To, co Krzysztof Krauze mówił o chorobie nowotworowej, jest wciąż ważne i boleśnie aktualne.
Bardzo dobrze pamiętam moment, gdy 6 września 2010 roku przeczytałem „Antyrakowy dekalog” Krzysztofa Krauzego. Było to cztery lata po tym, gdy Krauze dowiedział się, że ma raka prostaty. Jest to nowotwór przez mężczyzn uważany za szczególnie „wstydliwy”. Jest też bardzo niebezpieczny. Tli się często latami, nie dając żadnych objawów, a gdy one się pojawią, co jest tylko kwestią czasu, leczenie jest skomplikowanie, a rokowanie – niepewne. Rak gruczołu krokowego jest łatwo wykrywalny albo podczas rutynowej wizyty u urologa, albo poprzez badanie specyficznego dla tego nowotworu markera, PSA.
Krzysztof Krauze nie epatował ani sobą, ani swoją chorobą. Ani przez moment wtedy, ani później nie użalał się nad tym, co go spotkało. Nie atakował polskiej ochrony zdrowia, mimo że leczył się z wyboru w RPA. W „Antyrakowym dekalogu” Krzysztof Krauze opowiedział historię dramatycznie uniwersalną, z którą – jestem pewien – może identyfikować się zdecydowana większość pacjentów.
Pierwszy raz przeczytałem dekalog kilka dobrych miesięcy po zakończeniu własnego leczenia. Onkologiczny mikrokosmos, niepewność, lęki i nadzieje poruszały mną wtedy mocniej niż cokolwiek innego. Gdy dowiedziałem się w wigilię, że Krzysztof Krauze nie żyje, wszystkie te myśli i emocje wróciły. Bez problemu znalazłem w moim archiwum wycinek z „Gazety”. To, o czym Krauze wtedy mówił, jest wciąż ważne i boleśnie aktualne.
***
Przede wszystkim, badania: nie ma ludzi nieśmiertelnych. Niby to banał, ale masowe ignorowanie przez Polki i Polaków programów bezpłatnych badań profilaktycznych, świadczy o tym, że jednak większość z nas albo wierzy we własną nieśmiertelność, albo po prostu się boi. Moim zdaniem, raczej to drugie. Badać trzeba się zarówno po to, by w porę reagować, jak i po to, żeby bać się mniej.
Po drugie: rak to nie wyrok. Temu zdaniu powtarzanemu przez onkologów na każdej szerokości geograficznej, Krzysztof Krauze nadaje bardzo osobisty i empatyczny sens. To od nas zależy nie tylko czy, ale przede wszystkim, w jaki sposób będziemy żyć; również w chorobie. Krauze mówi: Wiele rodzajów raka jest dziś całkowicie uleczalnych. Naświetlenia i chemia, których wszyscy boją się jak ognia, są dziś dużo lepiej wycelowane niż kiedyś. Mają nieporównywalnie mniej skutków ubocznych. Medycyna czyni olbrzymie postępy. Przyjmij je z wdzięcznością. Patrz na stojak z kroplówkami jak na drzewo życia.
W jego słowach nie ma najmniejszej przesady. Podczas leczenia albo nawet jeszcze w trakcie diagnozy wielu pacjentów, przestraszonych, samotnych, obolałych i bezsilnych, zaczyna w medycynie widzieć przeciwnika, a nie szansę. To najgorsze możliwe wyjście. Terapia onkologiczna, jakkolwiek często bolesna, to nie walka dobra za złem, ale ciężka praca.
Po trzecie: nie szukaj najlepszego lekarza – szukaj dobrego. Ta najbardziej praktyczna wskazówka Krauzego początkowo wydaje się absurdalna. Przecież tu chodzi o nasze życie, więc trzeba szukać najlepszych ośrodków i specjalistów. Kłopot w tym, że liczba artykułów z listy filadelfijskiej rzadko kiedy przekłada się na ilość czasu i cierpliwości, których pacjenci potrzebują najbardziej. Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się pójść do profesora lub ordynatora, czy lekarza dopiero zaczynającego karierę, nie wolno tam iść samemu. Lekarz informuje i przedstawia plan leczenia, a pacjent musi to zapamiętać i zrozumieć. Samemu i w stresie jest to skrajnie trudne.
Po czwarte: druga opinia. Mimo czterech lat od momentu publikacji „Antyrakowego dekalogu” wśród pacjentów nie upowszechnił się racjonalny zwyczaj rutynowej weryfikacji diagnozy czy zaleceń terapeutycznych. Opinia innego specjalisty, jak sugerują czasem niektórzy lekarze, nie jest wotum nieufności, lecz dowodem zaangażowania pacjenta w walce o najwyższą stawkę. Tutaj nie ma żadnych wartości pośrednich. Krauze znowu mówi to wprost. Warto zapamiętać: W Polsce lekarz może się za coś takiego obrazić. Niech się obraża. Tu chodzi o Twoje życie. Musisz nauczyć się asertywności.
Po piąte: Nie zadowalaj się diagnozą urologa, chirurga, nefrologa ani nikogo, kto nie jest specjalistą od raka. Jeżeli masz raka – idź do onkologa. Przyznam, że cztery lata temu nie do końca rozumiałem sens tej wskazówki. Teraz jestem pewien, że Krauze apeluje, by wzmocnić onkologię, żeby nigdy więcej nie była możliwa sytuacja, gdy lekarz barykaduje się w toalecie przed swoją podopieczną. Tak działa zły, bo obcy pacjentom model ochrony zdrowia. Trzeba go wreszcie zmienić.
Po szóste: rak, chociaż fizycznie dotyczy tylko jednej osoby, jest zawsze wspólnym doświadczeniem pacjenta i jego najbliższych. Dlatego – pisze Krauze – nie odrzucaj rodziny i bliskich. Z chorobą nowotworową można poradzić sobie w pojedynkę. To trudne, bolesne, męczące, ale zdecydowanie możliwe. Pytanie tylko po co? Ukrywanie własnej choroby jest nie tylko skrajnie wyczerpujące, ale również nieuczciwe wobec najbliższych. I po raz kolejny Krzysztof Krauze: Dlatego buduj więzi. Poświęć innym choćby dziesięć minut dziennie. To niezły sposób na walkę z depresją. Depresją, która krzepi twojego raka lepiej niż cukier.
Niezamykanie się na bliskich – po siódme – oznacza aktywne poszukiwanie wsparcia. Krauze wypowiada to zdanie z najgłębszego poziomu onkologicznej praktyki. W pewnym momencie leczenia trzeba skonfrontować się z innymi. Nie tyle „ujawnić” swoją chorobę, ile raczej porównać własne doświadczenie choroby z innymi. Forum internetowe, portal społecznościowy albo profesjonalna grupa wsparcia – forma nie ma znaczenia. Liczy się kontakt z innymi i przekonanie, że pomimo wszystkich odmienności nie jesteśmy w chorobie całkiem sami.
Po ósme i najtrudniejsze: Bądź gotów dużo w swoim życiu zmienić. Choroba nowotworowa to nie tylko indywidualne doświadczenie fizyczne i emocjonalne, ale też, a może nawet przede wszystkim, wymagające przedsięwzięcie organizacyjne. Po diagnozie trzeba wiele w sobie i wokół siebie zmienić: Ja po czterdziestu latach rzuciłem papierosy. Z dnia na dzień. Palenie zwiększa przyrost komórek rakowych o połowę. I wiesz co? Cała chemia, blokada testosteronu, to jest nic w porównaniu z dwiema paczkami papierosów, które wypalałem (plus stres, zarwane noce, alkohol i często dużo złych myśli i słów). Chemia w porównaniu do tego jest śmiechu warta. Chemię to ja miałem przez czterdzieści lat, od czasu pierwszej fajki. W tym miejscu ujawnia się fenomen „Antyrakowego dekalogu” Krauzego. Wszyscy przecież wiemy, że istnieją czynniki kancerogenne, że palenie, brak ruchu, stres i otyłość zdecydowanie zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia choroby nowotworowej. Mało kto jednak potrafi to wyrazić w prosty, osobisty i jednocześnie zobowiązujący sposób. Krzysztof Krauze potrafił.
Dziewiąte: czyli kreatywność i dociekliwość. Gdy mija szok wywołany diagnozą, na którą nie sposób się przygotować, przychodzi czas na działanie. Choroby nowotworowej trzeba się nauczyć. Słuchać lekarzy, rozmawiać z pacjentami, ale i samemu szukać nowych informacji. Wiedza, jak głosi popularne hasło, nie tylko daje siłę, ale też zwiększa poczucie bezpieczeństwa. Mając świadomość tego, co się z nami aktualnie dzieje i jaki będzie następny krok, mamy poczucie, że choćby w minimalny stopniu kontrolujemy własną sytuację. To bezcenne uczucie zarówno podczas pierwszej, jak i ostatniej chemii.
I po dziesiąte: Myśl pozytywnie. W ostatniej wskazówce najbardziej zaskakujące jest jej uzasadnienie. Gdy czytałem te słowa kilka lat temu słowa, nie mogłem zaakceptować ani nawet przyjąć do wiadomości, że z rakiem można się zaprzyjaźnić. Nowotwór jest przeciwnikiem, który wymusza brutalną rozgrywkę: albo my, albo rak. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak bardzo takie myślenie niszczy wewnętrzne, jak niepotrzebne mobilizuje negatywne emocje w sytuacji, gdy jeszcze tylko jest do zrobienia. Rak nauczył cię wytrwałości, wzmocnił twoją wolę, zbudował więzi z innymi ludźmi, pomógł dokonać wglądu w siebie samego. Nauczył cię kochać i rozpoznawać miłość, oddzielać ziarno od plew. Nauczył cenić chwilę. Cieszyć się z drobiazgów. Przysporzył ci przyjaciół. I tak na to trzeba patrzeć! Bądź mu wdzięczny!
Chociaż cały czas nie potrafię zdobyć się na wdzięczność wobec choroby nowotworowej, o której myślę w kategoriach raczej biologiczno-chemicznych niż metafizycznych, to jednak rozumiem i podziwiam siłę spokoju Krzysztofa Krauzego. W skrajnej sytuacji gwałtowna reakcja jest naturalna. Pytanie tylko, czy najbardziej odpowiednia i konstruktywna. Mam teraz więcej wątpliwości.
Krauze prostymi słowami zwraca uwagę, że chociaż w konfrontacji z chorobą walka toczy się na śmierć i życie, to jednak istnieje świat poza rakiem. To świat drobiazgów, banalnych gestów i codziennych bezinteresownych uśmiechów, na które warto zwracać uwagę, by zwyczajnie nie zwariować.
***
Siłą manifestu Krzysztofa Krauzego nie jest jego treść, ale sposób, w jaki został zaprezentowany. To konieczność zapamiętania, która jest też właściwością wszystkich jego filmów. Nie sposób o nich zapomnieć, mimo że, jak w Placu Zbawiciela, opowiadają boleśnie zwyczajne, a nie fantastyczne czy wyjątkowe historie. Krauze jest szczery i bezpośredni, nie poucza, zwraca się nie do wszystkich, lecz do każdego z osobna. To pewnie dlatego tak wielu czytelników „Gazety Wyborczej” odpowiedziało na jego „Antyrakowy dekalog”. Trudno jest tekst Krzysztofa Krauzego zapomnieć. Kilka miesięcy po jego publikacji oglądałem telewizyjny wywiad z reżyserem. Zdeterminowany, nieco zmęczony, ale zupełnie bez gniewu, cierpliwie opowiadał o swoim życiu w chorobie. O początkowym lekceważeniu, o popełnionych błędach, wsparciu najbliższych, nadziei i planach na przyszłość.
Ani przez moment nie pomyślałem wtedy, że dekalog, który zapamiętałem i który dzisiaj przypominam, okaże się jego testamentem.
Czytaj także:
Jakub Majmurek, Krauze. Wędrowiec na pustyni