Siła i władza Kościoła płyną w Polsce nie z tego, że wierni są przywiązani do jego doktryny, ale z tego, że jest on głęboko osadzony w polskim życiu codziennym. Żaden skandal pedofilski z udziałem biskupa, żadne oskarżenia pod adresem Świętego Wielkiego Polaka, żadne afery z korupcją nie naruszą jego władzy – dopóki Polacy masowo nie odejdą od rytuału.
Skandale pedofilskie dosięgły już samego Świętego Wielkiego Polaka, bohatera niezliczonych pomników i patrona sojuszu Kościoła z tronem w III Rzeczpospolitej. To największy kryzys Kościoła w Polsce od czasów reformacji – i szansa, że Polacy będą się szybciej uwalniać od jego władzy.
Teraz wiemy już wszyscy: kardynał Dziwisz, sekretarz Jana Pawła II, krył pedofilów w sutannach. Obciąża to bezpośrednio papieża, jego przełożonego i mentora, z którym Dziwisz pracował blisko przez wiele lat. Wiemy to nie z doniesień mediów – które katolicy zawsze mogą wyprzeć albo zdezawuować – ale z watykańskiego raportu. Jego nie da się wprost zakwestionować.
W reakcjach polityków i działaczy ze starszych pokoleń – ukształtowanych w PRL, kiedy Kościół mógł się wydawać wielu ostoją wolności – przeważa na razie wyparcie lub niedowierzanie. Przykłady jednego i drugiego stanowią uderzające świadectwo poznawczej bezradności. „Najpierw Lech Wałęsa, teraz Jan Paweł II. Dokąd my zmierzamy?” – napisała na Twitterze była prezydentka Warszawy oraz wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Najpierw Lech Wałęsa ,terazJan Paweł Ii Dokąd my zmierzamy?
— Hanna Gronkiewicz (@hannagw) November 10, 2020
„Jan Paweł II, rozsunął kurtynę ciemności i zobaczyliśmy błysk wolności. […] Dlatego ja prokuratorem Karola Wojtyły nie będę. Przed piętnowaniem spróbujmy go zrozumieć” – wzdychał na Twitterze Waldemar Kuczyński, były minister przekształceń własnościowych i działacz Unii Wolności.
To katastrofa nie tylko dla autorytetu papieża jako przywódcy religijnego i dla Kościoła jako instytucji. Jan Paweł II – pamiętajmy – był także jednym z fundacyjnych autorytetów całej III RP. To Kościół JP2 patronował Solidarności w latach 80.; to ten sam Kościół funkcjonował jako „trzecia strona” przy Okrągłym Stole, siła społeczna równoważna partii i opozycji. Wreszcie, to Kościół JP2 – w zamian za pieniądze, władzę i kontrolę nad prawami reprodukcyjnymi kobiet (o czym napisała niedawno w błyskotliwym eseju w OKO.press Agnieszka Graff) – wspierał elity opozycji w dziele transformacji po roku 1989.
czytaj także
W Polsce papieża nie wypadało potem krytykować, nawet delikatnie, a jeszcze w 2005 roku Jerzy Urban formalnie został skazany przez sąd na 20 tys. złotych grzywny za „znieważenie” głowy Kościoła (z paragrafu chroniącego głowy obcych państw). Kiedy zmarł, Polacy zastawili pół Warszawy płonącymi zniczami. Dziś więc nie tylko media katolickie i sprzyjające PiS będą szły w zaparte w obronie papieża. Także w mediach sprzyjających III RP w jej dawnym kształcie – sprzed wygranej PiS – oraz uważających transformację za dziejowy sukces można się spodziewać festiwalu tekstów umniejszających odpowiedzialność Jana Pawła II.
Łatwo przewidzieć, jakie padną argumenty: „papież nie wiedział”, „papież interesował się polityką”, „to była wszystko wina Dziwisza”, „papież był zbyt pochłonięty sprawami wielkimi, żeby zwracać uwagę na takie brudy”, „przecież zawdzięczamy JP2 tak wiele”, wreszcie „może w tej dziedzinie zawiódł, ale tyle dobrego zrobił” (to naprawdę mówił Kuczyński).
Każdy z nas mógłby sam te teksty napisać, tak bardzo są przewidywalne.
Ani prawica, ani konserwatywne centrum nie są jednak w stanie zaklęciami zmienić faktu, że autorytet papieża nigdy nie był tak bliski otwartego zakwestionowania. Kościół znalazł się w Polsce – u szczytu swej władzy i materialnej potęgi – w najgłębszym kryzysie co najmniej od XVI w., kiedy reformacja zdobyła serca dużej części polskiej szlachty.
Katolicy, nic się nie stało
Wówczas, dodajmy, pretensje wobec księży nasi przodkowie zgłaszali w sumie podobne. Nie chodziło im wtedy o nadużycia seksualne, które gorszyły, ale które traktowano jednak z pobłażaniem, ale o arogancję, zbyt wielką władzę i pazerność.
„Panie Boże mnóż tę szczodrobliwość tych dobrych prałatów, a daj to, aby przykładem oni drugim byli, którzy jako smokowie leżą na skarbiech swych, nic z nich nie użyczając nagiemu ani lacznącemu” – apelował wówczas do duchownych Stanisław Orzechowski (1513–1566), żonaty i dzieciaty ksiądz katolicki, a zarazem wewnętrzny krytyk Kościoła, który jednak nigdy z nim, mimo rozmaitych przygód, ostatecznie nie zerwał.
czytaj także
Mógłby dziś to samo napisać o obecnych polskich prałatach i biskupach: „jako smokowie leżą” nie tylko na swoich skarbach, ale także mrocznych historiach seksualnego wykorzystywania najmłodszych. Skala pedofilskich afer w polskim Kościele – ale także, co może gorsze, wytrwałość i cynizm, z którymi najwyżsi duchowni bronili i ukrywali kryminalistów – pokazuje, że cała instytucja, od góry do dołu, była skorumpowana i przegniła do szczętu.
Nie jestem katolikiem, nie będę więc mówił katolikom, co mają zrobić z tym publicznym zgorszeniem. Bo jeżeli w ogóle coś stanowi publiczne zgorszenie, to właśnie to, co akurat wyszło na jaw w Kościele.
Można oczywiście przewidzieć reakcje dużej części tzw. inteligencji katolickiej.
Kościół, lewica, dialog. Dlaczego III RP dała Kościołowi tak dużo, a dostała od niego tak niewiele
czytaj także
Katolickie elity konserwatywne będą starały się udawać, że nic się nie stało, że przypadki nadużyć były godne ubolewania, ale jednak sporadyczne, że autorytet JP2 pozostaje nienaruszony, a przede wszystkim należy zewrzeć szeregi w obronie religii przed neomarksitowsko-liberalną cywilizacją śmierci.
Katolickie elity „otwarte” – zostało w tej grupie jeszcze parę osób, co prawda bez realnego wpływu na Kościół, ale piszących i występujących w mediach – załamią z kolei ręce. Będą mówić o swoim „zranieniu” czy „kryzysie wiary”, ale potem nie zrobią nic lub niewiele – najwyżej, jak zrobiła to kiedyś w sławnym apelu Dominika Wielowieyska, zalecą, aby dawać mniej pieniędzy na tacę. Brzmi to jak recepta na realną zmianę, prawda?
Doktryna jest martwa, rytuał się trzyma
Zostawmy jednak katolików z ich problemami. Niech się nimi sami zajmują. Nie ma powodu pochylać się z troską nad ich kryzysami wiary (wielu ostatecznie i tak wróci do kruchty) i zastanawiać się, jak sobie radzą z dysonansem poznawczym (wrócą na łono biskupa). Ktoś wierzy w Kościół – jego (jej) strata, niech sobie radzi z konsekwencjami zaufania do tej instytucji. Powodzenia! Najwyraźniej istnieją ludzie, którzy lubią być oszukiwani przez własnych duchowych przewodników.
Jako ateista nie mam powodu słuchać nieustającego biadolenia o rozczarowaniu, z którego nic nie wynika: niech katolicy wypłakują się sobie w mankiety nawzajem. Chętnie natomiast usłyszę, że policja wreszcie aresztowała nie szeregowego księdza, ale jakiegoś biskupa – kogoś u szczytu hierarchii – za ukrywanie pedofilii. Dajcie mi znać, kiedy wreszcie Kościół zacznie bez przymusu wypłacać odszkodowania ofiarom księży. Słowa u panów w sutannach są tanie – niech płacą w gotówce, jeśli chcą udowodnić, że naprawdę zależy im na ofiarach.
W XVI w. kryzys Kościoła katolickiego – naprawdę niebezpieczny dla jego pozycji w Polsce – wziął się nie z krytyki prowadzonej przez intelektualistów (chociaż tej nie brakowało), ale z postawy zwykłych ludzi. Siła i władza tej instytucji płyną u nas nie z tego, że wierni są przywiązani do doktryny – badania, w tym zakresie prowadzone przez sam Kościół, dowodzą, że katolicy niewiele wiedzą o doktrynie. Kościół jest jednak głęboko osadzony w polskim życiu codziennym. Sprawuje niepodzielną władzę nad rytuałami przejścia, od chrztu po pogrzeb.
Żaden skandal pedofilski z udziałem biskupa, żadne oskarżenia pod adresem Świętego Wielkiego Polaka, żadne afery z korupcją nie naruszą jego władzy – dopóki Polacy masowo nie odejdą od rytuału. O tym zaś decyduje edukacja, emancypacja, przyjmowanie stylu życia i systemu wartości ze świeckiego i zmodernizowanego Zachodu.
Kiedy to się jednak stanie, nic już nie uratuje władzy tej instytucji w Polsce: pomniki papieża odjadą do jakiejś katolickiej Kozłówki (w muzeum w Kozłówce, przypomnę, magazynowano dawne komunistyczne monumenty); kościoły zaś zamienią się w wiejskie dyskoteki.
Skandale pedofilskie mogą oczywiście ten proces przyspieszyć, ale go nie wywołają. Ludzie zmieniają swoje nawyki powoli. Potrwa to – być może – dekady, tak jak trwało w krajach Zachodu. Tempo erozji społecznego wpływu Kościoła, jak się wydaje, jednak stale rośnie.
Może jeszcze dożyję jego finału?