Polityczne kategorie radykalizmu, którymi się posługujecie, pochodzą z czasów, w których odmowa udziału w „wyborczym cyrku” na ogół wiązała się z przynależnością do ruchów wywrotowych, które walczyły o to, co dzisiaj uznajemy za oczywistość. Nie chciałabym przypominać sobie tych czasów dzięki waszym politycznym decyzjom.
Nazywam się Ewa Majewska i nie głosowałam w wyborach prezydenckich w 2015 roku. Wydawało mi się, że traktowanie polityki wyłącznie jako operacji stawiania krzyżyka przy nazwisku niebudzącym żadnych pozytywnych emocji jest pozbawione sensu. Polityka to dla mnie znacznie więcej niż wybory. Lata aktywizmu, artywizmu i teorii politycznej oraz działalności związkowej to moje polityczne czyny i nadal uważam, że osoby ograniczające swój udział w polityce do krzyżyków przy urnie i utyskiwania na lewicowy elektorat marnują mój oraz nas wszystkich czas.
czytaj także
Jednak po 2015 roku zaczęłam głosować. Głosowałam w wyborach parlamentarnych, w których – jak się okazało – dane mi było również kandydować, z listy partii Razem, do której z entuzjazmem dołączyłam zaraz po jej powstaniu. Zebrałam kilkaset głosów – głównie od osób niegłosujących wcześniej – i to było sensowne kandydowanie, nawet jeśli nie miało spektakularnego sukcesu. Należę do tych osób, o których Tomasz Markiewka pisał niedawno w felietonie, że używały określenia „neoliberalizm”, by podkreślić nowe elementy wprowadzanego w Polsce terapią szokową turbokapitalizmu. Z Jankiem Sową i Kubą Szrederem wydaliśmy w 2007 roku dwie antologie tekstów demaskujących nadużycia i nierówności nowego ustroju.
Zmieniłam zdanie, bo uświadomiłam sobie, że głosowanie nie tylko nie przekreśla innych działań, które w polityce realizuję, ale może stanowić ich sensowne uzupełnienie oraz – co wydaje mi się teraz szczególnie ważne – jest jednym z narzędzi umożliwiających blokowanie faszyzmu, czym również od wielu lat się zajmuję. Blokowanie faszyzmu ma moim zdaniem sens w każdej etycznie dopuszczalnej formie i jest obowiązkiem w momencie, kiedy zaniechanie go otwiera przed faszystami dostęp do politycznych, instytucjonalnych, finansowych, kulturowych czy jakichkolwiek innych wpływów.
Nawrocki i faszyzm
Faszyzm jest politycznym i moralnym złem ostatecznym i jako takie zobowiązuje do przeciwdziałania. Neoliberalizm czasem ma w praktyce porównywalnie niszczące skutki: spójrzmy chociażby na granice Twierdzy Europa i skutki unijnej polityki migracyjnej, która prowadzi do śmierci i zagrożenia coraz większej ilości osób uchodźczych, które próbują przekroczyć granicę polsko-białoruską czy Morze Śródziemne. Ale odpowiedzią na neoliberalne zło nie może być otwieranie drzwi przed jeszcze większym zagrożeniem. A takim zagrożeniem jest niestety kandydatura Karola Nawrockiego w drugiej turze wyborów prezydenckich.
By ograć Mentzena-Nawrockiego, Trzaskowski powinien odciąć się od Tuska
czytaj także
Jeśli chcemy zwalczać zło na granicach Unii Europejskiej, musimy działać na poziomie Unii Europejskiej, bo to tam zapadają kluczowe decyzje dla tego, co jej funkcjonariusze i Frontex bałamutnie nazywają „ochroną granic”, a co w oczach tysięcy osób aktywistycznych jest zwykłym przyzwalaniem na śmierć oraz katowaniem uchodźców i pomagających im działaczek. Faszyzujący politycy – włoscy, greccy, węgierscy czy polscy – popychają naprzód niechlubne, rasistowskie dziedzictwo Europy, ale bez zielonego światła z Brukseli mogliby się pocałować w kuper. A przy wsparciu UE dostają na swoją rasistowską politykę przyzwolenie.
Jeśli natomiast chcemy zwalczać faszyzm, musimy blokować jego akces do wszystkich narzędzi sprawowania władzy, czy będzie to skłot, uniwersytet czy główna ulica naszego miasta; rząd, parlament czy Belweder. Nie możemy udawać, że olanie drugiej tury wyborów tylko dlatego, że nie bierze w niej udziału nasza ulubiona kandydatka, poprawi los uchodźczyń, bo tak nie będzie; stanie się coś dokładnie odwrotnego — rasistowska retoryka dostanie dodatkowe wzmocnienie w postaci kibolskiej narracji uniesionej do rangi głowy państwa i długopisu gotowego podpisać najbardziej karczemne antyuchodźcze ustawy.
Sojusz mainstreamu z alt-prawicą przyspieszył już w 2023 roku. I będzie miał fatalne skutki
czytaj także
Doceniam to, że kandydatka Nowej Lewicy, Magdalena Biejat, oficjalnie poparła kandydata liberałów, Rafała Trzaskowskiego. Nie pytałam, ale podejrzewam, że pewnie miałaby więcej wątpliwości, gdyby tym kandydatem był np. Bronisław Komorowski. Albo Donald Tusk. Ale uchodźcy w Warszawie byli za Trzaskowskiego witani, a nie przeganiani, podpisana została Karta LGBT+ oraz inne dokumenty, czyniące ze stolicy miasto przynajmniej deklaratywnie otwarte. Trzaskowski nie jest moim kandydatem w wyborach prezydenckich, ale uważam, że wstrzymanie się od głosu lub głosowanie na kontrkandydata jest niedopuszczalne.
Wymyślić radykalizm na czasy sprzeczności
Wyjaśniłam już, jak i dlaczego głosowanie na Trzaskowskiego wpisuje się w politykę blokowania faszyzmu. Chciałabym też wskazać na to, jaki faszyzm jest dopuszczalną opcją dla lewicy (i dlaczego więcej nie zagłosuję na Adriana Zandberga). Otóż człowiek, którego być może niektóre z was rozważają jako głos sprzeciwu wobec neoliberalnej polityki mieszkaniowej, granicznej, miejskiej czy międzynarodowej, kilka dni temu zadeklarował, że w całości zgadza się z Konfederacją. To pewnie ten kandydat wygra, bo albo dacie mu głos, albo postanowicie całą tę politykę, mówiąc kolokwialnie, olać. I takim prezentem uczcicie Dzień Dziecka.
Nie jestem przedstawicielką neoliberalnych elit, wyposażoną w poczucie wyższości, bezwzględny ekonomiczny czy polityczny przywilej oraz mieszczański habitus, pozwalający traktować „bonjour” za polityczny argument (choć mówię po francusku trochę lepiej od Trzaskowskiego, jak skądinąd wiele lewicowych osób). Jestem przedstawicielką niezależnej inteligencji, którą definiuję za Krystyną Kurczab-Redlich jako taką, na której płaceniu nikomu nie zależy. To czyni mnie trudną dyskutantką w politycznej polemice, bo za niezależność, tak od liberałów, jak i od prawicy, od wielu lat płacę słoną cenę, zwłaszcza zawodowo, czego większość osób nawet nie próbuje sobie wyobrazić. Ale skoro już podjęłam się sportretowania dla was, na co zagłosujecie, jeśli przyjdzie wam do głowy poparcie Nawrockiego, oto garść szczegółów.
czytaj także
Zagłosujecie na pupilka Przemysława Czarnka, który o przestępcy seksualnym wspieranym (i wykorzystanym) przez Nawrockiego mówi „niech nam żyje 100 lat albo 120”. Zagłosujecie za kontynuacją ustaw pisanych przez Kaczyńskiego i podpisywanych przez prezydenta. Na osobę przeciwną uchodźcom i migrantkom oraz Ukrainie; na mizogina, homofoba i rasistę, człowieka, który osoby LGBT+ najchętniej wypędziłby z kraju i kandydata, który w 2023 roku otrzymał nagrodę widzów TV Republika.
Zagłosujecie na większe zło
W 2015 roku przewidywałam, że PiS ma strategię. Już za pierwszego PiS-u w 2006 roku pisałam o niebezpiecznych inspiracjach, jakie Kaczyńscy czerpali z polityki przedwojennych Niemiec, a zwłaszcza z filozofii Carla Schmitta i jego doktryny stanu wyjątkowego. Ale w 2015 roku nie poszłam do drugiej tury wyborów prezydenckich w przekonaniu, że nie chcę głosować na mniejsze zło. Miałam wtedy do wyboru Andrzeja Dudę i konserwatywnego myśliwego ze szlacheckimi korzeniami, co do którego szybko się wszyscy przekonaliśmy, że faktycznie byłby mniejszym złem niż posłuszny faszystowskiej linii doktor prawa z Krakowa, którego własny wydział skrytykował za łamanie konstytucji.
Polityczne kategorie radykalizmu i reformizmu, jakimi posługuje się dzisiaj większość z was, pochodzą z XIX wieku. To były czasy, w których odmowa udziału w „wyborczym cyrku” na ogół wiązała się z przynależnością do nielegalnych partii komunistycznych, organizacji związkowych czy ruchów wywrotowych, które walczyły o to, co dzisiaj uznajemy za oczywistość: ograniczenie czasu pracy, ubezpieczenie zdrowotne, weekend, urlop czy prawo wyborcze dla osób niezamożnych, lewicowych i kobiet. Nie pamiętacie tamtych czasów? Ja też nie i nie chciałabym musieć ich sobie przypomnieć dzięki waszym politycznym decyzjom.
czytaj także
Polityczny radykalizm jest dla mnie umiejętnością konsekwentnego stosowania politycznych narzędzi na rzecz równości i upełnomocnienia najsłabszych, ze świadomością ich sprzeczności i uwikłania, ale bez ograniczeń typowych dla dogmatyzmu. Współczesny świat jest pełen sprzeczności, i udawanie, że ich nie ma, jest równie naiwne, jak próba ich szybkiego przezwyciężenia. Jeśli przed dzisiejszą lewicą stoi jeszcze jakieś zadanie, to jest nim niewątpliwie umiejętność wymyślenia nowego radykalizmu, właściwego dla skomplikowanych czasów, w jakich przyszło nam żyć i głosować. Nie jest tym radykalizmem próba cofania się o 100 czy 200 lat, jaką dzisiaj proponuje nam Adrian Zandberg. Jest nim skuteczne przeciwdziałanie faszyzmowi, na wszystkich szczeblach.