Rząd postanowił dokonać korekty w podatkach w taki sposób, żeby przypadkiem nie nadepnąć na odcisk elicie najbogatszych, zachowując większość ich przywilejów podatkowych, a jednocześnie dopiec samorządom, przyspieszając centralizację. Pisze Piotr Wójcik.
Choć podczas „sprzedawania” Polskiego Ładu społeczeństwu rządzący regularnie mówią o solidarności, to kiedy przychodzi do dzielenia kosztów, im samym jej zabrakło. Dokładnie rzecz biorąc, chodzi o koszty reformy podatkowej związanej z Polskim Ładem, która, wbrew powszechnej opinii nakręcanej przez media głównego nurtu, będzie się wiązała z wyraźnym spadkiem dochodów polskiej sfery budżetowej.
Według Oceny Skutków Regulacji reforma podatkowa Polskiego Ładu per saldo obniży dochody sektora finansów publicznych o niecałe 8,5 mld zł. Równocześnie wzrosną dochody Narodowego Funduszu Zdrowia, dzięki urealnieniu składki płaconej przez jednoosobowe działalności gospodarcze – i to aż o niemal 12,5 mld zł, co samo w sobie jest oczywiście chwalebne. Jednak siłą rzeczy budżet państwa oraz samorządy muszą stracić łącznie ok. 21 mld zł.
Centralizacja szpitali to kolejny przepis PiS-u na katastrofę
czytaj także
Niestety plan rządu zakłada, że straty te zostaną rozłożone wyjątkowo nierównomiernie. Po stronie samorządów zanotujemy minus 13,7 mld zł, a po stronie państwa strata wyniesie 7,1 mld zł. Dwie trzecie kosztów reformy zostanie więc przerzucone na samorządy.
To oczywiście efekt spadku wpływów z PIT spowodowanego przez drastyczny wzrost kwoty wolnej od podatku oraz podwyższenia progu dochodowego drugiej stawki. Najbardziej ucierpią więc te jednostki samorządu, w których udział w dochodach z PIT odgrywa znaczącą rolę, a więc przede wszystkim największe gminy, czyli miasta na prawach powiatu. Wpływy z PIT w 2020 roku odpowiadały za 35 proc. dochodów własnych wszystkich gmin, tymczasem wśród miast na prawach powiatu za aż 45 proc. Dla budżetu państwa wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych są zdecydowanie mniej znaczące. Odpowiadają ledwie za 15 proc. dochodów państwa, ponieważ budżet Polski opiera się przede wszystkim na podatkach pośrednich, czyli VAT i akcyzie. Tak więc realnie straty dużych miast będą znacznie głębsze niż wynikałoby to z samej analizy Oceny Skutków Regulacji, ponieważ dla nich wpływy z PIT mają trzykrotnie większe znaczenie niż dla rządu.
145 miliardów w plecy
W reakcji na ogłoszenie projektu zmian podatkowych Związek Miast Polskich opublikował oświadczenie, w którym alarmuje, że w ciągu 10 lat społeczności lokalne, czyli głównie gminy, stracą 145 mld zł. Według OSR łączna strata samorządów w perspektywie 10 lat wyniesie 132 mld zł, ale tak czy inaczej, będzie to ogromna kwota. „To oznacza mniej pieniędzy nie tylko na inwestycje, ale także na bieżącą działalność miast, a więc ograniczenie wydatków na edukację, transport miejski, usługi komunalne czy kulturę” − czytamy w oświadczeniu ZMP.
Polski Ład, czyli wspaniała fantazja o poprzedniej cywilizacji
czytaj także
Zaraz po ogłoszeniu Polskiego Ładu, czyli jeszcze w maju, ZMP wydał znacznie więcej mówiący komunikat. Ówczesna analiza ZMP była oparta na bardziej optymistycznych przesłankach, gdyż wtedy mowa była o spadku wpływów samorządów „jedynie” o 11 mld zł rocznie. Już taki ubytek drastycznie wpłynąłby na sytuację Jednostek Samorządu Terytorialnego, których łączna nadwyżka operacyjna netto spadłaby z 12 do 1 mld zł. W wyniku tego trzykrotnie wzrosłaby liczba jednostek z ujemną nadwyżką operacyjną netto, czyli z deficytem – z 317 do 1083. Najgorzej wyglądałaby sytuacja w miastach na prawach powiatu, wśród których liczba jednostek z deficytem operacyjnym wzrosłaby z 23 do 55 – na 66 wszystkich. Tak więc ponad czterem na pięć miastom na prawach powiatu groziłaby utrata płynności finansowej.
A przecież już 2020 rok był dla nich fatalny – według ZMP deficyt operacyjny zanotowało co trzecie miasto na prawach powiatu.
Fatalny między innymi dlatego, że rok wcześniej wprowadzono dwie ulgi w PIT, czyli obniżenie podstawowej stawki z 18 do 17 proc. oraz zwolnienie z PIT osób poniżej 26. roku życia. Weszły one w życie w drugiej połowie 2019 roku, więc ich skutki obserwowaliśmy dopiero w zeszłym, w którym dodatkowo budżety miast dobiła pandemia, a dokładnie rzecz biorąc lockdowny. Według sprawozdania Krajowej Rady Regionalnych Izb Obrachunkowych (KR RIO) za 2020 rok wpływy z podatku PIT w miastach na prawach powiatu spadły po raz pierwszy od lat – i to o ponad pół miliarda złotych. Jeszcze rok wcześniej wzrosły o niemal 2 mld zł. Całość dochodów własnych miast na prawach powiatu co prawda wzrosła, ale o 3,4 proc., czyli dokładnie tyle, ile wynosiła ubiegłoroczna inflacja. Tymczasem płace rosły znacznie szybciej. Miasta na prawach powiatu wydały na wynagrodzenia w zeszłym roku o 8 proc. więcej niż w 2019.
Miejscy przewoźnicy w kryzysie
Łatwo zauważyć, że przecież ogólne wpływy do kas największych miast wzrosły. Według KR RIO dochody ogólne miast na prawach powiatu w 2020 r. podwyższyły się o niemal 8 proc. − z 76 do 82 mld zł. Problem w tym, że za ten wzrost odpowiadają przede wszystkim dotacje celowe, które są przydzielane na zadania zlecone przez rząd, a nie ustawowe zadania własne, i tylko w tym celu mogą być one użyte. W kontekście sytuacji finansowej samorządów należy zaś analizować ich dochody własne, gdyż to z nich pokrywane są wydatki na realizację kluczowych dla mieszkańców usług publicznych – takich jak komunikacja zbiorowa, dbałość o czystość powietrza czy wodociągi. Stagnacja dochodów własnych samorządów będzie też oznaczać stagnację usług publicznych w miastach. A przecież wymagają one gruntownej modernizacji. Szczególnie komunikacja zbiorowa.
Nic więc dziwnego, że miasta ratują się podwyższaniem różnego rodzaju opłat za świadczone usługi. Mowa chociażby o biletach komunikacji miejskiej. W tym roku we Wrocławiu cena biletu jednorazowego wzrosła z 3,6 do 4,2 zł, a więc o 17 procent. Z powodu zawirowań w tamtejszej radzie miasta w okresie wakacyjnym obowiązuje stary cennik, ale od września ceny znów będą wyższe. Podobnie uczynił także Zarząd Transportu Metropolitalnego na Górnym Śląsku. Cena najtańszego biletu elektronicznego wzrosła z 3 zł do 3,6 zł, a przeciętnie ceny wszystkich biletów wzrosły o 12 proc. Fala podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej ma miejsce właściwie w całej Polsce. Przewoźnicy muszą odbijać sobie pandemiczne straty.
Ich kasy mogłyby zostać zasilone przez miasta, tylko że im także brakuje pieniędzy. Między innymi z powodu obniżek w PIT. A w związku z reformą podatkową Polskiego Ładu od przyszłego roku może być jeszcze gorzej.
Oczywiście miastom może zabraknąć także pieniędzy na podwyżki. W ostatnich latach sfera budżetowa została spauperyzowana, a choć najgłośniej mówi się o pracownikach państwowej budżetówki, to chyba najgorszą sytuację mają urzędnicy samorządowi oraz pracownicy samorządowych jednostek organizacyjnych – bibliotek czy zarządów dróg i mostów. Płace w samorządzie są fatalne, za to rotacja ogromna. W przyszłych latach o zbudowaniu profesjonalnej kadry specjalistów miasta mogą tylko pomarzyć, gdyż pieniędzy będzie jeszcze mniej. Tymczasem bez profesjonalizacji samorządowych kadr o żadnym tworzeniu nowoczesnych miast, nie mówiąc już o tak zwanych smart cities, nie może być mowy.
Sposoby na upał w miastach i dowody na to, że betonoza zabija
czytaj także
Poza tym spadek nadwyżki operacyjnej netto samorządów niemalże do zera ograniczy ich możliwości inwestycyjne oraz potencjał do spłaty przyszłych zobowiązań. A to zaś może im skutecznie utrudnić korzystanie ze środków z tak zwanego Funduszu Odbudowy, które w znacznej mierze będą udzielane w formie pożyczek. Inaczej mówiąc, osłabienie sytuacji finansowej samorządów sprawi, że Krajowy Plan Odbudowy będzie realizowany bardziej centralnie, a mniej lokalnie. Być może takie też jest drugie dno reformy podatkowej Polskiego Ładu.
Ograniczenie swobody
Rząd zapowiada załatanie dziury, która będzie zionąć w przyszłych budżetach samorządów, utworzeniem specjalnej subwencji inwestycyjnej. Początkowo mówiło się nawet o 13 mld zł, jednak z ostatnich zapowiedzi wiceministra Patkowskiego wynika, że jej początkowa wartość wyniesie zaledwie 3 mld zł. To kilkukrotnie mniej niż wynosić będzie luka w budżetach JST w całej Polsce. Nawet jeśli finalnie subwencja inwestycyjna będzie bardziej hojna, to i tak będzie ona marnym substytutem utraconych dochodów własnych miast. Jeśli będzie ona rozdzielana na podobnej zasadzie co środki z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych, to będzie musiała być przeznaczona na zaznaczone we wniosku inwestycje. Tak więc ograniczy to swobodę samorządów w dysponowaniu pieniędzmi.
Miastom może więc zabraknąć pieniędzy na podwyżki płac albo dofinansowanie miejskich przewoźników, za to zrealizują niekoniecznie potrzebne inwestycje, byle tylko wydać pieniądze z subwencji. Oczywiście to i tak zakładając, że pieniądze z subwencji będą dzielone obiektywnie i sprawiedliwie, a nie politycznie, tak jak dotacje z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych, które wpływały do kas JST w zeszłym roku.
czytaj także
Żeby unaocznić skalę potencjalnych strat, Związek Miast Polskich i Unia Metropolii Polskich utworzyły stronę natwojkoszt.pl, w której można oszacować ubytek budżetowy w poszczególnych gminach po wprowadzeniu reformy podatkowej Polskiego Ładu. Przykładowo Katowice stracą 162 miliony złotych rocznie, a Tychy 62 mln zł. W tym roku budżet Tychów wzrósł o ledwie 16 mln zł, więc całkiem prawdopodobne, że w przyszłym spadnie o kilkadziesiąt milionów. Dla 130-tysięcznego miasta to są ogromne kwoty. „Polski Ład. Rząd zaprasza na twój koszt” − czytamy na stronie z kalkulatorem strat dla JST. I trudno o bardziej celne hasło. Swój sztandarowy program społeczny rządzący zamierzają sfinansować z budżetów wspólnot lokalnych. Sami więc zbiją na tym kapitał polityczny, a polityczne koszty przerzucą na włodarzy miast, których i tak nie lubią. Zresztą z wzajemnością. Na tej zabawie z pewnością stracą zaś członkowie wspólnot lokalnych, w których interesie jest poprawa usług publicznych.
Wadliwa korekta zamiast reformy
A czy można było inaczej? Oczywiście. Reformę podatkową można było skonstruować w taki sposób, żeby per saldo wpływ na sektor finansów publicznych był zerowy. Oczywiście w tym celu zmianom obniżającym PIT (tj. podwyżce kwoty wolnej) powinny towarzyszyć podwyżki stawek dla najlepiej zarabiających. Można było chociażby zlikwidować liniowy PIT, nie podwyższać progu drugiej stawki, a może nawet wprowadzić trzecią, dla absolutnie najlepiej zarabiających. Przy okazji wreszcie nad Wisłą mielibyśmy progresję podatkową w stylu Europy Zachodniej. Oczywiście na tak progresywną zmianę konserwatywny przecież PiS nie byłby gotów. Nie mówiąc już o tym, że takich zmian bez wątpienia nie poparłby Jarosław Gowin.
Premier czyta, rząd planuje, urzędnicy wdrażają? „Przedsiębiorcza Rzeczpospolita” dziś
czytaj także
Rząd postanowił więc dokonać korekty w podatkach w taki sposób, żeby przypadkiem nie nadepnąć na odcisk elicie najbogatszych, zachowując większość ich przywilejów podatkowych, a jednocześnie dopiec samorządom, przyspieszając centralizację. W rezultacie nasze gminy i miasta stracą miliardy złotych co roku. Stracą na tym ci, którzy w tych miastach żyją, codziennie korzystają z ich infrastruktury i zależy im, żeby dobrze działały.