Administracyjnymi rozwiązaniami minister Arłukowicz próbuje ukryć prosty fakt, że onkologia wymaga coraz większych nakładów finansowych.
Za niecałe trzy tygodnie system ochrony zdrowia w Polsce powinien istotnie się zmienić, i to nie tylko w obszarze onkologii. No właśnie – powinien. Ale czy rzeczywiście wprowadzenie tzw. pakietu onkologicznego poprawi sytuację obecnych i przyszłych pacjentów?
Wątpliwości związane z zatwierdzonym latem tego roku pakietem ustaw nie maleją. Zastrzeżenia, tym razem wyjątkowo zgodne, wyrażają onkolodzy, lekarze POZ, samorząd oraz organizacje pacjentów. Naczelna Rada Lekarska domaga się nawet wstrzymania realizacji ustaw. Problem jest o tyle poważny, że pakiet onkologiczny był zapowiadany – w obliczu groźby dymisji Bartosza Arłukowicza – jako rewolucja w polskiej onkologii, która radykalnie zmieni sytuację pacjentów. Zlikwiduje lub wyraźnie skróci kolejki, ułatwi dostęp do badań diagnostycznych dzięki zwiększeniu uprawnień POZ oraz uczyni proces leczenia bardziej przejrzystym. W realizacji tych celów nie można stosować półśrodków ani pozorowanych strategii. Niestety wiele wskazuje, że zapowiadany plan zmian w polskiej onkologii można zaliczyć do obu tych kategorii.
Pakiet onkologiczny to nie specjalistyczny program zdrowotny, lecz zestaw ustaw, co jego autorzy z Ministerstwa Zdrowia często powtarzają. Jest to i zaleta, bo w sensie prawnym zwiększa znaczenie tego przedsięwzięcia, jak i wada, bo przeprowadzenie zmian w ustawie jest trudne i zawsze długotrwałe. Jednak choroba nowotworowa, choć to truizm, nie czeka, nie wybacza też najmniejszych błędów, również tych organizacyjnych. Im bliżej daty rozpoczęcia realizacji pakietu ustaw, tym więcej jest wątpliwości.
Przede wszystkim karta diagnostyki i leczenia onkologicznego powinna być wprowadzona już wiele lat temu. Brak zintegrowanego i możliwie przyjaznego pacjentom systemu opieki onkologicznej to powód do wstydu dla ministra zdrowia, a nie coś, czym można się chwalić. „Zielona karta”, jak wynika z zapowiedzi resortu zdrowia, ma być własnością pacjenta, a zawierać będzie m.in. wykaz zrealizowanych i zleconych badań diagnostycznych, informacje o rozpoznaniu oraz plan leczenia onkologicznego. Dla każdego, kto nigdy nie zetknął się z poradnią czy oddziałem onkologicznym, proponowane rozwiązanie wydaje się tak oczywiste, że aż kuriozalne. Mimo tego chcę podkreślić, że „zielona karta” jest pomysłem potencjalnie bardzo użytecznym, choć spóźnionym o dobre kilkanaście lat.
Warto od razu zadać też kilka pytań. Przede wszystkim: w jaki sposób karta będzie wypełniana? Czy wyłącznie na papierze (jeden z członków sejmowej komisji zdrowia wyliczył, że karta ma mieć aż siedem stron), czy również elektronicznie? Jeśli tak, to jaka instytucja będzie zarządzała takim systemem oraz czy został on odpowiednio sprawdzony? Czy onkolodzy i lekarze POZ zostali już przeszkoleni pod kątem „zielonej karty”? Zadaję te, pozornie bardzo techniczne pytania, z obawy, że choć założenia tego elementu pakietu onkologicznego są słuszne, to bez odpowiedniego przygotowania karta stanie się kolejną biurokratyczną przeszkodą oddzielająca pacjentów od lekarzy. Przypominam tutaj po raz kolejny: choroba nowotworowa nie czeka. Szczególnie w onkologii należy raczej minimalizować procedury, a nie dokładać nowe.
Istotnym elementem pakietu ma być zwiększenie roli POZ. Lekarz rodzinny od 1 stycznia będzie mógł zlecać więcej badań diagnostycznych, które pomogą w szybszym wykryciu nowotworu, co ma zupełnie podstawowe znaczenie. Jest to zmiana, która zbliża polską onkologię do standardów w Unii Europejskiej, gdzie lekarze POZ pełnią kluczową rolę w procesie diagnozowania zagrożenia onkologicznego. W tym miejscu pojawia się jednak zasadniczy problem – pieniądze.
Minister Arłukowicz chce zwiększyć uprawnienia, czyli w praktyce obowiązki i odpowiedzialność lekarzy pierwszego kontaktu, niemal nie zmieniając poziomu nakładów na POZ.
Lekarzy świadczących usługi w ramach podstawowej opieki zdrowotnej jest przede wszystkim za mało. Mając więcej obowiązków, obudowanych dodatkowo restrykcyjnymi ograniczeniami w ramach kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia, lekarze POZ nie będą mogli się z nich należycie wywiązać. Kontrakt z NFZ w praktyce jest zinstytucjonalizowaną zasadą nieufności wobec zarówno lekarzy, jak i pacjentów. Zwiększenie uprawnień POZ, które nie idzie w parze ze zmianą pozycji POZ w całym systemie ochrony zdrowia, może oznaczać jedynie nowe kłopoty. Nie dziwią więc rozpaczliwe apele przedstawicieli Porozumienia Zielonogórskiego, którzy swój list otwarty do Bartosza Arłukowicza rozpoczynają od: „Ministrze! Przestań okłamywać pacjentów!”
Zniesienie limitów, poprawa dostępności oraz zmniejszenie kolejek w onkologii to dzisiaj nawet nie postulaty, lecz bardziej zaklęcia Ministerstwa Zdrowia, za którymi kryją się jednak bardzo konkretne potrzeby.
Brakuje na przykład radiologów opisujących badania MRI i tomografii komputerowej, które od stycznia będą zlecać również lekarze pierwszego kontaktu. Za mało jest też patologów, radioterapeutów i psychoonkologów – na ich wyszkolenie i zatrudnienie potrzeba pieniędzy. Trzeba również zwiększyć liczbę łóżek na oddziałach onkologicznych, by chorzy nieczekający już w kolejkach mogli szybko rozpocząć leczenie. Zmiany wymaga również formuła chemioterapii ambulatoryjnej. Na to wszystko potrzeba przede wszystkim pieniędzy, a nie kolejnych administracyjnych decyzji, które zamiast reformować, czynią jedynie wrażenie zmiany. Jest to o tyle gorsze od braku jakichkolwiek działań, że daje pacjentom złudną nadzieję, że ich sytuacja nagle się zmieni pierwszego stycznia. Niestety, wszystko wskazuje, że się tak nie stanie.
Z pamiętnej konferencji ministra zdrowia 24 marca mijającego roku pozostały tylko słowa i nerwowa próba obrony własnego projektu w obliczu sprzeciwu środowiska lekarskiego i stowarzyszeń pacjentów. Mimo groźby dymisji Bartosz Arłukowicz był wówczas w dość komfortowej sytuacji. Mógł przecież skorzystać ze polskiego cancer planu, „Strategii Walki z Rakiem w Polsce 2015-2024”, profesjonalnego dokumentu powstałego przy współpracy całego środowiska onkologicznego, ekspertów ministerstwa zdrowia, ekonomistów oraz organizacji pacjentów.
Mógł, ale nie skorzystał, niemal całkowicie ignorując systemowy potencjał tego dokumentu.
Jak wylicza profesor Jacek Jassem, kierujący pracami nad „Strategią”, pakiet onkologiczny to jedynie 4% tego, co zawiera cancer plan. Zamiast kompleksowej reformy powstał projekt rozbudowany formalnie, pozbawiony jednak solidnych podstaw finansowych. Administracyjnymi i księgowymi decyzjami minister Arłukowicz próbuje ukryć prosty fakt, że onkologia wymaga coraz większych nakładów finansowych. I nie jest to żaden wyjątek czy efekt błędnych założeń, lecz reguła, która obowiązuje w każdym cywilizowanym systemie ochrony zdrowia. Bez większych pieniędzy, bez zwiększenia składki na ubezpieczenie zdrowotne, mimo pakietu onkologicznego oraz wszystkich kolejnych „projektów” i „programów” sytuacja pacjentów nie poprawi się. Nie dziwi mnie więc tym razem nieobecność Bartosza Arłukowicza, który ani nie ogłasza, ani nie wychwala swojego flagowego projektu. Może już sam nie wierzy w jego powodzenie?