którego pohukiwania bardziej bawią niż mogą wystraszyć, skończy się 6 sierpnia.
Zgodnie z tym, co przewidywało wielu – w tym ponoć sam zainteresowany – prezydent Andrzej Duda częściowo ułaskawił Roberta Bąkiewicza za atak na Babcię Kasię w 2021 roku. Większym zaskoczeniem jest to, że po raz pierwszy od dawna, a może nawet po raz pierwszy w ogóle, ułaskawienie prezydenckie zostało wykorzystane jako narzędzie stricte polityczne.
Do tej pory ułaskawienia – te słynne, jak w przypadku Wąsika, Kamińskiego i Sobotki, ale też nieco mniej głośne, mocnego w gębie Ziemkiewicza czy Ogórek – były zwykłymi ułaskawieniami swoich. Polityczny czy ideowy kumpel ułaskawiał „naszych”, pokazując, czym w kraju jest, a może raczej nie jest, przyzwoitość.
Nad Odrą trwa właśnie rekreacyjne polowanie na ludzi. Jak do tego doszło?
czytaj także
Andrzej Duda ułaskawieniem Bąkiewicza poszedł jednak o krok dalej. Trudno bowiem byłego współorganizatora Marszu Niepodległości uznać nie tylko za politycznego kumpla Dudy, ale w ogóle za członka pisowskiego establishmentu. Jest raczej usługodawcą, na którego PiS outsource’uje szczucie na ludzi.
Histeria oblężenia i fetysz munduru
Mimo to Duda zgodził się na częściowe prawo łaski i dokonał tego w sposób dość ostentacyjny – pod koniec prezydentury, zamykając tym symbolicznym gestem cały swój, powiedzmy sobie szczerze, raczej marny dorobek polityczny.
Dlaczego ułaskawił Bąkiewicza i to właśnie w taki sposób? Przede wszystkim ma to wywołać oburzenie, furię, wręcz skowyt elit. Tak jak Braunowi chodziło o przejechanie prętem po klatce, tak samo chodzi o to teraz Dudzie. Patrzcie, jak kwiczą, patrzcie, jak wyją! Jak wiadomo, słychać wycie – znakomicie.
Także i sama ofiara, której prawa, jak to zwykle bywa przy ułaskawieniach, są mniej ważne niż prawa ułaskawianego, nie została wybrana przypadkowo. Babcia Kasia znakomicie się bowiem nadaje do grzania polaryzacyjnego przekazu. Obóz anty-PiS nie może jej pozostawić i musi jej bronić, podczas gdy pisowcy będą grzali wszystkie filmiki, w których Babcia Kasia obraża polski mundur.
Panująca w kraju histeria oblężenia i fetysz czczenia munduru „obrońców naszych granic” będą narracyjnie idealnie współgrać z widokiem „oszalałej kodziary”, z której można kręcić bekę. Członkowie KOD, często podburzani przez polityków i liberalne media, ostatni Don Kichoci walki o upadającego liberalnego Lewiatana, już dawno zostali przez pisowców pozbawieni jakichkolwiek wymiarów ludzkich.
Zawiezienie starszemu panu ziemniaków przez Kingę Gajewską jest zatem grubym skandalem, ale gdyby ów pan z DPS-u okazał się nagle kodziarzem, oplucie go w necie przez PiS byłoby nie tylko obowiązkiem, ale i przyjemnością. Szacunek do ludu, podobnie zresztą jak do kobiet, jest i zawsze był na prawicy niezwykle wybiórczy.
Wierzganie safanduły
Andrzej Duda z premedytacją zagrał tak, aby świat przeciwników PiS zawył z bólu. A to wycie ma go z kolei zaprowadzić z powrotem do władzy.
Dramat Dudy polega bowiem na olbrzymiej wręcz deprywacji statusu, jakiej poddany jest każdy prezydent w momencie wyjścia z pałacu. Żyjący niczym monarcha, wokół którego kłębi się autentyczny dwór i autentyczni dworzanie, z dnia na dzień staje się tym samym człowiekiem, który przyszedł do pałacu, w tym przypadku: drugoligowym politykiem bez olbrzymiego majątku, którego Jarosław Kaczyński może zmieść z planszy jednym znudzonym gestem. Duda nie był w stanie/nie chciał/nie pozwolono mu (niepotrzebne skreślić) zbudować własnego zaplecza politycznego, wobec czego do partii może wrócić jako zgrana karta.
Sierakowski i Sadura: Zjednoczenie lewicy musi przebiegać na warunkach Razem [rozmowa]
czytaj także
Gdyby jeszcze PiS był w kryzysie, to owszem, popularność Dudy byłaby mimo wszystko jakąś kartą przetargową. Tyle że PiS jest w gazie i Duda nie jest potrzebny, ba, może być nawet szkodliwy, bo mimowolnie będzie zabierał nieco splendoru Nawrockiemu. Prawdopodobnie sam zdaje sobie z tego sprawę. Lubiący upokarzać swoich podwładnych Kaczyński może mu zgotować los o wiele gorszy, niż Tusk zgotował Schetynie.
Dlatego Duda próbuje tej nowej narracji i roli srogiego ojca narodu, który i sędziów postraszy wieszaniem, i Bąkiewicza ułaskawi. Tyle że taka zabawa tego uniwersyteckiego safanduły, którego pohukiwania bardziej bawią, niż mogą wystraszyć (puśćcie sobie prezydenckie wypowiedzi bez głosu), skończy się 6 sierpnia. Potem Duda będzie potrzebny partii, Polsce i całemu światu dokładnie tak jak Wałęsa, Komorowski czy Kwaśniewski. Czyli wcale.