Andrzej Duda wystąpił podczas szczytu klimatycznego Leaders Summit on Climate organizowanego przez prezydenta USA, Joe Bidena. Aktywistki Młodzieżowego Strajku Klimatycznego wysłuchały słów prezydenta i nie zostawiają na nich suchej nitki.
23 kwietnia, w drugi dzień szczytu klimatycznego Leaders Summit on Climate organizowanego przez prezydenta USA, Joe Bidena, Andrzej Duda jako jedyny przywódca kraju z Europy Środkowo-Wschodniej przemawiał w gronie światowych liderów. Został poproszony przez organizatorów szczytu o opowiedzenie o sprawiedliwej transformacji i tworzeniu nowych miejsc pracy. Po wysłuchaniu wypowiedzi prezydenta Dudy nasuwa nam się jednak wniosek, że przede wszystkim jedno miejsce pracy powinno się szybko zwolnić – to w budynku przy Krakowskim Przedmieściu 48/50 w Warszawie.
Gdyby terapeucie przyszło słuchać wystąpienia Andrzeja Dudy, zapewne wystawiłby prezydentowi złożoną diagnozę. Przede wszystkim ma on tendencję do pomijania pewnych okresów z historii swojego kraju. Może wypiera je z pamięci? Gdy o czymś opowiada, nieważne, jak wielką porażkę opisuje, w jego ustach brzmi to jak opowieść o przełomowym zwycięstwie.
Po szczycie Bidena: globalne oczu mydlenie czy zielone przebudzenie?
czytaj także
Prezydent rozpoczął swoje wystąpienie od pochwalenia się, że Polska z nadwyżką wywiązała się z postanowień protokołu z Kioto… z 1997 roku. Nasz kraj miał obniżyć emisje gazów cieplarnianych o 6 proc. w stosunku do 1988 roku, a wyszło tak, że zredukował je aż o 33 proc. Jak to się stało? Duda przedstawił sytuację tak, jakby realizacja celu z Kioto z ponadczterokrotną nawiązką była elementem polskiej prośrodowiskowej agendy z końca lat 90. Nie wspomniał jednak, że gwałtowny spadek emisji do atmosfery był przypadkowym efektem niezwykle niesprawiedliwie przeprowadzonej transformacji gospodarczej po upadku PRL w 1989 roku i nieudolnie prowadzonej polityki energetycznej. (O ironio, organizatorzy Leaders Summit poprosili Andrzeja Dudę, by jego przemówienie skupiało się w szczególności na sprawiedliwej transformacji i tworzeniu miejsc pracy).
Duda nie omieszkał również przypomnieć, że Polska przez ostatnie lata „nadrobiła” zdecydowaną większość obniżonych wtedy emisji. Prezydent ma uporczywą skłonność do przedstawiania tego samego wydarzenia w różnych światłach. Jak widać: niegdyś zapaść gospodarcza, a dziś – ochrona planety.
Andrzej Duda ma problem z rozgraniczeniem, co jest sukcesem, a co… kawałkiem ziemi, na której ma on miejsce. Dowiedzieliśmy się, że wielkim osiągnięciem jest to, iż na „naszej polskiej ziemi” trzykrotnie odbyła się światowa konferencja klimatyczna, a „dynamika nadana przez Polskę” podczas ostatniej z nich – COP 24 w Katowicach w 2018 roku – była bezpośrednią przyczyną przyjęcia przez Unię Europejską, jako pierwszą światową gospodarkę, celu neutralności klimatycznej do 2050 roku.
Dla Dudy chyba naprawdę sukcesem jest to, że światowi przywódcy mogli rozmawiać o klimacie trzy lata temu przez kilka dni w jakimś budynku w Katowicach. Bo na pewno nie było nim zapewnienie prezydenta podczas owego szczytu, jakoby Polska miała wystarczająco zasobów węgla na następne 200 lat, ani stwierdzenie, że „użytkowanie węgla i opieranie na nim bezpieczeństwa energetycznego nie stoi w sprzeczności z ochroną klimatu” (ach! Te słowa zwyciężyły w plebiscycie na największą klimatyczną bzdurę w 2018 roku!), ani to, że nasz rząd uniemożliwił Unii przyjęcie deklaracji netto do 2050 w czerwcu 2019 roku, a sam wciąż oficjalnie jej nie zaakceptował.
Chcemy sprawiedliwej transformacji energetycznej? Zaangażujmy w nią ludzi. Lokalnie
czytaj także
W ramach darmowej, przyjacielskiej porady terapeuta poleciłby prezydentowi prędko udać się do okulisty. Duda podczas swojego wystąpienia miał najwidoczniej na nosie zbyt słabe okulary, gdyż nieustannie mylił słowa „niskoemisyjny”, „zeroemisyjny”, „neutralny”, „ambitny” czy „nieambitny”. Tu dobry Polak winien wykazać się zrozumieniem – to bardzo trudne i na dodatek pozornie podobne do siebie słowa – prawie jak gaz ziemny i czysta energia…
Usłyszeliśmy, że Polska będzie prowadziła zeroemisyjną gospodarkę w 2040, ale jednocześnie, że w tym samym roku węgiel będzie stanowił 11 proc. naszego miksu energetycznego, a ostatnia kopalnia węgla zostanie zamknięta w 2049 roku. Mało kto rozumie, co Polska w ostateczności planuje, ale bardzo prawdopodobne jest jedno – tekst przemówienia prezydenta Dudy redagowało przynajmniej kilka różnych osób i żadna z nich nie patrzyła, co jest wyżej. Ano tak!
Prezydent mimochodem oświadczył jeszcze, że razem z resztą krajów Trójmorza zależy Polsce na osiągnięciu neutralności klimatycznej do 2050 roku. Mamy tylko nadzieję, że cel ten nie zostanie osiągnięty kolejną zapaścią gospodarczą…
PAD wspomniał o tym, że jego ambicje nie wynikają jedynie z postanowień unijnych, ale także z uwagi na oczekiwania młodych ludzi. W ubiegłym tygodniu konsultował się z Młodzieżową Radą Klimatyczną i jak mówi: „Oczekują oni realizacji ambitnych celów klimatycznych, a jednocześnie mają pełną świadomość, jak trudna jest ta droga”. I co dalej? Czy pan prezydent też jest tego świadomy? Wydaje się, że niezbyt, bo od razu przeskoczył do kolejnego tematu, jak często mu się to zdarza. Bezpieczna przyszłość młodych obywateli Polski najwidoczniej nie figuruje na liście zmartwień naszego prezydenta.
Duda chwalił się, że została właśnie podpisana umowa z górnikami. Najwyraźniej wiadomość tę musiał usłyszeć przez głuchy telefon, ponieważ ani nie jest to wynik dużych konsultacji społecznych, ani tym bardziej nie można tego traktować jako sukcesu dialogu. Umowa nie zalicza się do kategorii „społecznej”, gdyż w jej ustalaniu brał udział tylko jeden związek zawodowy oraz przedstawiciele rządu. Przedstawia ona deklarację o zamknięciu kopalni węglowych do 2049 roku, ale warto podkreślić, że by osiągnąć neutralność klimatyczną do 2040, trzeba wygasić elektrownie węglowe dużo wcześniej niż w 2049. Mniej więcej tak o 20 lat wcześniej. Ponadto ustalone zostało, że kopalnie węglowe będą przez kolejne 30 lat utrzymywane na dofinansowaniach – będzie do nich dopłacane aż 2 mld złotych rocznie! – mimo iż już teraz przynoszą większe straty niż zyski.
Idea Leśnych Gospodarstw Węglowych jest wisienką na torcie absurdu. Projekt ten promował szeroko Jan Szyszko, były minister środowiska. Ma on „przyczynić się do: zwiększenia ilości CO2 pochłanianego przez ekosystem leśny, głównie drzewostany i glebę, oraz redukcję emisji gazu z obszarów podmokłych”, jak podaje strona internetowa Lasów Państwowych. Wszystkie polskie lasy są w stanie pochłonąć zaledwie tyle, ile emituje największa elektrownia – Bełchatów, która odpowiada za 11 proc. krajowych emisji. Według projektu LGW mają w ciągu 30 lat pochłonąć milion ton CO2. Jak żałosne jest opieranie redukcji emisji na tym projekcie, można zobaczyć, porównując tę wartość do emisji rocznych. Przez 30 lat LGW mają pochłonąć 0,3 proc. tego, co emitujemy w ciągu jednego roku! To czysta manipulacja.
Bal na Titanicu, czyli jak Bełchatów odchodzi od węgla (choć jeszcze o tym nie wie)
czytaj także
Skutki rozmów na szczycie klimatycznym zorganizowanym przez administrację Joe Bidena będziemy obserwować w najbliższym czasie. Mozolna odbudowa po kryzysie epidemicznym, jak wskazało wiele prelegentów, jest wielką szansą na odbudowę lepszego, bardziej zrównoważonego świata. Andrzej Duda nawołuje nawet: „Wracając na tory rozwoju, nie pozwólmy, aby były to tory stare”. Szkoda tylko, że według Krajowego Planu Odbudowy mamy mieć w Polsce nowy tabor kolejowy bez nowych torów. Wychodzi na to, że polska polityka będzie udawać, że jest nowa, szybka i sprawiedliwa, a cały czas będą takie same trasy, stare tory niepozwalające nowoczesnym pociągom na osiągnięcie pełnej prędkości i pomijanie wielu, wielu ludzi w miejscowościach, które są „nie po drodze”, a na dodatek lokomotywę będzie prowadzić człowiek, który najchętniej rozwiązałby wszystkie nasze problemy przez wykolejenie pociągu.
***
Julia Keane i Łucja Kudła są aktywistkami Młodzieżowego Strajku Klimatycznego.