Czasem warto zadać sobie pytanie, z jakiej pozycji nawołuje się do spokoju. Czy to ja jestem osobą, którą pewien arcybiskup nazwał zarazą? Czy to ja nie mam prawa wstąpić w związek sankcjonowany przez państwo? Czy to mnie nie wolno okazywać uczuć kochanej osobie?
Po jednej stronie członkowie Ku Klux Klanu z transparentem „Chcemy zabijać czarnych”, po drugiej demonstranci z hasłem „Chcemy praw obywatelskich”, a pomiędzy nimi – człowiek proponujący kompromis. Tak wygląda rysunek Katarzyny Babis, polskiej artystki, która trafnie uchwyciła problem z politycznym centryzmem – przekonaniem, że w kwestii praw człowieka i praw obywatelskich prawda leży pośrodku.
Centryści nie lubią skrajności. A raczej tego, co jest skrajne z ich perspektywy, bo wykracza poza status quo, do którego się przyzwyczaili. Zazwyczaj jest im wygodnie z obecną sytuacją, więc niechętnie spoglądają na próbę zmiany w jakąkolwiek stronę. Jeśli już mamy przełamać dotychczasowy konsensus, to zdaniem centrystów powinniśmy to robić na spokojnie i ze spełnieniem wszystkich standardów estetycznych.
Polski centryzm
Mamy ostatnio w Polsce zalew centrystycznych manifestów, które wpadają w pułapkę takiego sposobu myślenia.
Pretekstem do ich publikacji jest debata na temat praw mniejszości seksualnych. Nie da się ukryć, że w ostatnich miesiącach stała się ona wyjątkowo gorąca. Z jednej strony zabierają głos ruchy obywatelskie, wspierane przez lewicę, które domagają się, by Polska poszła śladem większości państw europejskich i zadbała o równe traktowanie osób LGBT+. Z drugiej – uaktywniają się ruchy nacjonalistyczne i homofobiczne, które atakują mniejszości zarówno werbalnie, jak i fizycznie, korzystając ze wsparcia części hierarchów kościelnych i prawicowych polityków.
Zwolennicy praw człowieka nie potrafią się zachować, więc PiS wygrywa
czytaj także
Zaczęło się od Krzysztofa Stanowskiego, słynnego dziennikarza sportowego. Na swojej facebookowej tablicy napisał, że nie potrafi utożsamić się z żadną ze stron. Nie zgadza się na fizyczną napaść na mniejszości seksualne, ale jednocześnie ma dosyć „nachalnej propagandy LGBT”. Dlatego pyta, „czy można stać pośrodku” całego konfliktu.
Czy można uznać, że Kamil Durczok upadł jako człowiek w sposób straszny, a jako dziennikarz w sposób nieodwracalny i…
Opublikowany przez Krzysztof Stanowski Poniedziałek, 29 lipca 2019
Nieco później Agata Bielik-Robson na łamach „Gazety Wyborczej” postanowiła wziąć w obronę „normalsów”. Polska filozofka ubolewa nad „wojną kulturową” lewicy z prawicą i wychwala centrystyczny pokój, który pozwala znaleźć spełnienie w pielęgnowaniu ogródka bądź filozoficznych lekturach, a nie w nieustannej wojnie o prawa osób LGBT. Wreszcie Dariusz Rosiak w „Tygodniku Powszechnym” bezpardonowo skrytykował plemienne, jego zdaniem, zmagania prawicy i lewicy, które przypominają mu konflikt między Pepsi i Coca-Colą. Nie jestem pewien, kim są w tej brawurowej metaforze obrońcy praw człowieka, a kim ich przeciwnicy, ale w mniemaniu Rosiaka jedni i drudzy maja kłopoty z samodzielnym myśleniem, w przeciwieństwie do odważnych centrystów – takich jak on.
Udawany rozsądek
Z całej trójki najuczciwiej zachowuje się Bielik-Robson. Polska filozofka nie próbuje udawać przedstawicielki bezstronnego Rozsądku i Samodzielności Myślenia, lecz wprost oświadcza, że broni określonej postawy politycznej, którą sama nazywa „liberalnym konserwatyzmem”. Wprawdzie Bielik-Robson nie może powstrzymać się przed uwznioślaniem własnego stanowiska jako przejawu normalności, ale przynajmniej ma świadomość, że wyraża swoje polityczne przekonania.
Stanowski i Rosiak też dają upust bardzo popularnemu w Polsce konserwatyzmowi, lecz nie mają odwagi się do tego przyznać. Wolą udawać niezależność myśli i stylizować się na obrońców apolitycznego umiarkowania. Ta apolityczność, umiarkowanie i suwerenność osądów to atrakcyjna, ale fałszywa maska.
Należy powiedzieć wprost: mówienie, że prawda leży gdzieś między uczestnikami marszów równości i faszyzującymi nacjonalistami, nie jest przejawem ani zdrowego rozsądku, ani samodzielnego myślenia. To do bólu ograna obrona status quo.
W Polsce status quo w sprawie osób LGBT wygląda tak, że wprawdzie nie wypada ich bić, ale one same nie powinny się zbytnio „obnosić” ze swoją orientacją. Przy czym obnoszeniem w naszym konserwatywnym kraju może być wszystko – od organizowania marszów równości, przez głośne mówienie o dyskryminacji, po trzymanie się za rękę na ulicy czy nawet strój odbiegający od przypisanej płciom konwencji.
Historia walki o prawa człowieka i prawa obywatelskie jest usiana centrystami narzekającymi w podobny sposób na awanturnictwo aktywistów społecznych. Wystarczy sięgnąć choćby po książki na temat amerykańskich sufrażystek domagających się praw wyborczych dla kobiet. Kiedy protestowały pod Białym Domem, nieustannie spotykały się z oskarżeniami o skrajność, o agresywność, o nieskuteczność. Stany Zjednoczone pełne były centrystów, którzy uważali co prawda, że nazywanie kobiet podludźmi to gruba przesada, ale jednocześnie sądzili, że sufrażystki mogłyby już dać sobie spokój z tą nachalną propagandą i obrażaniem prezydenta.
czytaj także
Podobnie działo się w przypadku walki o prawa Afroamerykanów. Warto nieustannie przypominać, że Martin Luther King był tak zawiedziony centrystami swoich czasów, że to ich, a nie Ku Klux Klan uważał za największą przeszkodę na drodze do równouprawnienia.
Udawana odwaga
Dziś mało kto traktuje dawnych centrystów jako bohaterskich indywidualistów odważnie przeciwstawiających się wojnie plemion. Sprawiają wrażenie raczej oportunistów, którzy przedkładali swój spokój nad prawa współobywateli. To powinno być przestrogą dla centrystów, którzy się łudzą, że są ostoją umiaru i racjonalności w debacie na temat praw osób LGBT+, i poczytują to sobie za powód do chwały.
Oni sami wolą jednak widzieć w sobie przeciwników oportunizmu. Rosiak doprowadza to przekonanie do poziomu niezamierzonej autoparodii. Proponuje powołanie Polskiego Ruchu Myślących Samodzielnie, mającego chronić centrystów przed zniszczeniami, które powoduje wojna kulturowa prawicy z lewicą.
Martin Luther King był tak zawiedziony centrystami swoich czasów, że to ich, a nie Ku Klux Klan uważał za największą przeszkodę na drodze do równouprawnienia.
„W obu grupach triumfują wrzaskliwi oportuniści” – pisze Rosiak. Ponieważ ucieka w wygodne ogólniki, trudno dociec, kto jest tym wrzaskliwym oportunistą po stronie obrońców praw mniejszości seksualnych. Elżbieta Podleśna, którą zatrzymała policja za dorysowanie tęczy nad wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej? Uczestnicy Marszu Równości w Białymstoku, w których rzucano kamieniami? A może Przemysław Witkowski, którego pobito za sprzeciw wobec faszystowskich napisów?
Być może Rosiakowi to umknęło, ale w Polsce stawanie po stronie osób LGBT to nie jest działanie, które przynosi powszechny splendor. Prędzej można dostać po głowie, jeśli nie kamieniem, to przynajmniej oskarżeniem o radykalizm i wszczynanie wojen kulturowych.
Zapomniany przywilej
To, co dla centrystów jest męczącą wojną kulturową, dla nie tak małej części społeczeństwa jest próbą wywalczenia sobie praw, które dla pozostałych ludzi są oczywistością, bo nigdy nie musieli o nie walczyć.
Centryści zamiast wojny chcą spokoju i odwołują się do ideału „normalnego życia”. Pragną poczytać książkę, wyjść z córką na spacer, odchwaścić ogródek. Czy nie lepiej skupić się na takich zwykłych przyjemnościach, zamiast ciągle się o coś bić? – pytają. No pewnie, że lepiej. Jest tylko jeden mały problem.
czytaj także
Stanowski, Bielik-Robson i Rosiak nie dostrzegają, że polityczna wojna, która tak ich męczy, toczy się między innymi o to, żeby ideał spokojnego i normalnego życia był dostępny dla całego społeczeństwa, a nie tylko dla wybranej grupy.
Trudno spokojnie iść na spacer, kiedy można dostać w pysk za to, że trzymało się ukochaną osobę za rękę i „epatowało swoją seksualnością”. Trudno pielęgnować ogródek z dala od politycznego zgiełku, gdy jest się traktowanym przez państwo jako obywatelka drugiej kategorii. Trudno pogrążyć się w beztroskiej lekturze, gdy odmawiają ci twoich podstawowych praw.
Trudno spokojnie iść na spacer, kiedy można dostać w pysk za to, że trzymało się ukochaną osobę za rękę i „epatowało swoją seksualnością”.
Centryści niebezpiecznie zbliżają się do postawy rozpieszczonych arystokratów, którzy chcieliby zająć się swoimi przyjemnościami, ale nie mogą, bo zza okna ich rezydencji dochodzą wrzaski ludzi, którzy walczą o jakieś tam prawa LGBT+, o równość, godne warunki pracy, ratowanie planety i inne męczące rzeczy. Czy ci hałaśliwi barbarzyńcy nie mogliby po prostu zacząć jeść ciastek? – zastanawiają się nasi centryści. Czy nie mogliby przyjąć konserwatywno-liberalnego modelu życia? Iść na spacer? Zadbać o ogródek?
Otóż rzecz właśnie w tym, że nie, bo ten model życia jest przywilejem niedostępnym dla części społeczeństwa. Z różnych powodów – finansowych, prawnych, kulturowych. W przypadku osób LGBT+ na przeszkodzie stoją głupie przesądy. O niszczeniu „tradycyjnej rodziny”, o nienaturalności określonych zachowań seksualnych, o zepsuciu moralnym. My, którzy te prawa wywalczyliśmy sobie wcześniej – lub mamy je od zawsze – powinniśmy być ich sojusznikami, a nie pohukiwać, że zbyt głośno się o nie dopominają i męczą nas swoimi postulatami i demonstracjami.
I kto to mówi?
Czasem warto zadać sobie pytanie, z jakiej pozycji nawołuje się do spokoju. Czy to ja jestem osobą, którą pewien arcybiskup nazwał zarazą? Czy to ja nie mam prawa wstąpić w związek sankcjonowany przez państwo? Czy to mnie nie wolno okazywać uczuć kochanej osobie, jeśli ktoś nas może zobaczyć?
czytaj także
Kiedy samemu nie należy się do dyskryminowanej grupy, łatwo się wymądrzać na temat zachowania spokoju i umiarkowania. Łatwo odgrywać rolę rozsądnego. Łatwo „żyć swoim życiem”, jak pisze Stanowski, i nie wchodzić nikomu w drogę.
Szkoda tylko, że nie wszyscy mogą pozwolić sobie na tę normalność, gdy w kraju obowiązuje konserwatywne status quo.