Gospodarka

A gdyby tak zlikwidować państwo? To nie żart, a ekonomia według Ryszarda Petru

Ryszard Petru proponuje drastyczne obniżenie składek zdrowotnych. Taką operacją równocześnie zarżnęlibyśmy ochronę zdrowia, wojsko oraz administrację publiczną. Gdyby zaproponował to ktokolwiek inny, można byłoby podejrzewać go o bycie rosyjskim agentem. Na szczęście to tylko Ryszard Petru. Wiadomo, że on jest po prostu… bardzo niemądry.

Ryszard Petru nie tylko dostał się do Sejmu, ale co gorsza, ciągle coś w nim mówi i coś wymyśla. Stał się nawet kimś na kształt głównego ekonomisty Polski 2050. Dopiero co był twarzą liberalizacji niedzielnego handlu, a już wrócił do sztandarowego pomysłu partii Hołowni, czyli przywrócenia ryczałtowej składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.

Przywrócenie takiej składki tylko dla osób na działalności gospodarczej nie przeszło, bo ludzie wreszcie się zorientowali, że to dosyć niesprawiedliwe. Dlaczego jedna forma aktywności zawodowej ma być aż tak uprzywilejowana? Spryciarz Petru postanowił więc obejść ten problem w dosyć mało wyszukany sposób: otóż najnowszy projekt firmowany przez Polskę 2050 i jej liberalnego ekonomistę zawiera obniżenie składki zdrowotnej dla wszystkich. Nawet nie chciało mu się choć trochę pokombinować.

Argumenty zwolenników handlu w niedzielę to jedno wielkie oszustwo

Instytut Danych z Pustej Głowy

Dzięki tej hojności pojawiłyby się aż trzy ryczałtowe składki dla różnych grup dochodowych. Zarabiający poniżej 85 tys. zł rocznie płaciliby tylko 300 zł miesięcznie, chyba że są na podatku liniowym – wtedy granica wynosiłaby 120 tys. Jak widać, zachęcania do podatku liniowego nigdy dosyć. W przedziale 85–300 tys. zł rocznie płaciłoby się 525 złotych miesięcznie, a ludzie z dochodem powyżej 300 tys. zł przesyłaliby na ochronę zdrowia ledwie 700 złotych co miesiąc.

Inaczej mówiąc, najwyższa składka wynosiłaby tyle, ile dzisiaj płacą zarabiający ok. 9 tys. zł miesięcznie. Nawet przy 50 tys. zł płaciłoby się na zdrowie tyle samo, co ludzie, którzy zarabiają pięć razy mniej – i ledwie o 400 złotych więcej niż osoby z dochodem dziesięć razy mniejszym. Przytłaczająca większość korzyści trafiłaby więc do najlepiej zarabiających. Dla nich wartość prezentu od Petru i Polski 2050 byłaby właściwie nieskończona, bo kolejnych progów projekt nie przewiduje.

Poseł reklamuje swoją propozycję tym, że „każdy obywatel na tym zyska” oraz „nikt na tym nie straci”. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że ekonomista przemilcza pewien oczywisty fakt. I nawet nie chodzi o to, że nie każdy zyska tyle samo. Nie trzeba być księgowym, by wiedzieć, że każda operacja finansowa ma dwie strony. Gdy w danym momencie skądś się zabiera pieniądze, to w innym miejscu jest ich mniej. Tym innym miejscem jest oczywiście Narodowy Fundusz Zdrowia. Według obliczeń Polski 2050, cała reforma miałaby kosztować system 15 mld zł, ale trudno powiedzieć, skąd te wyliczenia się wzięły.

Prawdziwa luka w NFZ musiałaby być gigantyczna. „Jeżeli każdy miałby płacić równą składkę zdrowotną, to pokrycie kosztów systemu wymagałoby ustawienia jej na poziomie 700 zł miesięcznie i późniejszej waloryzacji. Niech każdy sobie to teraz odniesie do krążących w mediach i polityce propozycji” – napisał na X ekonomista Ignacy Morawski.

Tymczasem w propozycji Polski 2050 tę minimalną składkę, konieczną do utrzymania systemu ochrony zdrowia, płaciliby tylko zarabiający powyżej trzykrotności średniej krajowej (czyli obecnie powyżej 25 tys. zł miesięcznie, co daje właśnie 300 tys. rocznie). Według danych GUS takich osób jest… 2 proc. Nawet jeśli doliczymy do tego około pół miliona liniowców, wciąż będzie to zaledwie kilka procent zatrudnionych.

Inaczej mówiąc, ponad 90 proc. ubezpieczonych płaciłoby znacznie mniej, niż wynosi minimalna średnia stawka składki niezbędna do utrzymania obecnego finansowania systemu. W jaki sposób miałoby to kosztować „tylko” 15 mld zł? Propozycja Petru jest tak niepoważna, że zadziwiające jest już samo jej złożenie – i to przez klub poselski, który należy do rządzącej koalicji.

Tym bardziej że już teraz publiczne wydatki na zdrowie w Polsce należą do najniższych w Europie. Według Eurostatu w 2022 roku wyniosły 5,3 proc. PKB, przy średniej unijnej 7,7 proc. Polska 2050 chce je tymczasem jeszcze bardziej obniżyć. Oficjalnie o niecałe 0,5 proc. PKB, tak naprawdę o dużo więcej.

A gdyby tak zlikwidować państwo?

Ale spokojnie, Polska 2050 zaprezentowała również pomysł cięcia wydatków państwa, dzięki którym zostanie pokryty ubytek tych 15 miliardów. Według słów samego Petru będzie chodziło o likwidację wydatków w funduszach pozabudżetowych oraz administracji. Polska 2050 wskazuje na 8 mld zł z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Problem w tym, że zewnętrzne fundusze, także ten covidowy, finansują wydatki na wojsko, czyli na różne rodzaje broni, które właśnie kupujemy. W jaki sposób je spłacimy? Najwyraźniej poseł chce zrezygnować z zaplanowanych zbrojeń – a przynajmniej jakiejś części. Dzięki temu nasza publiczna opieka medyczna klęknie, ale za to nie będziemy mieli też silnej armii.

A to nie wszystko. Cięcia dotkną również administracji. Teoretycznie chodzi tylko o „restrukturyzację lub likwidację instytutów państwowych, na czym zaoszczędzimy kolejne miliardy”. Podobno audyt trwa, więc jak na razie to tylko pobożne życzenia. Na jakich państwowych instytutach można zarobić miliardy złotych? Według obliczeń TVN24 łączna kwota ich budżetów w 2024 roku wyniosła niespełna 300 mln zł. Doliczmy do tego łaskawie likwidację całego IPN, co dałoby teoretycznie ok. 600 mln zł, ale część jego zadań archiwistycznych ktoś musiałby wykonywać, więc w praktyce mniej. Łącznie nie byłoby z tego nawet miliarda.

Polityka zaciskania pasa to narzędzie, którym kapitalizm wymusza posłuszeństwo [rozmowa]

Cięcia dotkną więc urzędników w ministerstwach, ZUS, NFZ i innych agendach państwowych. Urzędowa budżetówka oraz Służba Cywilna będą mogły zapomnieć o podwyżkach, za to w nagrodę będzie je czekać fala zwolnień. Według Eurostatu na administrację wydajemy obecnie 4,4 proc. PKB, tymczasem średnia unijna wynosi 6 proc. Gdzie Polska 2050 chce tam znaleźć pieniądze? Przecież to wszystko brzmi jak potężna operacja zwijania polskiego państwa – austerity na gigantyczną skalę. W wyniku tego petrusterity równocześnie zarżnęlibyśmy ochronę zdrowia, wojsko oraz administrację publiczną. Gdyby zaproponował to ktokolwiek inny, można byłoby podejrzewać go o bycie rosyjskim agentem. Ale to Ryszard Petru – on jest po prostu bardzo niemądry.

Pozostałe źródła pieniędzy są wskazane tak ogólnikowo, że trudno traktować je poważnie. Chodzi o optymalizację zarządzania nieruchomościami skarbu państwa, czyli zapewne zamykanie placówek i wynajmowanie budynków, tak jak miało się stać z pocztą w Katowicach na ul. Pocztowej. Te nieruchomości będzie można też sprzedać, co jednak przyniesie dochód tylko w jednym roku fiskalnym. Pozostałe źródła – większa efektywność fiskusa oraz zamówień publicznych – to zwyczajne zaklęcia. W jaki sposób skarbówka miałaby zwiększyć efektywność, skoro czekają ją cięcia etatów?

Świat według kiepskiego ekonomisty

Lista zupełnie kuriozalnych wypowiedzi Petru jest tak długa, że Amazonka to przy tym wiejski rów melioracyjny. Tu nawet nie chodzi o wpadki językowe, nad którymi pastwi się prawica (słynne „święto sześciu króli”), bo każdy ma swój urok. Właściwy problem tkwi w tym, że prognozy ekonomiczne tego popularnego ekonomisty nigdy się nie sprawdzają. Właściwie można go traktować jako odwróconą wyrocznię – gdy mówi „tak”, należy to rozumieć jako „nie”.

W czasie wprowadzania programu „500+” Petru przekonywał na przykład, że wzrośnie bezrobocie. Problem w tym, że od tamtej pory bezrobocie spadło z 6,4 do 2,9 proc. chociaż w tym czasie rozszerzono świadczenie na wszystkie dzieci, a od tego roku jeszcze je podniesiono do 800 zł.

Petru przestrzegał również, że zwiększanie wydatków socjalnych doprowadzi do scenariusza greckiego. Od tamtego czasu dług publiczny spadł z 55 do niespełna 50 proc. PKB. Podczas wyborów w 2015 roku stwierdził, że „bezrobocie to najpopularniejszy kierunek studiów w Polsce”, czyli że ludzie po studiach masowo nie mogą znaleźć zatrudnienia. Gdy to mówił, poziom bezrobocia w Polsce wynosił 7,3 proc., ale wśród osób z wyższym wykształceniem tylko 4 proc. Prawie dwa razy mniej niż wśród wszystkich aktywnych zawodowo. Obecnie stopa bezrobocia wśród osób z wyższym wykształceniem to 1,3 proc.

Nie ufaj Ryszardowi, czyli najntisy Teraz!

Petru opowiadał też niezwykłe rzeczy na temat rynku pracy, a mianowicie, że w okresach kryzysowych zatrudnienie ratują umowy cywilnoprawne. „W Polsce nawet do niektórych tego typu rozwiązań przylgnęła nazwa umów śmieciowych. Rzeczywiście, pozostawanie przez lata na tego typu kontrakcie jest niekorzystne dla pracownika. Ale to nie oznacza, że należy wylewać dziecko z kąpielą. Takie rozwiązania są niezbędne w okresie spowolnienia lub też w przypadku prac sezonowych. Ich brak przyczynia się do wysokiego bezrobocia i powiększania obszaru szarej strefy. Świat będzie dążył do odetatyzowania stosunków pracy, można tym procesem sterować, aby uczynić go jak najbardziej cywilizowanym” – pisał w 2012 roku w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

W jego teoriach na temat rynku pracy niemal wszystko było błędem. Podczas pandemii okazało się, że to właśnie elastyczne formy zatrudnienia sprzyjają zwolnieniom w czasie kryzysu. Dlatego liczba bezrobotnych tak wystrzeliła w USA, gdzie nawet na etacie można zwolnić pracownika z dnia na dzień. W Polsce natomiast do zwolnienia poszli głównie zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych, dla których trzeba było uruchomić – skromne zresztą – trzymiesięczne zapomogi.

Petrusterity plus śmieciówki

Opowieści o dążeniu do „odetatyzowania” również są wyssane z palca. Według danych OECD, niemal wszędzie w krajach rozwiniętych spada odsetek samozatrudnionych, nawet w USA. W UE w latach 2010–2021 spadł z 17,3 do 14,5 proc., a w Polsce z 23 do 20 proc. W USA z ponad 7 do 6,6 proc., a w Japonii z 12 do 9,6 proc. Poza tym w ostatnim czasie w wysoko wyspecjalizowanych branżach pojawił się nie tylko trend odchodzenia od samozatrudnienia w stronę etatów, ale również uzwiązkowienia. Mowa chociażby o polskim gamedevie: związki zawodowe pojawiły się u największych deweloperów, takich jak CD Projekt RED czy 11 bit studios.

Wyrastający na głównego ekonomistę Polski 2050 Petru jest więc niezwykłym przykładem człowieka, który opowiada od lat zupełnie jawne głupoty, a mimo to część mediów, polityków, komentatorów i opinii publicznej nadal traktuje go poważnie. Od dawna wiadomo, że nad Wisłą nie istnieje coś takiego jak odpowiedzialność polityków i analityków za słowa. Drugiego tak spektakularnego przykładu dosyć powszechnie tolerowanej ignorancji znaleźć jednak nie sposób.

Wolny rynek nie wygrał jeszcze żadnej wojny

Petrunomika Polski 2050 zakłada zwijanie państwa na ogromną skalę – i to w bardzo niebezpiecznym pod względem geopolitycznym momencie. A jeśli wziąć pod uwagę wcześniejsze zapowiedzi Ryszarda Petru, także liberalizację rynku pracy oraz cięcia wydatków socjalnych, czyli ostre austerity powiązane z osłabianiem klasy pracującej, w szczególności mniej wykwalifikowanej. Reformy Balcerowicza będą przy tym wyglądać jak szwedzka socjaldemokracja z czasów swojej największej świetności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij