Polskie państwo staje się zakładnikiem partykularnych grup. W tym motywowanych religijnie fanatyków.
Gdy dojeżdżałem wczoraj wieczorem do Wrocławia, dogoniła mnie wiadomość:
Z powodu bardzo dużego zagrożenia zamieszkami, których skala i forma mogą być niebezpieczne dla naszych widzów, aktorów, postronnych osób, a także mogą prowadzić do dewastacji obiektów użyteczności publicznej miasta Poznania, zmuszeni jesteśmy do odwołania przedstawienia „Golgota Picnic” w dniach 27 i 28 czerwca. Niebezpieczny spektakl nienawiści do odmiennej wizji świata, jaki zaplanowali na te dni w Poznaniu protestujący, nie będzie naszym udziałem.
To początek oświadczenia Michała Merczyńskiego, dyrektora festiwalu Malta – w środowiskach artystycznych trwa spór, czy Michał słusznie zrobił, ustępując przed naciskiem tłumu. Miał prawo do obaw – groźby użycia przemocy wobec artystów i organizatorów spektaklu były bardzo realne. Mniej mnie jednak przeraża ślepa nienawiść, bardziej postawa służb państwowych – do odwołania spektaklu (eufemistycznie „zmiany terminu i miejsca spektaklu z uwagi na znaczne zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego”) zachęcała policja.
Aż się prosi, by zacytować słynny fragment z wypowiedzi ministra Bartłomieja Sienkiewicza na temat polskiego państwa. Podległe ministrowi służby doskonale pokazują, w czym problem. To prawda, że rolą policji jest ochrona porządku publicznego, a najlepszym sposobem, by nie doszło do jego zakłócenia, jest uniknięcie awantury.
Tyle tylko, że ceną za to nie może być zawieszanie konstytucji, która gwarantuje m.in. wolność wypowiedzi artystycznej. Bo porządek publiczny uzyskany takim kosztem oznacza głęboki nieład i rozkład sfery publicznej.
Ta bowiem nie może być regulowana prywatnymi roszczeniami partykularnych grup, nawet jeżeli reprezentowałyby one większość.
To niestety niejedyny przykład pomieszania sfery prywatnej i publicznej: nadużywanie klauzuli sumienia przez lekarzy zatrudnionych w publicznej służbie zdrowia, wysocy urzędnicy publiczni rozmawiający o ważnych sprawach państwowych w formule ni to prywatnej, ni to publicznej, ale w knajacko-knajpianym stylu, organy władzy publicznej, jakimi są rady samorządów, podejmujące religijne lub motywowane ideologicznie uchwały. I policja, która zaleca jak w przypadku Golgota Picnic, żeby nie drażnić, bo zostanie naruszony porządek.
Pomieszanie sfer nie jest wyłącznie polską przypadłością, lecz wyraża się w tym szerszy problem. W wymiarze strukturalnym oznacza on opisywane już przed laty m.in. przez Manuela Castellsa zjawisko słabnięcia państwa i jego instytucji (powerless state), wynikające zarówno ze zmiany podmiotowości, jak i kontekstu zewnętrznego – globalizacji.
Państwo, choć ciągle obecne, często aż za bardzo przestaje być wyrazicielem interesu ogólnego, a staje się zakładnikiem partykularnych grup, wykorzystujących publiczne zasoby do realizacji prywatnych agend.
Przykładem takiego zjawiska jest zawłaszczanie publicznych szkół przez rodziców z klasy średniej. I jak w Poznaniu, ograniczenie sfery publicznej pod dyktando motywowanych religijnie fanatyków.
W styczniu Tomasz Terlikowski na łamach „Do Rzeczy” napisał tekst pod znamiennym tytułem Oszustwo neutralności światopoglądowej. Przekonuje w nim, że Polska nie jest państwem neutralnym światopoglądowo i wystarczy jego zdaniem sięgnąć po konstytucję, by się przekonać że takiej neutralności ona nie gwarantuje. Terlikowski w ciekawy, choć błędny sposób interpretuje ustawę zasadniczą. Ale nawet myląc się, ujawnia cel swojego ideowego obozu – marzenie o konstytucji, która zalegitymizuje w Polsce teodemokrację (w najlepszym przypadku). A tych, którzy się z takim podejściem nie zgadzają, określa mianem „liberalnych totalitarystów”. Poznań pokazuje, że za słowami idą czyny.
Tekst ukazał się na blogu autora Antymatrix II.