Przedwyborcza mądrość skruszonych liberałów sprowadza się do tego, że dziś już nie zaproponują „krwi, potu i łez” w imię jakiejś odległej i bliżej nieokreślonej nagrody. Nie należy jednak mylić ich prostych jak konstrukcja cepa pomysłów z programem lewicy.
Platforma Obywatelska próbuje pozbyć się łatki nieczułych liberałów, którzy pozwolili na ekspansję umów cywilnoprawnych, upowszechnianie biedaprac, zwijanie się domeny publicznej, patologiczną reprywatyzację oraz wyciek pieniędzy publicznych z powodu luki w VAT. Zarzeka się więc, że nie tylko nie zlikwiduje żadnych świadczeń społecznych wprowadzonych przez partię Kaczyńskiego, ale nawet sama dołoży kilka swoich.
Jeszcze się nie zaczęła właściwa kampania wyborcza, a już skruszeni liberałowie zdążyli zaocznie rozdysponować przeszło sto miliardów złotych w dopłatach do kredytów oraz nagrodach dla matek za szybki powrót do pracy po porodzie. Na „kredycie 0 proc.” oraz „babciowym” oferta partii Tuska zapewne się nie skończy i do jesieni poznamy jeszcze wiele innych pomysłów socjalnych świeżo upieczonych prawie socjaldemokratów.
czytaj także
Ktoś lekkomyślny mógłby nawet zapytać, po co nam w ogóle lewica. Skoro skruszeni liberałowie sami chcą prowadzić ambitną politykę społeczną, a politycznie są zdecydowanie mocniejsi niż polska socjaldemokracja, to może machnąć ręką na całą tę lewicowość, która w Polsce zwyczajnie się nie przyjęła, i jeszcze raz zawierzyć losy naszego niefartownego narodu obozowi centrolibu? Przecież to prawie to samo, różnice są estetyczne.
Takie myślenie byłoby jednak fatalnym błędem. Różnice między lewicą a liberalizmem są bardzo poważne, nawet jeśli ten drugi z powodów koniunkturalnych stał się akurat skruszony, empatyczny i deklaratywnie prospołeczny. Można je łatwo dostrzec, porównując aktualne propozycje Platformy Obywatelskiej z rodzącym się programem gospodarczym Lewicy, którego założenia poznaliśmy w zeszłą niedzielę. Oto cztery główne różnice, których Platforma nie zdołałaby zniwelować nawet wtedy, gdyby Izabela Leszczyna przywdziała trampki, przeszła na weganizm, zaczęła jeździć wyłącznie rowerem i zafarbowała włosy na fioletowo.
Prostota nie zastąpi ambicji
Empatyczny liberalizm jest wciąż przede wszystkim liberalizmem. Gdy pojawia się jakiś problem społeczny, wyobraźnia empatycznych liberałów ogranicza się do szukania najprostszych rozwiązań, zgodnie ze starą dewizą Donalda Tuska: „jeśli ktoś ma wizję, to powinien iść do lekarza”.
Liberałowie jak ognia boją się koncepcji nieco bardziej skomplikowanych, które wymagałyby jakiejś pracy analitycznej i obliczeń dłuższych niż „2+2-4”. Kiedyś proponowali wprowadzenie jednej stawki podatkowej dla wszystkich głównych rodzajów danin publicznoprawnych – PIT, CIT i VAT miały wynosić 16 proc., bo to byłoby proste i łatwe do wytłumaczenia, a więc bliskie liberalnego ideału. Byłoby też rażąco niesprawiedliwe i uderzałoby w najmniej zarabiających, ale to jest ten koszt, który byliby w stanie ponieść. Teraz proponują rozwiązać kryzys mieszkaniowy, który ma niezliczone przyczyny i oblicza, za pomocą kolejnego prostego jak cep rozwiązania – kredytu na zero procent.
czytaj także
Myślenie lewicowe zwykle nie boi się bardziej śmiałych rozwiązań i nawet jeśli czasem w przeszłości prowadziło lewicę na manowce, to znacznie częściej umożliwiało osiąganie naprawdę dobrych rezultatów. Dlatego też Lewica, tym razem pisana przez duże „L”, proponuje nie ograniczać się do sponsorowania odsetek bankierom, tylko zamierza budować instytucje – a dokładnie rzecz biorąc, Ministerstwo Mieszkalnictwa.
„Dziś w Polsce nikt nie odpowiada za ten strategiczny dla gospodarki sektor, państwo całkowicie abdykowało” – mówiła Magdalena Biejat podczas konwencji programowej. Nowe ministerstwo miałoby odpowiadać za nadzór nad programami mieszkaniowymi, gospodarować środkami publicznymi przeznaczonymi na ten cel i – przede wszystkim – ściśle współpracować z samorządami, ponieważ instytucje państwa powinny kooperować z samorządem, a nie z nim rywalizować, jak to bywa obecnie. Poza tym nie należy zapominać, że mieszkalnictwo to ustawowe zadanie gmin, z którego się tylko cichaczem wymiksowały.
Państwo umie robić ładne rzeczy
W głowach liberałów zakorzenione jest przeświadczenie, że państwo jest raczej nieudolne i głównie sprawia problemy. W czasach ich rządów faktycznie takie było, więc to ich przeświadczenie nie jest całkiem nieuzasadnione. Nieufni wobec państwa liberałowie wolą więc, żeby załatwianiem problemów społecznych zajęły się same obywatelki, a władza będzie co najwyżej życzliwie się temu przyglądać, trzymać za nie kciuki i raz na jakiś czas rzuci pieniądzem. Na przykład da „babciowe”, żeby kobiety sobie same zorganizowały żłobek i mogły iść do roboty – najlepiej u prywaciarza. Jednak z faktu, że liberałowie nie potrafią zorganizować sprawnie działających instytucji państwowych, nie wynika, że takie przedsięwzięcie nie jest możliwe.
Lewica wierzy w sprawczość państwa i w ogóle instytucji publicznych. Dlatego zamiast płacić młodym matkom za powrót do pracy, deklaruje budowę tysiąca żłobków rocznie, by ten powrót do aktywności zawodowej był możliwy – nawet na prowincji, gdzie o prywatną placówkę znacznie trudniej. W rezultacie powstanie nawet 100 tysięcy miejsc opieki nad najmłodszymi dziećmi. „W ciągu dwóch lat zlikwidowalibyśmy problem dostępu do żłobków wszystkich dzieci w Polsce” – przekonywał na konwencji Robert Biedroń.
Filozofia kapitulującego państwa. PO w kampanii oferuje mniej niż PiS w 2015 roku
czytaj także
Lewica obiecuje również, że nowe Ministerstwo Mieszkalnictwa wybuduje wspólnie z gminami 300 tysięcy mieszkań w ciągu jednej kadencji. Będzie na to potrzeba około 100 miliardów złotych, a to mniej więcej tyle samo, co pożre platformerski „kredyt 0 procent”. Z taką różnicą, że ta ogromna kwota zostanie przeznaczona na zbudowanie lokali mieszkalnych, a nie na spłacenie bankowych odsetek.
Te lokale pozostaną własnością publiczną, więc państwo i gminy nie będą miały związanych rąk w zakresie polityki mieszkaniowej. Oczywiście ich lokatorom będą przysługiwać konkretne prawa. „Te mieszkania mają być dostępne nie tylko dla osób najmniej zarabiających, ale też dla klasy średniej. Niezależnie od tego, ile zarabiasz, masz prawo do tego mieszkania, nikt ci go nie zabierze, nikt cię z niego nie wyrzuci, nikt nie podniesie ci z dnia na dzień czynszu, nie musisz brać żadnego kredytu” – mówiła posłanka Biejat.
Budżetówka to nie darmozjady, tylko kluczowe grupy zawodowe
Według liberałów pracownicy sfery budżetowej to, ogólnie rzecz biorąc, grupa, która skończyła w budżetówce głównie dlatego, że ograniczone kompetencje nie pozwoliły jej na karierę w sektorze prywatnym. Naprawdę utalentowany człowiek to według liberałów pracownik korporacji, który haruje po 12 godzin na dobę i należycie za to zarabia, ewentualnie działacz liberalnej młodzieżówki partyjnej. Większości z pracowników sfery budżetowej najchętniej by się pozbyli. Jakaś garstka musiałaby zostać, żeby ktoś uczył i leczył, ale najlepiej byłoby im płacić marne pieniądze, zgodnie z ideą „taniego państwa”. Dlatego też za rządów PO-PSL mieliśmy najdłuższe w naszej historii zamrożenie płac w budżetówce. Obowiązywało ono przez większą część rządów tej niezbyt szczęśliwej dla Polski koalicji.
Pod tym względem partia Kaczyńskiego niespecjalnie różni się od poprzedników. Także głodzi pracowników sfery publicznej, traktując ich jako zło konieczne, a nie ważnych sojuszników w rozwiązywaniu problemów społecznych. Obecnie dotyczy to przede wszystkim pracowników szkół wyższych oraz nauczycieli, co w niedługim czasie katastrofalnie odbije się na stanie polskiej nauki i edukacji. W trudnej sytuacji są także pracownicy socjalni czy urzędniczki Służby Cywilnej. W tym roku rząd proponuje budżetówce „podwyżkę” rzędu 7,8 proc., co nie wystarczy nawet na waloryzację ich pensji zgodnie z inflacją.
Lewica zdaje sobie sprawę, że tanie państwo zawiodło, a jego skutkiem jest niemal najniższa w Europie liczba pielęgniarek i lekarek. Bo z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wolały one wyemigrować, by pracować w znacznie mniej oszczędnych państwach Europy Zachodniej i Północnej. Tanie państwo to także odpływ uczniów z zamożnych domów do szkół prywatnych, co jest zabójcze dla równości szans nad Wisłą.
Lewica wie, że głodzenie budżetówki to zwyczajny populizm, który prowadzi wyłącznie do stopniowej redukcji potencjału państwa, wzrostu nierówności szans oraz kolejnych napięć społecznych. Dlatego też jedną z obietnic wyborczych Lewicy będzie podniesienie płac w budżetówce o jedną piątą, by pokryć inflację z nawiązką. Dzięki temu kariera akademicka przestanie być opcją wyłącznie dla niepoprawnych marzycieli.
Innowacje to efekt wspólnych wysiłków, a nie jednostkowej „eureki”
Według liberałów postęp technologiczny powstaje dzięki wysiłkom wybitnych jednostek, które całymi dniami dumają nad kartką papieru, aż wreszcie wpadają na błyskotliwy pomysł i dokonują przełomowego odkrycia. Należy więc zostawić tych geniuszy w spokoju, najlepiej jeszcze zwolnić ich ze wszystkich podatków, a za jakiś czas przyjdą do nas ze szczepionkami na raka i prototypem fruwających elektrycznych taksówek. Jeśli potrzebują jakiejś minimalnej pomocy, to ewentualnie na etapie wdrażania, ale nawet w tym wypadku wystarczy ich jakoś poznać z prezesami funduszy venture capital, które to wszystko ładnie opakują i sprzedadzą.
Lewica zdaje sobie jednak sprawę, że innowacje techniczne i odkrycia naukowe to owoc kooperacji ogromnych grup ludzi, czerpania ze zgromadzonej przez lata wiedzy, mądrości instytucjonalnej oraz umiejętności alokowania publicznych środków. Bo tak się składa, że prywatny kapitał – wbrew opowieściom coachów i tak zwanych ludzi sukcesu – ma ogromną awersję do ryzyka i inwestuje dopiero wtedy, gdy szanse na sukces są przytłaczająco większe od prawdopodobieństwa porażki.
Wynalazki nie spadają z nieba. To państwo decyduje, co wynajdziemy
czytaj także
Dlatego też partia Lewica proponuje mobilizację krajowych środków finansowych, by polskie wydatki na badania i rozwój sięgnęły 2 proc. PKB. Nacisk chce położyć na przemysł farmaceutyczny, by Polska przestała być zależna od importu substancji czynnych – głównie z Chin. Lewicowcy obiecują także podniesienie nakładów na inwestycje z obecnych 16 do 25 proc. PKB. Obie te kwestie znalazły się dawno temu w zapomnianym już planie Morawieckiego, który także był całkiem ambitny, ale przegrał z szarą nadwiślańską rzeczywistością, a sam autor skwapliwie o nim zapomniał, gdy tylko dorwał się do fotela Prezesa Rady Ministrów.
Nie dajcie więc sobie wmówić, że liberałowie zrobią nam praktycznie to samo, co zrobiłaby socjaldemokracja z prawdziwego zdarzenia. Cała mądrość skruszonych liberałów sprowadza się do tego, że dziś już nie zaproponują oficjalnie „krwi, potu i łez” w imię jakiejś odległej i bliżej nieokreślonej nagrody. Dziś wydają się rozumieć, że kto chce wygrać wybory, musi obiecać, że za jego rządów będzie ludziom lepiej, a nie gorzej.
czytaj także
Będą więc przekonywać, że uwielbiają komunikację zbiorową bardziej niż Paulina Matysiak, a los wykluczonych leży im na sercu równie mocno co Piotrowi Ikonowiczowi. Niestety, w praktyce szczytem ich ambicji jest spłacanie odsetek bankowych. A chyba każdy się zgodzi, że po tych trzech dekadach czekania zasługujemy wreszcie na europejskie państwo z prawdziwego zdarzenia.