Kraj

Koniec eksperymentu przemysłu futrzarskiego

Fot. Jakub Szafrański

Dzisiejszy lament właścicieli ferm, że ktoś im próbuje nagle odebrać krwawicę, jest kolejnym cynicznym ruchem wytrawnych graczy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to wyjątkowo słaba symulacja zaskoczenia.

Trwa proces legislacyjny związany z projektem nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt, zwanym potocznie „piątką dla zwierząt”. Jednym z jego najbardziej wyczekiwanych efektów jest likwidacja przemysłu futrzarskiego w Polsce. Wygląda na to, że nareszcie jest ponadpartyjna wola polityczna, żeby to załatwić. Pojawia się szansa, że tym razem spór skoncentruje się raczej na szczegółach procesu wygaszania działania ferm, na przykład długości okresu vacatio legis i formy odszkodowań dla właścicieli zamykanych biznesów. W możliwość obrony przemysłu futrzarskiego przestają już chyba wierzyć nawet jego najbardziej zatwardziali rzecznicy.

Ludzie nie chcą cierpienia zwierząt

Jeśli ktoś kiedyś będzie pisał historię batalii o likwidację w Polsce ferm futrzarskich, będzie miał dużo materiału do analizy. To historia długodystansowej sztafety zaangażowania, w której wzięły udział tysiące aktywistów i aktywistek. Od subkulturowych prób końcówki lat 80. i wczesnych lat 90. XX wieku, z nieformalnymi grupami pod buńczuczną nazwą Front Wyzwolenia Zwierząt, przez pierwszą dekadę XXI wieku, z corocznym Dniem Bez Futra, który w szczytowym momencie organizowany był w stu kilkudziesięciu miastach i miejscowościach i który przeniósł debatę do opiniotwórczych mediów, aż po ostatnie lata, które sprawnie i zdecydowanie postawiły kropkę nad i, przynosząc porażającą dokumentację krzywdy zwierząt na polskich fermach i silny lobbing polityczny.

Dzisiejszy lament właścicieli ferm, że ktoś im próbuje nagle odebrać krwawicę, jest kolejnym cynicznym ruchem wytrawnych graczy. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to wyjątkowo słaba symulacja zaskoczenia. Ale prezydent Duda pewnie da się na nią nabrać i będzie dzielnie walczył o miękkie lądowanie futrzarzy. Wejście w życie uchwalonego zakazu prawdopodobnie się odwlecze, ale nie zmienia to faktu, że czas prosperity przemysłu futrzarskiego w Polsce minął. Oby bezpowrotnie.

Szkoda, że tępy upór właścicieli ferm i ich kurczowe trzymanie się działalności, która jest z roku na rok coraz mniej społecznie akceptowana, realizuje gorszy scenariusz zmiany. Gdyby zamiast obrony swojej zatęchłej twierdzy zrozumieli szansę, również biznesową, jaką mogą dawać współczesne przemiany rolnictwa i konsumpcji, dla wszystkich byłoby to znacznie korzystniejsze. Wiem, że ciężko skojarzyć figury pokroju Szczepana Wójcika (zatwardziałego hodowcy norek, wodza lobbystów przemysłu) ze zdolnością do decyzji o inwestycji kapitału na przykład w odzież i obuwie z wchodzącego przebojem na rynki Piñatexu, czyli skóry z liści ananasa. Na tym właśnie polega problem – na braku wyobraźni i elastyczności wszelkich Wójcików rolnictwa.

Niezłomni obrońcy krwawego biznesu zerwiskórków

Nie dziwi fakt, że przemysł futrzarski w Polsce kończy w najgorszym stylu, dogorywając w czułych objęciach środowisk politycznych o najciaśniejszych horyzontach etycznych, w rodzaju Konfederacji i skrajnych fanatyków Radia Maryja. To logiczny sojusz tych, którzy w najbardziej desperacki sposób opierają się postępowym zmianom kulturowym współczesnego świata. Kusi, żeby dodać, że łączy ich wszystkich ślepe umiłowanie tradycji, ale byłaby to nieprawda. Przemysł futrzarski nie ma długiej tradycji.

Do XIX wieku większość futer wykorzystywanych przez ludzi pochodziła z łowiectwa. Wyjątkiem były futra młodych jagniąt (karakuły) i królików, a więc zwierząt udomowionych. W obecnym projekcie nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt króliki również mają specjalne, niestety fatalne miejsce – zabijanie ich dla futer ma pozostać dozwolone.

Jak pisze Stanisław Jarosz w książce Hodowla zwierząt futerkowych, w przypadku norek w Polsce jeszcze w okresie międzywojennym „istniało zaledwie kilkanaście małych, amatorskich hodowli”. Wyraźna ekspansja ferm z norkami amerykańskimi nastąpiła w naszym kraju dopiero po II wojnie światowej. Pierwsze fermy lisów srebrzystych powstały u nas nie wcześniej niż w latach 20., a lisów niebieskich pod koniec lat 30. XX wieku, natomiast wzrost ich liczebności to również dopiero okres po II wojnie światowej.

Podobnie było z innymi zwierzętami wykorzystywanymi dla futer. W latach 20. zeszłego wieku próbowano co prawda hodować nutrie, ale hodowla rozwinęła się dopiero po II wojnie światowej. Hodowla szynszyli zapoczątkowana została w Polsce w drugiej połowie lat 50., a w przypadku tchórzofretek to dopiero lata 60. XX wieku. Przełom lat 50. i 60. to również pierwsze polskie próby hodowli jenotów.

Mała, schyłkowa branża

Patrząc na historię rolnictwa, widzimy, że chów fermowy i hodowla zwierząt na futra to stosunkowo niedawno rozpoczęty eksperyment. Postępująca penalizacja tego procederu w kolejnych krajach świadczy o tym, że był to eksperyment nieudany, od wspierania którego większość się odżegnuje. Ślepa uliczka.

Nie twierdzę, że przemysł futrzarski jest czymś zupełnie wyjątkowym w łonie rolnictwa. Istnieją przecież intensywne formy chowu zwierząt dla innych produktów niż futra, a właściwie: przede wszystkim dla innych. Nie traktuję zatem obecnych dyskusji nad projektowanym zakazem jako sporu zwolenników rolnictwa i nie-rolnictwa. Jest to bez wątpienia część sporu o kształt produkcji rolnej w ogóle – obecny i przyszły.

Środowiska rolnicze powinny potraktować dyskusję o dopuszczalności funkcjonowania przemysłu futrzarskiego jako dar rozbudzający wyobraźnię i jednocześnie przywracający do realizmu. Ta dyskusja jak rzadko co pozwala zrozumieć, że rolnictwo jest zmienne, miewa nietrafione innowacje i trendy, a standardy etyczne społeczeństw i wzory konsumpcji ewoluują, by w końcu znaleźć odzwierciedlenie w prawodawstwie.

Silny bodziec w postaci zakazu przemysłu futrzarskiego jest potrzebny całemu rolnictwu. A jest ono arcyważnym elementem kultury. Patrząc z perspektywy historii, było jednym z najtrwalszych mediów szowinizmu i przemocy, wielokrotnie stanowiło narzędzie destrukcji. Nie tylko wojny, religijny amok i zamordystyczne ustroje, ale właśnie także rolnictwo.

Koniec przemysłowego znęcania się nad norkami, lisami i innymi zwierzętami o pięknym futrze podpowiada, że nie musi tak być. Dobra nowelizacja rolnictwa jest możliwa, choć w obliczu pogłębiającego się kryzysu klimatycznego czas na jej przeprowadzenie dramatycznie szybko się kurczy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij