Wysokość kwoty utraconej przez państwo i samorządy w wyniku pomysłów prezydenta-elekta byłaby dla nich destrukcyjna. Jednak Karol Nawrocki chętnie spowoduje destabilizację instytucji publicznych, a Polacy na każdy plan obniżki podatków zareagują entuzjastycznie.
Już 6 sierpnia Karol Nawrocki zostanie zaprzysiężony na prezydenta RP, co rozpocznie niezwykle trudny i burzliwy okres nie tylko dla rządu Donalda Tuska, ale też dla polskiego państwa w ogóle.
Skład personalny jego współpracowników już wskazuje na to, że Nawrocki zamierza iść z rządem na frontalne starcie. Przyszły szef gabinetu prezydenta Paweł Szefernaker może i wygląda na kulturalnego młodego mężczyznę, ale w rzeczywistości jest specem od PR-u, także tego czarnego. Niewątpliwie wymyśli wiele zaskakujących zagrywek, które będą dla rządu dużym kłopotem.
Prof. Sławomir Cenckiewicz jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego to już postać absolutnie nieznosząca obecnej koalicji rządowej, szczególnie liderów jej największej partii. Współautor serialu Reset i książki Zgoda, którą napisał z gwiazdą TV Republika, Michałem Rachoniem, ma już nawet zarzuty prokuratorskie za odtajnienie planów obronnych z czasów rządów PO-PSL. Cenckiewicz uczynił to jako szef Wojskowego Biura Historycznego. Dla Cenckiewicza Tusk i Sikorski to zdrajcy, którzy dogadywali się z Rosjanami. I nawet jeśli początkowe jego wypowiedzi wyglądały na koncyliacyjne, to jest oczywiste, że to tylko mydlenie oczu.
Szefem Kancelarii Prezydenta nie zostanie Przemysław Czarnek, który byłby dla rządu niczym taran. Mając olbrzymie szanse na sukcesję po Kaczyńskim, Czarnek wybrał jednak kontynuowanie kariery w partii jako jej wiceprezes.
czytaj także
Funkcję tę obejmie więc Zbigniew Bogucki, czyli – podobnie jak Szefernaker – przedstawiciel młodego pokolenia polityków PiS, co prawda elokwentnych i inteligentnych, ale również bardzo zadziornych. Tym bardziej, że chcą się wykazać przed członkami i elektoratem partii, pogrążonej obecnie w nastroju wendety na Tusku, Sienkiewiczu, Giertychu i Bodnarze. Zresztą pierwsze wypowiedzi Boguckiego – chociażby o Sikorskim – wskazują, że miłości tu nie będzie. Wręcz przeciwnie.
Zwierzchnik armii, mózg dyplomacji
Można wymienić trzy główne obszary, w których Karol Nawrocki będzie przepychał się z rządem.
Pierwszym jest obrona narodowa. Prezydent formalnie jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, ale w czasach pokoju tę funkcję sprawuje szef MON. Jednak nawet wtedy prezydent ma do wykonania ważne zadania – chociażby nominacje generalskie. Nawrocki będzie więc je blokował – tak jak Andrzej Duda nominacje ambasadorskie, by wymóc na MON obsadzenie części kluczowych posad w wojsku swoimi ludźmi i stworzenie wiernej mu frakcji oficerów. Poza tym zawsze może spróbować całkowicie przejąć zwierzchnictwo nad armią, na przykład przekonując, że w sumie to nie jesteśmy w czasach pokoju, gdyż Rosja i Białoruś prowadzą przeciw nam wojnę hybrydową.
„Armia w ruinie”: Pikniki, dożynki i kursy zbierania wiśni [rozmowa]
czytaj także
To ostatnie wydaje się mało prawdopodobne, ale tajemnicą poliszynela jest, że Nawrocki to człowiek brutalny i zdolny do wszystkiego. W tym przypadku pewną nadzieję daje fakt, że obecny szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz dotychczas dobrze żył z pałacem prezydenckim, a ze wszystkich koalicjantów to PSL jest najbliższe ideowo PiS. Politycznie zresztą też, co udowodniły nie do końca tajne spotkania Michała Kamińskiego z Adamem Bielanem. Nie zmienia to faktu, że już sama bardzo realna perspektywa upolitycznienia armii, a nawet wprowadzenia do niej polaryzacji, jest wystarczająco mroczna.
Drugi obszar to polityka zagraniczna. Niewątpliwie Nawrocki zmonopolizuje kontakty z Amerykanami, których obecna administracja ma dobre relacje z PiS, za to z polskim rządem jest jej kompletnie nie po drodze. Pierwszym potencjalnym sporem będzie obsada stanowiska ambasadora w USA, na którym rząd chce obsadzić znienawidzonego w PiS Bogdana Klicha. Nie chciał się na to zgodzić nawet znacznie bardziej umiarkowany Andrzej Duda.
To samo w sobie może nie wyglądać na coś szczególnego, gdyż w polskiej praktyce politycznej przyjęło się, że to prezydent dominuje w kontaktach z Amerykanami – choćby dlatego, że szefem rządu w Waszyngtonie również jest prezydent. Nawrocki jest jednak zdolny do tego, by podburzać Waszyngton przeciw rządowi, co może być tym bardziej skuteczne, że Donald Trump czy Pete Hegseth to również osoby nieobliczalne. A skłócenie Polski z USA, czyli naszym głównym gwarantem bezpieczeństwa, byłoby niezwykle groźne.
Poza tym możemy mieć drugą odsłonę tak zwanej wojny o krzesło, czyli sporu prezydenta – kiedyś Kaczyńskiego – z premierem – dziś znowu Tuskiem – o to, kto reprezentuje Polskę na szczytach UE. Teoretycznie spór ten rozwiązał już Trybunał Konstytucyjny, przyznając tę rolę rządowi, ale PiS już pokazało, że traktuje wyroki TK selektywnie. Zresztą z wypowiedzi Zbigniewa Boguckiego dla Onetu wynika, że także w tym przypadku odbędą się jakieś przepychanki. Co może w konsekwencji doprowadzić do osłabienia pozycji Polski w UE.
Karol Nawrocki grozi spełnieniem obietnic
Trzecim obszarem działań destrukcyjnych Nawrockiego będzie zasypywanie Sejmu projektami ustaw – szczególnie podatkowych. Karol Nawrocki symbolicznie podpisał ze swoimi wyborcami kontrakt, w którym obiecał między innymi daleko idące obniżki podatków. Na tle pozostałych dwóch obszarów destrukcji ten może się wydawać wręcz błahy. Taki jednak nie jest, gdyż te ustawy byłyby rujnujące dla budżetu.
Obietnice podatkowe Nawrockiego dotyczą niemal wszystkich kluczowych podatków. Zapowiedział dążenie do obniżki podstawowej stawki VAT z 23 do 22 proc. To akurat samo w sobie nie byłoby szkodliwe, gdyby było obudowane podwyżkami PIT. VAT to podatek szkodliwy i niesprawiedliwy, gdyż obciąża w największym stopniu najmniej zarabiających. Równocześnie jednak VAT jest głównym fundamentem polskiego budżetu państwa – odpowiada zwykle za ponad jedną trzecią wpływów. Tymczasem w podatku PIT Nawrocki nie przewiduje podwyżek – wręcz przeciwnie.
Majmurek: Możemy jeszcze zatęsknić za ośmioma latami rządów PiS
czytaj także
Przede wszystkim zapowiada złożenie projektu ustawy podwyższającego kwotę wolną dla rodziców wychowujących co najmniej dwójkę dzieci do 140 tys. zł dla każdego z osobna – czyli dla par łącznie do 280 tys. zł. Co więcej, będzie ona obejmować także pary utrzymujących dzieci ludzi dorosłych do 25 roku życia, o ile będą się uczyć. Ulgi prorodzinne mają objąć także przedsiębiorców rozliczających się podatkiem liniowym, którzy obecnie w zamian za swój przywilej nie mogą korzystać z kwoty wolnej.
Kolejne dwie zapowiedzi w podatku PIT to podwyższenie drugiego progu ze 120 do 140 tys. zł oraz podniesienie powszechnej kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł dochodu rocznie, co miałoby oznaczać „pomoc” rządowi w realizacji jednej z jego obietnic. Szczególnie ta druga propozycja będzie rujnująca dla budżetu. Oprócz tego zamierza wymusić zniesienie tzw. podatku Belki, czyli podatku od dochodów kapitałowych, dla inwestycji o wartości do 140 tys. zł. To ostatnie będzie stosunkowo najmniej odczuwalne dla budżetu, ale trafi w głównej mierze do osób w miarę nieźle sytuowanych.
Prezydent wszystkich (bogatych) Polaków
Do osób dobrze zarabiających trafi zresztą większość propozycji Nawrockiego. Ich wpływ na dochody poszczególnych grup decylowych oszacował ośrodek analityczny CenEA. Same korzyści z propozycji skierowanych do rodzin z dziećmi będą już niezwykle nierówno rozłożone. Dolne 60 proc. społeczeństwa dostanie mniej niż sto złotych miesięcznie, przy czym dla najuboższych 30 proc. te korzyści będą zupełnie śladowe. Kolejne trzy decyle (7,8 i 9) otrzymają mniej niż 200 zł na miesiąc, ale przynajmniej 100. Za to 10 proc. najzamożniejszych gospodarstw domowych dostanie niespełna 400 zł miesięcznie.
czytaj także
Całość propozycji Nawrockiego w podatku PIT – czyli z podniesieniem drugiego progu (ale bez podniesienia powszechnej kwoty wolnej) – w przypadku 90 proc. społeczeństwa będzie miała dokładnie takie konsekwencje, jak zostało to wyżej opisane. Różnica będzie w przypadku 10 proc. najbogatszych, gdyż ich korzyści wyniosą niespełna 600 zł miesięcznie.
Pełny pakiet rozwiązań określony przez autorów jako „Nawrocki-PIT” będzie kosztował 19,1 mld zł. Do dolnych pod względem dochodu 50 proc. gospodarstw domowych w Polsce trafi z tego ok. 2,5 mld zł. Tymczasem do górnych 20 proc. popłynie z budżetu 12 mld zł, z czego aż 9 mld wyłącznie do 10 proc. najzamożniejszych domów w Polsce. Inaczej mówiąc, niemal połowa kosztów budżetowych tych kuriozalnych propozycji trafi do jednej dziesiątej najbogatszych Polek i Polaków.
Inne wyliczenia pokazało Ministerstwo Finansów. Według MF, koszty obietnic prorodzinnych Nawrockiego obciążyłyby budżet kwotą 29 mld zł, z czego aż 19 mld trafiłoby do 10 proc. najzamożniejszych. Dodatkowo MF osobno policzyło koszty podwyżki progu do 140 tys. zł i obniżki podstawowej stawki VAT do 22 proc. Każde z nich wyniosłyby po 8 mld zł. Całość kosztów budżetowych wyliczonych przez MF wyniosłyby więc ok. 45 mld zł.
czytaj także
Do wyliczeń obciążenia finansów publicznych przez rozwiązania prorodzinne i podniesienie drugiego progu PIT lepiej podchodzić jednak z dystansem. Owszem, MF dysponuje zapewne dokładniejszymi danymi niż CenEA, ale można też założyć, że przyjęło takie parametry, by wyszło im jak najwięcej. Jednak nawet jeśli dodamy koszty wyliczone przez ośrodek CenEA (19 mld zł) do podanej przez MF straty budżetowej w wyniku obniżki VAT, które akurat wydają się prawdziwe, to mówimy o kwocie rzędu 27 mld zł.
Społeczeństwo przywita destrukcję z rozkoszą
Tymczasem obie analizy nie biorą pod uwagę jeszcze jednej, niezwykle kosztownej zmiany, którą zapowiedział Karol Nawrocki. Mowa o podniesieniu powszechnej kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł. Formalnie rzecz biorąc, nie jest to propozycja Karola Nawrockiego, ale prezydent-elekt zapowiada złożenie takiego projektu jako realizację jednego ze stu konkretów obiecanych przez KO w 2023 roku.
Skutki tego działania dla finansów publicznych w 2026 roku oszacowało właśnie nowo utworzone Ministerstwo Finansów i Gospodarki. Mowa o kwocie sięgającej 52,5 mld zł, która zostałaby jednak rozłożona mniej więcej po połowie między budżet państwa a kasy samorządów terytorialnych.
Przy okazji straciłyby też NGO-sy, gdyż spadłyby ich wpływy z tytułu corocznego przekazywania im 1,5 proc. podatku części obywateli. To ostatnie akurat Nawrockiego także by ucieszyło, gdyż jego środowisku z większością organizacji pozarządowych nie jest po drodze. Wystarczy przypomnieć sobie radość prawicy z odebrania im finansowania z USAID.
Łącznie strata finansów publicznych z wyżej omawianych zapowiedzi wyniosłaby między 79,5 a 97,5 mld złotych. Taka kwota byłaby destrukcyjna dla państwa i samorządów. Nawrocki jednak bardzo chętnie spowoduje destabilizację polskich instytucji publicznych, gdyż jego głównym celem jest wywrócenie obecnego układu rządowego. Destabilizację finansów największych aglomeracji też zapewne przyjąłby z radością, gdyż rządzą tam w większości politycy nieprawicowi.
Dla rządu zmierzenie się z tymi projektami ustaw będzie bardzo problematyczne, gdyż będą one popularne społecznie. Polacy zawsze bardzo pozytywnie odbierają plany obniżek podatków, podobnie jak wspieranie rodzin z dziećmi, nawet jeśli ostatnio zakładają je coraz rzadziej.
Projekt podniesienia powszechnej kwoty wolnej Nawrocki będzie zaś opisywać jako realizację jednej z obietnic wyborczych koalicji, co będzie dla niej kłopotliwe w dwójnasób. Większość rządząca będzie musiała się więc zmagać nie tylko z wetowaniem jej własnych ustaw, ale też odrzucaniem popularnych w społeczeństwie projektów prezydenta. Oby przynajmniej w tej drugiej kwestii rządzącym nie zabrakło instynktu propaństwowego.