Polska ma jeden z najgorszych systemów wspomagania bezrobotnych w całym świecie rozwiniętym. Zdaniem niektórych – nadal zbyt hojny. Felieton ekonomiczny Kamila Fejfera.
W zeszłym tygodniu dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP, skomentował na antenie radia TOK FM propozycję podwyższenia zasiłku dla bezrobotnych. „Teorie mówią, że wysoki zasiłek dla bezrobotnych może zniechęcać do podejmowania pracy i w ogóle zakłócić działanie rynku”. Dudek stwierdził też, że „pod pozorem walki z kryzysem związanym z epidemią nagle decydujemy się na poważną zmianę systemową. Rozumiem dodatki czasowe na okres epidemii, ale trwała zmiana systemowa wprowadzana w takim trybie jest bardzo niebezpieczna. Możemy wylać dziecko z kąpielą i zaszkodzić funkcjonowaniu rynku pracy w Polsce”.
Jak to więc jest z tymi zasiłkami? Zniechęcają do podejmowania pracy? I czy faktycznie mogą „zaszkodzić funkcjonowaniu rynku pracy w Polsce”?
To może po kolei. W połowie maja na konferencji prasowej w Radziejowicach premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że rząd planuje podwyżkę zasiłku dla bezrobotnych z obecnych 861 zł do poziomu 1200 zł. Dodał również, że przewidywane jest wprowadzenie osłony solidarnościowej w wysokości 1300 zł na „na pewien okres”.
Wysokość zasiłku dla bezrobotnych uzależniona jest dziś od stażu pracy i długości jego pobierania. 100 procent wysokości zasiłku wypłacane jest dla osób ze stażem pracy od 5 do 20 lat, 80 procent dostają pracownicy, którzy nie przepracowali dłużej niż 5 lat, a 120 procent zasiłku dostają bezrobotni, którzy mają czas pracy dłuższy niż 20 lat. W tym pierwszym przypadku zasiłek wynosi wspomniane wyżej 861 zł brutto, czyli… niecałe 750 zł na rękę. Wysokość zasiłku jest również uzależniona od czasu jego pobierania. W najbardziej „sprzyjających” warunkach, czyli przez pierwsze 90 dni pobierania oraz przy stażu pracy powyżej 20 lat, zasiłek wynosi 888 zł na rękę.
Już samo to brzmi trochę jak żart z pracownika. Niecałe 900 zł na rękę to pieniądze, za które trudno wynająć choćby pokój w dużym mieście. A przypomnę – jest to najwyższa możliwa kwota zasiłku. Najniższa natomiast (staż pracy poniżej 5 lat i brak pracy przez czas dłuższy niż 90 dni) to około… 490 zł na rękę. To mniej niż minimum egzystencji liczone przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Są to więc pieniądze, za które – nawet według dość konserwatywnych miar – nie da się przeżyć. Taki zasiłek jest w zasadzie niczym poza kieszonkowym na podwójne, większe zakupy w Biedronce.
Chcecie posłuchać o jakiejś działającej tarczy antykryzysowej? Oto ona
czytaj także
Poza tym, że zasiłek dla bezrobotnych w Polsce jest żenująco niski, to aby go otrzymać, należy spełnić szereg wymagań. Między innymi w okresie 18 miesięcy poprzedzających złożenie wniosku do urzędu pracy należało przepracować co najmniej rok, co najmniej na stawce minimalnej, odprowadzając jednocześnie składkę na Fundusz Pracy. Tej nie odprowadzają choćby osoby zatrudnione na umowach o dzieło. Nie można było również odmówić podjęcia pracy, jeżeli była ona zgodna z naszym wykształceniem. Nie można tez odmówić szkolenia czy wykonywania robót publicznych, o ile takie są właśnie prowadzone.
Ilość kryteriów, które należy spełnić, aby dostać upokarzająco niski zasiłek, powoduje, że pod koniec 2019 roku jedynie około 16 proc. zarejestrowanych bezrobotnych otrzymywało zasiłek. Mało tego, specyfika ich przyznawania powoduje, że w Polsce w czasach kryzysów wsparcie otrzymuje procentowo mniej bezrobotnych niż w trakcie trwania prosperity.
To wszystko powoduje, że Polska ma jeden z najgorszych systemów wspomagania bezrobotnych w całym świecie rozwiniętym. W zeszłym roku z Funduszu Pracy (to ta instytucja dysponuje środkami na zasiłki) do bezrobotnych popłynęło 1,6 miliarda złotych. Może się wydawać, że to sporo. Natomiast według Eurostatu w ciągu roku nasz kraj przeznacza na jednego bezrobotnego (tego oczywiście, który na zasiłek się załapał) – uśredniając – 2,3 tys. euro. Średnia dla całej wspólnoty to 10 tys. euro. Najhojniejszy Luksemburg dla bezrobotnego w ciągu roku wypłaca 40 tys. euro. Oczywiście te różnice nieco się spłaszczają, jeżeli weźmiemy pod uwagę siłę nabywczą (utrzymanie w Luksemburgu jest droższe niż w Polsce). Wciąż jednak pozostają znaczące.
czytaj także
Według Międzynarodowej Organizacji Pracy mamy najniższą wśród badanych państw rozwiniętych tzw. stopę zastąpienia, czyli wysokość zasiłku w porównaniu do naszych poprzednich dochodów. Jesteśmy również na przedostatnim miejscu, jeśli chodzi o objęcie bezrobotnych wsparciem.
Biorąc pod uwagę zarówno wysokość, jak i dostępność (a raczej niedostępność) wsparcia, można powiedzieć, że choć w ustawach transfery dla osób poszukujących pracy są zapisane, to de facto w naszym kraju zasiłków dla bezrobotnych nie ma.
Po nakreśleniu szerszego obrazu wróćmy do słów dr. Sławomira Dudka, eksperta Pracodawców RP. Co z jego teoriami, które mówią, że wysoki zasiłek dla bezrobotnych może zniechęcić do podejmowania pracy?
Tito Boeri i Jan Van Ours w książce Ekonomia niedoskonałych rynków pracy przytaczają liczne badania, z których wynika, że wzrost stopy zastąpienia o każde 10 procent istotnie powoduje wzrost stopy bezrobocia, jednak zaledwie o około 1 procent. Nie jest to więc wysoka wartość. Na czas trwania bezrobocia większy wpływ niż podnoszenie stopy zastąpienia ma czas wypłacania zasiłku, choć jak stwierdzają autorzy, jest to wpływ równie niewielki. Dla przykładu: 10-procentowy wzrost zasiłków w Holandii zwiększał czas trwania bezrobocia o tydzień. Autorzy zwracają uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię: wyższe zasiłki wpływają na zwiększenie produktywności w gospodarkach, ponieważ podwyższają płace progowe najbiedniejszych, na co muszą reagować pracodawcy, dostarczając bardziej produktywnych (a więc i lepiej płatnych) miejsc pracy.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy płacach progowych. Przypomnijmy, że jest to kwota, od której jesteśmy skłonni podjąć zatrudnienie. Każdy z nas ma płacę progową ustanowioną na nieco innym poziomie. Jeżeli pracę traci manager wysokiego szczebla, to pozostanie bezrobotny albo zdezaktywizowany (niepracujący i nieposzukujący pracy), dopóki ktoś mu nie zapłaci np. 30 tysięcy netto. Gdyby zastosować tutaj dyskurs dyscyplinujący, stosowany wobec biedniejszych, takiemu managerowi nie chce się robić za mniej niż 30 tysięcy miesięcznie.
Podwyższenie zasiłków podnosi więc nieco płacę progową dla najniżej zarabiających. Co z jednej strony można postrzegać jako „trzymanie części ludzi dłużej na bezrobociu”, z drugiej jednak – jako oferowanie możliwości niepodejmowania pracy, którą nie jest się zainteresowanym. Jako przywilej nieschylania się po byle co. Przywilej – przypomnijmy – który mają reprezentanci klasy średniej, między innymi dr Sławomir Dudek. Przywilej, który zresztą jest pewnym cywilizacyjnym standardem. Kraje, w których człowiek bierze się za jakąkolwiek pracę, a pracować muszą niemal wszyscy: starzy, schorowani i dzieci, to jednocześnie te kraje, w których nie chcielibyśmy żyć.
Wróćmy jeszcze na chwilę do słów własnych eksperta: „trwała zmiana systemowa wprowadzana w takim trybie jest bardzo niebezpieczna. Możemy wylać dziecko z kąpielą i zaszkodzić funkcjonowaniu rynku pracy w Polsce”. I przypomnijmy szerszy kontekst: mamy najniższą stopę zastąpienia w świecie rozwiniętym, jeden z najniższych wskaźników objęcia bezrobotnych zasiłkami, a same zasiłki – jeżeli jesteśmy w gronie kilkunastu procent szczęśliwców, którzy w ogóle się załapali na świadczenie – są niekiedy niższe niż próg minimum egzystencji.
W najbliższej perspektywie czeka nas rosnące bezrobocie związane z pandemią koronawirusa. Rzeczywiście, w tym sensie podwyższenie zasiłku dla bezrobotnych „może zaszkodzić funkcjonowaniu rynku pracy w Polsce”. O ile oczywiście podstawą działania tego rynku w Polsce dalej będą jak najniższe płace i wykorzystywanie ludzi na najniższych segmentach systemu.