Który z polityków najlepiej radzi sobie w cyfrowym świecie i czy możemy coś zrobić, żeby zobaczyć świat poza naszymi bańkami? Z Pawłem Matuszewskim, autorem książki „Cyberplemiona”, rozmawia Natalia Sawka.
Natalia Sawka: Boty to nowe zjawisko?
Paweł Matuszewski: Nie, boty towarzyszą nam na Twitterze i Facebooku od kilku lat. Pierwsze badania na ten temat pojawiły się około 2010 roku. Są to fałszywe konta, programy komputerowe, które udają użytkowników. Zwykle nie mają zdjęcia. Ich nick niewiele mówi. Najczęściej lajkują lub udostępniają dalej czyjeś treści – dziennikarza, eksperta, polityka. Większość z nich raczej nie publikuje własnych wypowiedzi. Zdarza się jednak, że automatyczne działania na danym koncie zostaną wyłączone i do dyskusji włączy się prawdziwy człowiek.
Boty mogą też działać w sposób masowy i skoordynowany. Są wtedy połączone w sieci nazywane botnetami, których obecność zidentyfikowano np. podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Rosji na portalu VKontakte.
czytaj także
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski pod koniec września ujawnił, że podczas kampanii wyborczej w 2015 roku z botów korzystał kandydat na prezydenta Andrzej Duda. Politycy kupują sobie lajki?
Tego nie wiemy. Dokumentacja dotyczyła obsługi strony internetowej. Za to coraz częściej widać, że jest to temat bardzo ważny. Państwowa Komisja Wyborcza chce, by działania botów używanych przez komitety wyborcze w kampanii były identyfikowane.
Na razie nikt się do nich nie przyznaje. A przecież widać, że politykom rośnie popularność w mediach społecznościowych.
Obywatele powinni jednak wiedzieć, czy to, co się dzieje w mediach społecznościowych, jest finansowane z publicznych pieniędzy i kto takie działania podejmuje.
czytaj także
Łatwo stworzyć bota?
To nie jest zbyt skomplikowane. Najprostszy program można napisać praktycznie od zera w kilkanaście–kilkadziesiąt minut. Na te bardziej skomplikowane potrzeba oczywiście więcej czasu.
Politycy podążają za trendami. Wrzucają zdjęcia z konferencji prasowych na Facebooka, są aktywni na Twitterze podczas głosowania w Sejmie. Niektórzy wrzucają na Instagrama zdjęcia z wakacji albo ze śniadania w kawiarni. Wybory wygra ten, kto ma najwięcej lajków, komentarzy i udostępnień?
Jeszcze nikt nie przeprowadził rzetelnych badań, które mogłyby wprost potwierdzić lub ewentualnie zmierzyć taką zależność. Sieć jest globalna, a wybory mamy samorządowe. To, że jeden kandydat ma 200 tys., a drugi 150 tys. fanów, jeszcze nie znaczy, że ten pierwszy wygra. Janusz Korwin-Mikke ma ponad 700 tys. fanów na Facebooku, a w wyborach radzi sobie raczej słabo. Trzeba też pamiętać, że jest to efekt wieloletniej działalności, a nie kilku ostatnich tygodni.
Patryk Jaki czy Rafał Trzaskowski zaczęli fanów zdobywać całkiem niedawno. W mediach społecznościowych obserwuję mnóstwo kont trollujących przeciwników np. na Facebooku istnieją takie strony jak: „Trzaskowski jak Komorowski”, „Warszawa przyjazna Ludzią” czy „Warszawska beka wyborcza”. Obserwujesz to, co dzieje się przed wyborami?
Tak. Obecna kampania pokazuje, że prawa strona sporu politycznego lepiej sobie radzi z mediami społecznościowymi. Ci politycy potrafią dotrzeć do większej liczby osób, a ich zwolennicy z reguły lepiej wykorzystują okazję do ataku na przeciwnika. W Warszawie statystyki są ewidentnie na korzyść Patryka Jakiego, co, podkreślmy, jeszcze nie oznacza, że wygra wybory.
Dlaczego?
Obecna kampania pokazuje, że prawa strona sporu politycznego lepiej sobie radzi z mediami społecznościowymi.
Bardzo trudno przekładać statystyki na realne decyzje wyborców. Można badać na przykład, kto sobie lepiej radzi w sieci. Ewentualnie sprawdzić, kto więcej inwestuje pieniędzy, aby być dobrze widzianym w sieci. Nie wiadomo jednak, czy ci wszyscy użytkownicy zdecydują się w ogóle pójść do wyborów. Wśród nich mogą być osoby spoza Warszawy, to mogą być również dziennikarze lub osoby zawodowo zajmujące się polityką, którzy obserwują polityków, by być na bieżąco z tym, co się dzieje, mogą to też to być osoby niepełnoletnie, które nie mają praw wyborczych…
Albo boty…
Też. Ale nie należy ich działania wiązać od razu z komitetami wyborczymi. Mogą to być boty tworzone przez osoby całkiem niezależne, np. z ciekawości, dla przetestowania własnych umiejętności i sprawdzenia, co się stanie. Mogą być też tworzone przez zwolenników, którzy nie są powiązani formalnie z żadną opcją polityczną. Część z nich może być efektem działania obcych służb. A oprócz tego mamy zawodowych trolli, którzy za odpowiednią stawkę będą podejmować określone działania. Pole do manipulacji i dezinformacji jest naprawdę duże.
Labrador Patryka Jakiego. Jak się manipuluje za pomocą fake newsów
czytaj także
Boty przekłamują rzeczywistość, a fałszywe informacje przyciągają uwagę. W Europie trwają dyskusje, jak ograniczać fake newsy. W Wielkiej Brytanii powstał pomysł wprowadzenia podatku cyfrowego, pieniądze miałyby pójść na edukację. Zaś największe kary – do 50 mln euro – są w Niemczech, gdzie od początku roku obowiązuje ustawa wprowadzająca sankcje na wydawców, którzy nie reagują i nie usuwają fake newsów. W Irlandii dochody z reklam internetowych miałyby być obciążone podatkiem, a pieniądze przeznaczone na fundusz promujący tradycyjne dziennikarstwo. Niektórzy mówią, że to działa, inni obawiają się cenzury. Czy są może jakieś kraje, w których publiczne instytucje wykrywają fałszywe konta?
Miesiąc temu byłem na konferencji w Oksfordzie, gdzie kilka wystąpień zostało poświęconych botom. M.in. eksperci z Brazylii wskazali, że wszystkie boty użyte w tamtejszych wyborach to właściwie cyborgi, czyli automaty, które w dowolnym momencie mogą zostać zastąpione przez człowieka i reagować jak normalny użytkownik. To oczywiście utrudnia identyfikację takich kont, ale skoro udało się to wykryć, to nie jest to niemożliwe. Jest to jednak ciągły wyścig między tymi, którzy chcą dezinformować i sztucznie podbijać statystyki, a tymi, którzy próbują do tego nie dopuścić. Na razie zdają się wygrywać ci pierwsi. Jeśli chodzi o rolę instytucji publicznych, to pamiętajmy, że media społecznościowe są w rękach prywatnych. Zatem z samego faktu wykrycia fałszywych kont przez takie instytucje jeszcze niewiele wynika, jeśli nie współpracują one z tymi firmami.
czytaj także
Wróćmy do wyborów samorządowych. Czy rzeczywiście młodzi rzadziej chodzą na wybory?
Tak, w Polsce mamy do czynienia z taką prawidłowością. Do pewnego poziomu, w okolicach 65-70. roku życia, wraz z wiekiem rośnie prawdopodobieństwo, że ktoś weźmie udział w wyborach. Sieć z kolei to miejsce, gdzie jest nadreprezentacja osób młodych. W trakcie ostatnich wyborów parlamentarnych konto na portalu społecznościowym miało 92 proc. osób w wieku 18-24 lata, 83 proc. w wieku 25-34 lata i 60 proc. w wieku 35-44 lata. Powyżej 45. roku życia mniej niż połowa osób ma takie konto. Wśród osób powyżej 65. roku życia to już 20 proc.
Niezależnie od tego, co dzieje się w mediach społecznościowych, to jednak wśród wyborców więcej jest tych, którzy nie śledzą na bieżąco kampanii w mediach społecznościowych. Badania CBOS-u z zeszłego roku pokazują, że tylko 5 proc. ogółu Polaków traktuje Facebooka jako główne źródło informacji o polityce i współczesnych wydarzeniach w Polsce i na świecie.
Mało.
W latach 90. z internetem wiązano głębokie nadzieje. Wiemy, że zmodyfikował koszty dojścia do informacji publicznej, ponieważ jest relatywnie tani i łatwo dostępny. Dzięki niemu nikt nie musi codziennie kupować gazet, a przecież wydatek rzędu kilku złotych dziennie na prasę to koszt, na który często nie może sobie pozwolić osoba zarabiająca minimalną pensję. Wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych pojawiła się nadzieja, że ludzie będą mogli ze sobą rozmawiać, wymieniać się doświadczeniami, a wraz z tym otworzy się olbrzymia przestrzeń do dyskusji. Częściowo te nadzieje zostały zrealizowane. Ludzie dowiedzieli się o Arabskiej Wiośnie z Facebooka, ale to też Facebook jako medium odegrał w tym wydarzeniu istotną rolę. Licznie udostępniane bardzo emocjonalne zdjęcia i filmy zmobilizowały innych do wyjścia na ulice i protestu.
czytaj także
Czy jest coś niebezpiecznego w mediach społecznościowych?
W skrócie manipulacja, dezinformacja, brak świadomości tego, czym są statystyki pod postami i tweetami oraz zamknięcie się w kokonie informacyjnym. Badania pokazują, że liczba polubień może mieć większą wartość w ocenie wiarygodności informacji niż źródło, z którego ta informacja pochodzi. Stąd już prosta droga do rozprzestrzeniania się kłamliwych treści.
Badania pokazują, że liczba polubień może mieć większą wartość w ocenie wiarygodności informacji niż źródło, z którego ta informacja pochodzi.
Kolejna kwestia jest taka, że osoby posiadające przekonania niepoparte żadną wiedzą naukową mogą łatwo się odnaleźć, policzyć i utwierdzić w tym, że mają rację, skoro tysiące albo nawet miliony innych ludzi myśli tak samo jak oni. Zmiany dotyczą też odbioru treści. Czytając gazetę albo oglądając serwis informacyjny w telewizji, natrafiamy na tematy, którymi sami z siebie byśmy się nie zainteresowali. Tymczasem media społecznościowe umożliwiają wybór tylko tego, co nas interesuje. Nawet jeśli nie robimy tego celowo, to algorytmy będą starały się podsuwać nam treści, które uznają za interesujące dla nas na podstawie naszej aktywności.
Żyjemy w bańkach. Przestajemy dyskutować z osobami o innych poglądach. Przenosimy się na grupy, gdzie spotkamy ludzi, którzy myślą to samo, co my, jedzą to samo, co my i lubią te same memy, co my.
Dla demokracji potrzebny jest pewien wspólny dla obywateli zbiór doświadczeń. Demokracja to też dialog, ale żeby zrozumieć drugą stronę, trzeba wiedzieć, co ma do powiedzenia i na jakich argumentach opiera swoje przekonania. W mediach społecznościowych im bardziej jesteśmy aktywni, tym mocniej działają algorytmy i tym mniejsze prawdopodobieństwo, że trafimy na wiadomości, które nas nie interesują, w tym na niezgodne z naszymi poglądami. Zresztą media społecznościowe bardzo nam ułatwiają unikanie tego, co nas nie interesuje lub czego nie chcemy widzieć. Wystarczy te treści zablokować, odlajkować stronę, usunąć kogoś ze znajomych itp.
czytaj także
Podobnie jest z polityką?
Jeśli pojawi się informacja, że wizyta Andrzeja Dudy w Australii była sukcesem, to osoba nieprzychylna prezydentowi taką informacje pewnie ominie. Algorytmy na Facebooku śledzą również czas, jaki spędzamy pod jakimś postem. Jeśli taka sytuacja się będzie powtarzać, to po prostu tego typu treści będą coraz rzadziej wyświetlane. Można to jednak wykorzystać do poszerzania swoich horyzontów. Jeśli będziemy korzystać z wielu zróżnicowanych światopoglądowo źródeł, to algorytm będzie nam to wszystko dostarczał. Tylko, że tak prawie nikt nie robi. Gdy badałem w 2017 roku polubienia na Facebooku, okazało się, że około 68 proc. użytkowników lajkuje posty publikowane tylko przez jedno źródło wiadomości o polityce i aktualnych wydarzeniach. Rekordzista lajkował posty z 22 stron mediów, partii lub liderów partyjnych, ale to wyjątek.
Politycy przenieśli się do cyfrowych rzeczywistości?
W polskiej polityce najlepiej chyba sobie z tym radzi Robert Biedroń. On faktycznie pyta użytkowników o ważne kwestie związane z miastem czy polityką i wprowadza elementy dyskusji, służące budowaniu wirtualnej społeczności. Większość polityków i partii raczej udostępnia zdjęcia oraz pisze, co udało im się zrobić. Tak jakby Facebook lub Twitter były słupami ogłoszeniowymi. Nie wchodzą w dialog, przez co też wiele tracą.
Żołnierze POPiS-u znów byli głupi, czyli pomyśl, zanim poszerujesz
czytaj także
Są też tacy, którzy łączą świat polityki z lajfstajlem. Szef Rady Europejskiej Donald Tusk niedawno spotkał się z Bono, by rozmawiać o Konstytucji RP. Inni natomiast obrażają się na „atakujących” użytkowników i ich blokują. W styczniu 2017 roku rzeczniczka PiS Beata Mazurek zablokowała na Twitterze redakcję OKO.Press. Z kolei Donald Trump dostał sądowy zakaz blokowania ludzi, bo to narusza ich prawo do wolności słowa, ale też dostępu do informacji publicznej. W Polsce sądy nie zajmują się takimi sprawami.
W odniesieniu do Donalda Trumpa niektórzy złośliwie mówią o twittokracji. W Polsce politycy również ważne decyzje ogłaszają przez media społecznościowe (np. Robert Biedroń o zainicjowaniu nowego ruchu), ale to nie to samo, co prowadzenie za ich pomocą polityki. W naszym kraju znaczna część decyzji jest komunikowana na konferencjach prasowych. Dziennikarze mogą również kierować pytania do rzeczników prasowych.
Tyle że na odpowiedź czekają dwa tygodnie albo i dłużej lub w ogóle jej nie dostają.
W 2015 roku przeanalizowałeś 750 tys. użytkowników, grupując ich na sympatyków różnych partii. Analizowałeś ich zachowania oraz przekonania na Facebooku. Zauważyłeś, że użytkownicy grupują się w cyberplemiona, czyli homogeniczne i wrogo nastawione do siebie społeczności, co w konsekwencji rodzi podziały społeczne.
Zgadza się. Pokazałem, że użytkownicy w wyniku interakcji na Facebooku utrwalają swoje przekonania. W książce ukazuję mechanizmy, które do tego prowadzą. Nie jest to proste. Trzeba wziąć pod uwagę między innymi architekturę Facebooka, czyli to, jakie daje możliwości i które działania są mniej, a które bardziej wymagające dla użytkowników. Np. polubienie posta znajomego jest łatwiejsze niż wyrażenie wobec niego sprzeciwu. To drugie wymaga komentarza, ale to już zajmuje więcej czasu, bo trzeba go przemyśleć i jeszcze napisać. A taka odpowiedź może spowodować, że znajomy się obrazi, więc pojawia się pytanie, czy warto ryzykować dobrą relację. W konsekwencji pod postami pojawia się więcej polubień niż głosów krytyki, a więc znajomy może odnieść wrażenie, że jego przekonania są słuszne. W książce pokazuję, że podziały, które się tworzą, są konsekwencją sytuacji, w jakiej znaleźli się użytkownicy, logiki, którą się kierują, a także ich emocji.
czytaj także
Moja znajoma zmieniła płeć na Facebooku. Po jakimś czasie przestały jej się wyświetlać reklamy z kremem do rąk, a zaczęły pokazywać oferty samochodów i motocykli. Może trzeba założyć sobie dwa konta – jedno do obserwowania treści lewicowych, a drugie do prawicowych? Jak chronić się przed zamknięciem w bańce informacyjnej?
Powinniśmy być świadomi algorytmów i konsekwencji naszych wyborów. Jeśli chcemy być obywatelami, którzy śledzą różne wydarzenia, poznają argumenty wszystkich stron politycznego sporu, to rzetelnie o to dbajmy. Jeśli widzimy, że dzisiaj nam się nie wyświetlił post z gazety X lub Y, wejdźmy sami na te strony i sprawdźmy, o czym tam pisano. Algorytmy nie mają za zadanie nas ograniczać, a jedynie dostarczać treści, które się nam podobają. Jeśli będziemy dbali o to, aby były zróżnicowane, to jest szansa, że takie też będziemy dostawać. Wszystko jednak zależy od tego, czy podejmiemy taki wysiłek.
Przegalińska: Na Facebooku wszyscy jesteśmy darmowymi pracownikami
czytaj także
**
Paweł Matuszewski – absolwent socjologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Doktorat z socjologii obronił w Collegium Civitas w Warszawie. Obecnie adiunkt w Katedrze Instytucji i Zachowań Politycznych oraz kierownik Zakładu Socjologii Polityki w Instytucie Politologii UKSW. Autor monografii Logika przekonań społecznych oraz kilkudziesięciu artykułów z zakresu socjologii polityki, socjologii internetu, socjologii opinii publicznej, socjologii gospodarki i metodologii badań społecznych. Członek kolegium redakcyjnego czasopisma „Politologia”, „Energetyka-Społeczeństwo-Polityka” oraz „Uniwersyteckiego Czasopisma Socjologicznego”, a także przewodniczący Zarządu Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Książka Cyberplemiona. Analiza zachowań użytkowników Facebooka w trakcie kampanii parlamentarnej ukazała się we wrześniu nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.