Gospodarka

Pewnego dnia kapitalizm się skończy

To, że kapitalizm się skończy, nie jest pobożnym życzeniem, tylko stwierdzeniem o wysokim stopniu prawdopodobieństwa dla każdego, kto prowadzi rozważania w dłuższym horyzoncie dziejów ludzkości. Jednak z powodu trendów klimatycznych i politycznych jego koniec może nastąpić znacznie szybciej, niż zakładano.

Kiedy ludzie z ruchów społeczno-środowiskowych zaczynają dyskutować na temat polityki gospodarczej, jednego można być pewnym – prędzej czy później wypłynie temat wzrostu gospodarczego, a nieunikniony w takiej sytuacji spór nie ograniczy się tylko do płaszczyzny argumentów natury ideologicznej. Nabierze wymiaru moralnego.

W końcu przecież państwo socjalne i ochrona przyrody hamują rozwój. A zgodnie z kapitalistyczną dialektyką najpierw musimy rosnąć, żebyśmy mogli pozwolić sobie później na luksus ochrony ludzi i środowiska. We współczesnym dyskursie polityczno-ekonomicznym z łatwością można retorycznie zdeklasować przeciwników wzrostu. Wzrostowi mogą sprzeciwiać się wyłącznie tępaki i naiwni aktywiści.

Potrzeba wzrostu gospodarczego jest tak głęboko zakorzeniona, że już samo tylko poruszenie tego tematu uważane jest za bluźnierstwo. Nawet ci, którzy tę potrzebę bardziej czują, niż potrafią uzasadnić merytorycznie, wykonują ukradkiem znak krzyża. Pod tym względem wzrost gospodarczy osiągnął status mitu.

Korzeni ideologii wzrostu należy dopatrywać się co najmniej w Oświeceniu. Od tamtej pory coraz głębiej zadomawia się w nas wyobrażenie wzrostu jako wypadkowej podziału pracy, postępu technologicznego i wolnego rynku. Rewolucja przemysłowa i mechanizacja produkcji uwidoczniły wzrost na tyle, że jego przyspieszenie da się zaobserwować za życia jednego tylko pokolenia, zaś powojenny optymizm na Zachodzie z obietnicą państwa socjalnego i coraz bardziej komfortowych warunków życia dla kolejnych generacji uczyniły ze wzrostu podstawowy paradygmat naszej egzystencji.

Jedna ze słowackich partii, samozwańczo liberalna, była tak bardzo przekonana o centralnej roli wzrostu, że umieściła go nawet na przyciasnym billboardzie. Geometria krzywej wzrostu to przekonujące symulakrum, które każdy i każda będą w stanie rozszyfrować. Wszyscy będą mieć więcej, wszystkim będzie lepiej.

Niet kapitalizmu bez wzrostu

Trzeba jednak przyznać, że wzrost gospodarczy to nie jest zwyczajny mit czy też raczej to nie jest tylko mit. Jeżeli dyskutujemy o polityce gospodarczej w ramach ograniczeń kapitalizmu, wówczas wzrost jest nieuniknioną przesłanką dla działania tego systemu. Kapitalizm nie jest możliwy bez wzrostu gospodarczego (w dłuższym horyzoncie).

Jest to stosunkowo prosta logika. Jeżeli ktoś chce zacząć robić biznes, potrzebny mu kapitał. Jeżeli nie należy do wąskiej grupy tych, którzy kapitałem dysponują, musi się zapożyczyć. Kredyt dostanie tylko wówczas, gdy przekona wierzycieli, iż będzie w stanie zwrócić pieniądze wraz z odsetkami. Do najważniejszych składowych odsetek należy rekompensata z tytułu ryzyka niespłacenia kredytu i rekompensata z tytułu tak zwanej utraconej okazji – wierzyciele rezygnują z własnych możliwości korzystania z pieniędzy w danym momencie, ale w przyszłości pieniądze będą miały niższą wartość niż obecnie.

Postwzrost: gospodarka radykalnej obfitości

Aby dłużnik lub dłużniczka zarobili na odsetki (i na swoje zyski – pamiętajmy, co jest podstawową motywacją prowadzenia działalności gospodarczej w tym systemie!), ich dochody muszą wzrastać. Lub przeciwnie – bez wzrostu nie opłaca się inwestować/pożyczać. Dług i wzrost to obok zysku podstawowe kategorie kapitalizmu. Dług wraz z odsetkami stwarza potrzebę niekończącej się ekspansji. Zatem wzrost to systemowa konieczność, bez której następują kryzysy, bezrobocie i spirala zapaści gospodarczej.

Ponieważ nie znamy z własnego doświadczenia nic innego, wzrost nie wydaje nam się ideologią (nawet reżimy socjalizmu państwowego w naszych szerokościach geograficznych stawiały go sobie za cel). Wydaje się czymś tak naturalnym, iż łatwo zapomnieć, że z perspektywy historii ludzkości chodzi jedynie o krótki epizod. Niezwykle ciekawe refleksje na temat ludzkiej potrzeby politycznych eksperymentów na przestrzeni dziejów można znaleźć w książce autorstwa Davida Wengrowa i Davida Graebera pt. Narodziny wszystkiego. Nowa historia ludzkości.

Podstawą demokracji jest nieposłuszeństwo [rozmowa z Wengrowem]

Wiele już napisano o wadach kapitalizmu i napędzanego wzrostem ekstraktywizmu. Jest to system, który znamy. Prowadzenie rozważań w granicach tego, co znane, nie wymaga zbyt dużej wyobraźni ani wysiłku intelektualnego. Dlatego krytycy i krytyczki wzrostu są w bardzo kłopotliwej sytuacji. Teoretycznie znacznie trudniej jest nazwać dewzrostową alternatywę niż opisywać ułomny co prawda, ale istniejący już system. Jeszcze trudniej jest opisać ewentualne przejście z jednego systemu na drugi (nawet osobom o dużej fantazji trudno go sobie wyobrazić jako transformację gładką i bez przemocy).

Od polityki zamkniętych ust do polityki otwartych scenariuszy

Noszenie w głowie alternatywnego systemu światowego i teorii rewolucji wymaga zaiste nadludzkiego wysiłku. To właśnie m.in. dlatego tak mało jest (demokratycznych) partii politycznych, które otwarcie krytykowałyby ekonomiczną politykę wzrostu. W Europie do takich wyjątków należą w różnym stopniu hiszpańska Zjednoczona Lewica (która nawet weszła w skład rządowej koalicji Sumar), grecka Syriza czy niemieccy Zieloni. Z mniejszych warto wspomnieć francuską Partię na rzecz Dewzrostu.

Lwia część partii lewicowych, socjaldemokratycznych, zielonych czy progresywnych postuluje usunięcie niedoskonałości występujących w modelu ekonomicznym opartym na wzroście, jednak żadna nie odważa się zakwestionować samego systemu.

Leder: Tam, gdzie sytuacja rewolucyjna nie znajduje politycznej artykulacji, nadchodzi wojna

Co mogą partie i ruchy polityczne w naszej części globu? Skorzystać z prawa do milczenia. Jeżeli mam racjonalne lub choćby intuicyjne wątpliwości co do prymatu wzrostu gospodarczego, jednak równocześnie nie potrafię sformułować alternatywy i doprowadzić do zmiany, można temat zwyczajnie zignorować. To minimum – nie zaklinać się na wzrost, nie wrzucać go do programu, z własnej woli o nim nie wspominać. Polityka „bez komentarza” co prawda nie zaprowadzi nas daleko, ale z drugiej strony pozwoli uniknąć tanich fauli argumentacyjnych.

Można też w każdej dyskusji o gospodarce asertywnie podkreślać inne cele (bo w kapitalizmie wzrost często przedstawiany jest jako neutralne narzędzie systemu, jednak system jako taki, włącznie ze swoim narzędziem, służy konkretnym celom i interesom). Zmienić retorykę – zamiast o wzroście mówić o rozwoju ekonomicznym, w którym na pierwszym miejscu stoją ludzie i środowisko; ewentualnie o reformie systemu gospodarczego, w którym motorem napędowym nie będą zyski i wzrost, tylko cele społeczne (jak np. Mariana Mazzucato w książce Misja gospodarka). Można promować inicjatywy, które działają w ramach kapitalizmu, nie podporządkowując się jego imperatywom (np. gospodarka społeczna – gospodarka bez potrzeby zysków). Przypominać argument Karla Polanyiego, że dopóki nie nastał kapitalizm, gospodarka nie była jakąś wyodrębnioną sferą (najpierw zarobić, żeby potem można było zająć się resztą!), była w społeczeństwie zintegrowana i zorganizowana wokół lokalnych społeczności i wzorów społecznych.

Zawsze jednak znajdą się tacy, którzy nie dadzą się przekonać i będą drążyć: czy da się ten rozwój ludzi i przyrody zapewnić bez wzrostu gospodarczego? Jak? I czy to przypadkiem nie jest fałszywy dylemat – czyż nie da się równocześnie osiągnąć wzrostu i rozwoju, bo w tandemie zawsze raźniej? Zbyt często instynkt niepewnych lewicowców każe nam kapitulować i nawet z pewną ulgą przyznać, a nawet samych siebie przekonać, że tak, da się.

Z takiego właśnie sposobu myślenia zrodziła się koncepcja zrównoważonego wzrostu, zielonego wzrostu, wzrostu powiązanego z innymi celami i wartościami. Dwie pieczenie na jednym ogniu – szczęśliwsi, zdrowsi ludzie są bardziej produktywni; zielona transformacja to szansa na ożywienie wzrostu itd.

Ja sam nie jestem osobiście przekonany o symbiozie wzrostu i rozwoju. Wszystko wskazuje na to, że tak zwany decoupling, czyli coraz mniejsza zależność między wzrostem gospodarczym i dewastacją środowiska naturalnego, nie działa. Jako celowy zabieg taktyczny tego typu defensywa sprawdza się w ograniczonym stopniu i na krótko, natomiast w horyzoncie długofalowym może być zdradliwa.

Sięgając za horyzont codzienności

Co prawda kryzys klimatyczny zadomowił się już na dobre jako pojęcie, jednak większość z nas nie potrafi sobie wyobrazić, w jaki konkretny i druzgocący sposób może zacząć przejawiać się już w najbliższym czasie. Równie niepokojące są trendy w polityce – na całym świecie obserwujemy odradzający się nacjonalizm, autorytaryzm i imperialistyczne zapasy największych geopolitycznych graczy.

Pewnego dnia kapitalizm się skończy. To nie jest pobożne życzenie, tylko stwierdzenie o wysokim stopniu prawdopodobieństwa dla każdego, kto prowadzi rozważania w dłuższym horyzoncie dziejów ludzkości. Jednak z powodu trendów klimatycznych i politycznych jego koniec może nastąpić znacznie szybciej, niż zakładano.

To, że koniec kapitalizmu czeka nas wcześniej, niż oczekiwano, to dobra wiadomość m.in. dlatego, że ekologiczne ruchy lewicowe mogą skupić całość swoich działań i wysiłków na moment „dzień po” i już nie muszą intensywnie zajmować się kwestią tego, jak położyć kres ekstraktywistycznemu modelowi gospodarczemu. Samo załamanie się współczesnego systemu potrwa dłużej lub krócej (dla naszych rozważań nie ma znaczenia, czy będzie to pięć lat, czy pięćdziesiąt, niektórzy uważają nawet, że ten proces już się zaczął) i na pewno nie będzie bezbolesny. I wcale nie jest powiedziane, że automatycznie zastąpi go system lepszy.

Futuryzowanie (nie wiem, jak lepiej przetłumaczyć angielskie futuring) to dyscyplina stosunkowo nieznana (nie chodzi bowiem o prognostykę, futurystykę ani futurologię). Zielone i czerwone nurty politycznego ruchu krytycznego wobec paradygmatu wzrostu powinny się z nim czym prędzej zapoznać. Ponieważ to, co zastąpi kapitalizm, będzie funkcją wielu czynników. Jednym z najważniejszych będzie gotowość elit politycznych do walki o dobro przyrody, w tym ludzkości, i przeciwstawienie koncepcji wzrostu – koncepcji dostateczności. I to właśnie umiejętność aktywnego badania scenariuszy przyszłości i ich opisywania może okazać się kluczowa, jeżeli nie chcemy, by kapitalizm zastąpiła jego jeszcze gorsza, lewiatanowska mutacja, faszystowska gospodarka, totalitarna dyktatura państw, armii albo np. korporacji technologicznych.

**

Ivan Lesay – ekonomista, politolog i ambasador Europejskiego Paktu Klimatycznego.

Artykuł pochodzi z magazynu Kapital. Ze słowackiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij