Nie musimy iść śladem USA. Mamy Europejski akt o wolności mediów, który nakłada na kraje członkowskie obowiązek opracowania takiego prawa i publicznych dotacji, które będą w stanie obronić niezależne dziennikarstwo. A tego powinniśmy szukać w redakcjach lokalnych.
Niezależny portal informacyjny tarnogórski.info poinformował, jak wyglądają relacje małych mediów lokalnych z dużymi i ogólnopolskimi. Według relacji dziennikarz TVN24 poprosił o wykorzystanie nagrania z Karolem Nawrockim mówiącym o „palio”, na co portal się zgodził, choć zażądał opłaty. Po tej ofercie kontakt się urwał, ale wideo i tak trafiło do materiału stacji, tyle że przeklejone od przypadkowego użytkownika platformy, który udostępnił post tarnogórski.info. Następnie materiał wykorzystano w telewizyjnych Faktach.
Dziennikarze lokalni twierdzą, że stało się to bez ich zgody i otrzymania wynagrodzenia, inny dziennikarz TVN24 przekonuje, że zgoda była. Nikt nikogo na razie nie pozywa. Duża redakcja może zawsze zasłonić się prawem cytatu, jak twierdzą niektórzy komentujący sprawę internauci, a małej na sądzenie się brakuje czasu i pieniędzy. Właśnie z powodów finansowych śląscy dziennikarze mieli zażądać kasy od TVN24.
czytaj także
O praktyce „agregacji” materiałów lokalnych przez wielkich wydawców słyszałam więcej niż raz. Zwykle w takiej sytuacji lokalna prasa słyszy, że powinna się cieszyć, że ktoś z większym zasięgiem czegoś od nich chce. Wszak z wylądowania w ogólnopolskim programie telewizyjnym czy na portalu informacyjnym (bo przecież nie tylko TVN24 od czasu do czasu chce coś z regionalno-powiatowego Avonu) falami płynie prestiż, ten sam, którym dziennikarze powinni się żywić i płacić rachunki.
Szkoda tylko, że nigdzie nie akceptuje się tej waluty.
Lokalne media kontra środowiskowa pogarda
Tylko weź to wytłumacz komuś, dla kogo media zaczynają się i kończą na Wiertniczej… Na szczęście nie możemy już powiedzieć, że znajdujące się od lat w trudnej sytuacji media lokalne są zupełnie ignorowane przez większe tytuły, a warszawocentryczność określa cały rynek medialny w Polsce.
Zwiastunem zmian niech będzie choćby zasłużony laur dla dziennikarza roku w pod wieloma względami skompromitowanym konkursie Grand Press, który powędrował do Andrzeja Andrysiaka, wydawcy „Gazety Radomszczańskiej”, prezesa Rady Wydawców Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, a od niedawna także autora podcastu Rzeczpospolita Lokalna w Tok FM.
czytaj także
Jednak dziennikarstwo, bycie na pierwszej linii ognia w starciu z władzą, obok szeregu systemowych problemów spotyka się wciąż z wewnętrzną pogardą środowiskową, którą dobrze pamiętam jeszcze z czasów, gdy pracowałam na festiwalach filmowych. To dziennikarze i dziennikarki z telewizji podczas czekania na wywiady z twórcami kina zawsze przepychali się i kradli najwięcej czasu, a niesmak festiwalowych i lokalnych redakcyjek kwitowano wzruszeniem ramion.
Po co dziennikarzom wewnętrzne podziały na panów z Warszawy i prowincji? Nie wiem, ale one istnieją i trzeba je zasypywać. Właśnie dlatego dwa lata temu uruchomiliśmy projekt Dział Krajowy Lokalny, w trakcie którego podjęliśmy współpracę z dziennikarzami spoza wielkich miast.
„Jesteśmy przekonani, że działania polegające na budowaniu relacji między mediami obywatelskimi, niezależnymi i lokalnymi, które polegają na partnerskiej wymianie wiedzy i doświadczeń, służą wzmocnieniu mediów” – pisała redaktorka naczelna krytykapolityczna.pl, Agnieszka Wiśniewska.
Sama uważam, że media lokalne, niszczone w Polsce od wielu lat, mają znacznie trudniejsze zadanie niż redaktorzy w Warszawie. Rządowi łatwiej jest patrzeć na ręce niż samorządowcom, którzy zatrudniają połowę twojej rodziny i znajomych oraz mogą w każdej chwili wparować z pretensjami do twojej redakcji, bo po sąsiedzku masz urząd miasta albo gminy. Nie zasłonisz się redakcją czy grupą wynajętych przez wydawcę prawników. Odpowiadasz twarzą w twarz z burmistrzem czy prezydentem miasta na pytania o to, dlaczego wściubiasz nos tam, gdzie ten wolałby nikogo nie zapraszać.
Ryzyko jest naprawdę spore. Komuś, kto je podejmuje, należy się wsparcie – także od kolegów po fachu.
Nie musimy kopiować USA
Teraz będzie nieco górnolotniej: media lokalne są nazywane papierkiem lakmusowym demokracji.
Przykład USA dobitnie pokazuje, czym skutkuje ich brak. W 2023 roku opublikowaliśmy na naszych łamach tekst Jana-Wernera Müllera o masowym wymieraniu tamtejszej prasy lokalnej. Autor wskazywał, że „według niektórych szacunków jedna trzecia gazet działających w USA w 2005 roku zniknie z rynku w ciągu dwóch dekad”.
Cyfrowi tubylcy w świecie kłamstw. Czy młodzi potrafią odróżnić prawdę od wytworów AI?
czytaj także
Dziś wiemy na pewno, że kryzys postępuje: samych miejsc pracy w prasie za oceanem w podobnym czasie (2004–2024) ubyło o 77 proc., co jest jednym z najgorszych wyników wśród prawie 600 innych badanych branż.
Aż 206 hrabstw nie ma żadnego lokalnego i wiarygodnego źródła informacji, a w 1558 funkcjonuje tylko jedno. Te pustynie medialne (które będą rozrastać się także w Polsce) w połączeniu z rozczarowaniem tradycyjnymi redakcjami krajowymi, wypełnia sącząca się dezinformacja ze społecznościówek, która przyczynia się do wzrostu poparcia dla teorii spiskowych, autorytaryzmu i odwrotu zaufania do demokratycznych instytucji.
Wiem, że pogrzeb demokracji publicyści w Polsce ogłaszają średnio co minutę (a w Polsce pisowskiej co sekundę), więc nikogo to nie wzrusza, ale może jeśli napiszę, że śmierć lokalnych mediów stanowi jedną z przyczyn wygranej Trumpa, a efekt tej wygranej sprawia, że kończy się nie tylko prasa lokalna w Ameryce, ale także wspierana z amerykańskich funduszy w innych krajach, to złapię wasze zainteresowanie?
„Byle lewaków dupa bolała”. Jak amerykańska prawica wygrała wojnę o media
czytaj także
Nie musimy iść śladem Stanów Zjednoczonych, bo mamy coś takiego jak Europejski akt o wolności mediów, który nakłada na kraje członkowskie obowiązek opracowania takiego prawa i publicznych dotacji, które będą w stanie obronić niezależne dziennikarstwo. Jeśli gdzieś naprawdę chcecie go szukać, to właśnie w lokalnych redakcjach, które w przeciwieństwie do samorządowych propagandówek faktycznie w publicznym interesie tropią to, co istotne.
A jeśli chcecie jakiegoś dobrego przykładu z Ameryki, to sprawdźcie, jak ważną rolę w akcjach ratunkowych w czasie pożarów w Kalifornii odegrały pozostałości po lokalnej prasie na Zachodnim Wybrzeżu. Bez ich materiałów żadna duża stacja nie mogłaby być na bieżąco.