Czy jest jakikolwiek związek między graniczącym z pychą przekonaniem Niemców o wyższości własnego modelu ekonomicznego a dzisiejszą sytuacją Europy Środkowej? Wraz ze wspinaniem się państw Europy Środkowej po kolejnych szczeblach drabiny na szczyt państw rozwiniętych pojawiają się wątpliwości, czy pogłębianie współpracy z Niemcami ułatwi im dalszą drogę.
W 2012 roku gruchnęła w mediach wiadomość, która zaniepokoiła niemieckie elity. Niespodziewanie powstał format 16+1, zrzeszający Chiny oraz 16 państw Europy Środkowej i Wschodniej. Dlaczego RFN tak się przejęła tą wiadomością? W końcu zawarte porozumienie było niemal wszędzie interpretowane jako ledwie pierwszy sygnał woli wzmocnienia przez Pekin wątłych dotąd stosunków z Europą Środkową i Wschodnią, zwłaszcza na tle doskonale rozwiniętych relacji z jej zachodnią częścią. Jednak nie w Niemczech.
Tam bowiem powstanie formatu 16+1 zostało odebrane z podejrzliwością graniczącą z antypatią, jakby ocieplenie stosunków Chin z Europą Środkową i Wschodnią poruszyło jakąś specjalną strunę w duszy Niemców. Powstało wrażenie, że z perspektywy RFN nasz region nie jest zwyczajny. Bo przecież nikt z przedstawicieli Niemiec nie zwracał uwagi, gdy Chińczycy znacząco zwiększyli swoje zaangażowanie inwestycyjne w pogrążonych w kryzysie państwach południa UE, takich jak Grecja, Hiszpania, Portugalia czy Włochy. Co więcej – Niemcy życzliwe odnosili się do propozycji, żeby rząd w Pekinie wsparł gospodarczo strefę euro, poprzez zakup obligacji części państw.
czytaj także
Mitteleuropa odpowiedzią na kompleks braku przestrzeni rozwojowej?
Niemców od zawsze ciągnęło na wschód. Już w czasach średniowiecza osadnicy z Niemiec byli istotnym czynnikiem nie tylko rozwoju demograficznego Europy Środkowej, ale także napływu nowych prądów kulturowych i nowoczesnych instytucji społecznych. Najlepszym tego przykładem jest widoczny do dziś układ ulic zabytkowych centrów najstarszych polskich miast, spośród których wiele lokowano na prawie niemieckim.
Przez wiele wieków kluczowym powodem migracji było przeludnienie państw zamieszkanych przez Niemców. Pod koniec XIX wieku, gdy zjednoczone Cesarstwo Niemieckie zaczęło doganiać najbardziej zindustrializowane państwa świata, brak przestrzeni dla rozwoju był przyczyną kompleksów Niemców wobec mocarstw kolonialnych, zwłaszcza anglosaskich.
Formułowana w owym czasie teoria ewolucji stała się dla elit Niemiec źródłem inspiracji do ukucia terminu „przestrzeni życiowej” (Lebensraum), której brak miał utrudniać rozwój i stawiać Niemcy na straconej pozycji w rywalizacji z potęgami kolonialnymi.
Jednym z rozwiązań tego dylematu było utworzenie z państw w sąsiedztwie – Mitteleuropy – zaplecza, które swoimi zasobami ludzkim i surowcowymi wzmocniłoby potencjał rozwojowy Niemiec. Przez kilka dekad trwała debata, jaki układ stosunków w Europie Środkowej byłby dla Niemiec optymalny, zwłaszcza że należało uwzględnić kształt relacji z wciąż silnymi w regionie Austro-Węgrami.
Wreszcie, w 1915 roku, a więc w czasie trwania I wojny światowej, ukazała się książka Mitteleuropa Friedricha Naumanna, która stała się bestsellerem sprzedanym w nakładzie ponad 100 tys. egzemplarzy. Co było rewolucyjnego w tej dosyć abstrakcyjnej koncepcji, że spotkała się z takim zainteresowaniem, a zdaniem niektórych do dziś kształtuje świadomość niemieckich elit politycznych i gospodarczych?
Punktem wyjścia analizy Naumanna był ujęty historycznie dylemat geopolityczny Europy Środkowej, w którym to regionie nadzwyczaj często dochodziło do krwawych konfliktów. Zgodnie z koncepcją Mitteleuropy obiektywnym interesem całego regionu było ustanowienie wspólnoty politycznej, która dzięki zjednoczeniu potencjałów zapewniłaby wystarczająco chłonny rynek i bezpieczną przestrzeń do rozwoju, zdolną oprzeć się ingerencjom ówczesnych europejskich mocarstw, takich jak Francja, Rosja czy Wielka Brytania.
czytaj także
Uwarunkowania geograficzne determinować miały bowiem istnienie w Europie trzech stref wpływów: francuskiej, rosyjskiej i środkowoeuropejskiej. Stąd też Naumann traktował środkowoeuropejską wspólnotę ponadpaństwową jako konieczność, gdyż żadne z mniejszych państw regionu, włączając w to Niemcy i Austro-Węgry, nie było w stanie samodzielnie zagwarantować pokoju w tym obszarze.
Zaproponował zatem stworzenie zintegrowanej gospodarczo wspólnoty państw na bazie Niemiec, która ostatecznie miała objąć państwa położone pomiędzy Morzem Północnym, Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Naumann uważał, że środkowoeuropejska wspólnota polityczna powinna być federacją państw stanowiących unię celną, w której uwspólnotowione zostaną kwestie związane z polityką gospodarczą i obronną.
czytaj także
Na realizację koncepcji Mitteleuropy w okresie I wojny światowej było już za późno. Nie było ku temu korzystnych warunków także w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to w Niemczech bardzo głęboko zakorzeniły się nastroje rewanżystowskie. Wprawdzie można się dopatrywać zrębów nowego myślenia niemieckich elit o Europie Środkowej w sojuszach III Rzeszy z państwami regionu, a także w próbie szukania porozumienia z Polską w latach 30., jednak wielu historyków powątpiewa w szczerość niemieckich intencji w owym czasie.
Postępowanie Niemiec w okresie II wojny światowej stanowiło zaś powrót do idei podbicia i brutalnego skolonizowania Europy Środkowej, a więc wydawało się ostatecznym pogrzebaniem niemieckich koncepcji Mitteleuropy.
czytaj także
Wreszcie mamy własną Koreę!
Sromotna porażka w II wojnie światowej ostatecznie dowiodła, że Niemcy nie mają potencjału, żeby samodzielnie zdominować Europę. Stąd też nastąpił nawrót koncepcji ułożenia bardziej pragmatycznych relacji z regionem Europy Środkowej. Trwałą, być może nie do końca uświadomioną, spuścizną koncepcji Mitteleuropy było jednak oparcie współpracy z regionem na ekspansji ekonomicznej.
Z tej perspektywy upadek ZSRR został niemal od razu potraktowany przez niemieckiej elity jako długo wyczekiwana szansa na pogłębienie współpracy z Europą Środkową. Wprawdzie RFN była od drugiej połowy lat 50. częścią Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, jednak jej ambicje względem Europy Środkowej wcale nie wygasły. Elity polityczne niemal od razu zaczęły intensywne prace nad włączeniem regionu w proces europejskiej integracji gospodarczej. Nowe wiatry wyczuły też niemieckie przedsiębiorstwa, które rozpoczęły prawdziwą ekspansję handlową i inwestycyjną w Europie Środkowej.
Zmarnowana rewolucja? Na pewno komedia pomyłek. 30 lat temu obalono mur berliński
czytaj także
Początek lat 90. XX w. był momentem, w którym Niemcom, mimo zjednoczenia, przestawał wystarczać własny potencjał, a coraz częściej myśleli o posiadaniu zaplecza gospodarczego, do którego będzie można oddelegować prostsze i bardziej pracochłonne części łańcucha produkcji. Jak się okaże dalej, nie mogły się nim stać Niemcy wschodnie.
Gdy pewnego razu zapytałem jednego z niemieckich przedsiębiorców, jakie były odczucia środowisk gospodarczych RFN względem Europy Środkowej po upadku żelaznej kurtyny, bez zastanowienia odpowiedział: „wreszcie mamy swoją Koreę”. Nawiązywał tym do relacji łączącej Japonię i Koreę Południową. Kraj Kwitnącej Wiśni od lat jest istotnym konkurentem Niemiec w kluczowych sektorach, takich jak motoryzacja, elektrotechnika czy konstrukcja maszyn. I pomimo że Japonia, podobnie jak RFN, od lat 80. XX wieku zmagała się z problemem silnej waluty, która ograniczała konkurencyjność cenową eksportu, mogła liczyć na swoich tanich i bardzo efektywnych pracowników z Korei Południowej.
czytaj także
Oba azjatyckie państwa żyły zatem w symbiozie, w ramach której Japonia mogła eksportować do Korei swój kapitał i wiedzę technologiczną, a w zamian za to znacząco zwiększać swój potencjał produkcyjny za pośrednictwem koreańskich pracowników i poddostawców.
Dodatkowego smaku całej relacji dodawało to, że oba kraje miały trudną historię wzajemnych stosunków i wiele niezabliźnionych ran z okresu II wojny światowej. Japońska narracja na temat własnej roli w tym konflikcie, a także relatywizowanie japońskich zbrodni do dziś wywołuje bardzo silne emocje społeczne w Korei Południowej i jest nieraz przedmiotem tarć politycznych między dwoma krajami.
Ocieplenie stosunków Chin z Europą Środkową i Wschodnią poruszyło jakąś specjalną strunę w duszy Niemców.
Od początku lat 90. Niemcy na masową skalę zaangażowały się kapitałowo w Europie Środkowej, tworząc własne spółki, a także biorąc udział w prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Niemiecki kapitał popłynął szerokimi strumieniami do bankowości, energetyki czy handlu detalicznego. Do dziś to firmy z Niemiec są w czołówce największych inwestorów i pracodawców w Europie Środkowej.
Tak silne związki kapitałowe musiały też wpływać na handel zagraniczny: w latach 1995-2003 wymiana handlowa z RFN stanowiła dominującą część obrotów handlowych państw Grupy Wyszehradzkiej: średnio 38% dla Czech, po 35% dla Węgier i Polski oraz 26% dla Słowacji. Dopiero po przystąpieniu do Unii Europejskiej gospodarki tych krajów stanęły na nogi, rozwinęły własny potencjał przemysłowy i zaczęły bardziej dywersyfikować strukturę geograficzną handlu, co skutkowało obniżeniem o kilka punktów procentowych udziału Niemiec w ich obrotach handlowych.
Po pierwsze kapitał ludzki
Niemieckie przedsiębiorstwa liczyły, że podobnego wsparcia konkurencyjności, jakiego doświadczyła dzięki Koreańczykom Japonia, doświadczą one same – właśnie dzięki zacieśnieniu relacji gospodarczych z Europą Środkową. W tej części równania Niemcy się nie pomyliły, a efekt być może przerósł ich najśmielsze oczekiwania.
czytaj także
Po przystąpieniu państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej okazało się bowiem, że wspólne uczestnictwo w jednolitym rynku, a także wysoka jakość kapitału ludzkiego Europy Środkowej pozwala na rozwinięcie bardziej zaawansowanych form współpracy i pełne wprzęgnięcie tych krajów w niemiecki łańcuch dostaw.
Już nie chodziło o prostą wymianę handlową podstawowych zasobów i surowców z państw regionu w zamian za niemieckie maszyny i pojazdy. Przedsiębiorstwa Europy Środkowej weszły do niemieckiego łańcucha tworzenia wartości jako istotni dostawcy, wprawdzie nie najwyższego rzędu, ale jednak wnoszący istotną wartość dodaną do niemieckich maszyn, urządzeń elektrotechnicznych i samochodów.
czytaj także
Wielu niemieckich konsumentów zdziwiłoby się zapewne, jak pokaźną część niemieckich dóbr stanowią podzespoły wykonane w Europie Środkowej. Według dzisiejszych szacunków niespełna 1/3 polskiego eksportu do Niemiec stanowią komponenty wykorzystywane w niemieckich produktach sprzedawanych na rynkach zagranicznych (najczęściej w USA, Francji, Chinach, Wielkiej Brytanii i Włoszech).
Rozwijaniu współpracy Niemiec z Europą Środkową sprzyjała nie tylko bliskość geograficzna, ale także kulturowa. Dzięki temu możliwa była ekspansja w regionie sektora MŚP, stanowiącego trzon niemieckiej gospodarki.
Duży zakres komplementarności sprawił, że Niemcy rozwinęły relacje handlowe z Europą Środkową bardziej niż jakiekolwiek inne z wysokorozwiniętych państw. Udział regionu w obrotach handlowych RFN to dzisiaj niespełna 12%, podczas gdy ten sam współczynnik dla Francji wynosi 4,5%, dla Włoch 6%, a dla Wielkiej Brytanii 3,6%.
Koniec mistrza eksportu? Przyszłość handlowej potęgi Niemiec
czytaj także
Ta symbioza jest szczególnie widoczna w sektorze motoryzacyjnym, najważniejszej gałęzi gospodarki Niemiec. Niemieckie koncerny samochodowe zbudowały w Europie Środkowej liczne fabryki. Brak kontroli granicznych, harmonizacja norm i standardów dotyczących produktów, a także poprawa jakości infrastruktury między Niemcami a Europą Środkową sprzyjały intensyfikacji wymiany handlowej komponentami do samochodów.
Ponadto koncerny motoryzacyjne od lat działają w trybie produkcji just-in-time, unikając tworzenia zapasów i produkując samochody bezpośrednio na zamówienia klientów, co wymaga doskonałej i bezproblemowej współpracy z poddostawcami.
Z czasem się okazało, że w regionie mogą powstawać nie tylko montownie aut, ale też zakłady wytwarzające ich kluczowe komponenty. Bez inwestycji niemieckich nie byłoby możliwe, żeby 5-milionowa Słowacja wytwarzała rocznie ponad 1 milion samochodów, a więc o połowę więcej niż jedna z ojczyzn motoryzacji – 60-milionowe Włochy.
Na wsi auto to często konieczność, ale w mieście powinno być zbędne [rozmowa]
czytaj także
Powstawanie nowych fabryk w Europie Środkowej miało też nieoczekiwany wpływ na rynek pracy w Niemczech. Okazało się, że liczba miejsc pracy w niemieckiej motoryzacji paradoksalnie się nie zmniejszyła, za to zmieniła się struktura zatrudnienia. Wiele niemieckich oddziałów skupiło się na pracach badawczo-rozwojowych, a także produkcji droższych modeli, stąd wśród zatrudnionych wzrósł udział osób z wyższymi zarobkami.
Oczywiście większa presja płacowa ze strony Europy Środkowej nie była czymś pożądanym dla robotników z Niemiec. Po 2004 roku siła przetargowa związków zawodowych w RFN się zmniejszyła, a pracownicy musieli powściągnąć swoje oczekiwania płacowe, gdyż znaleźli się pod podwójną presją: nie tylko groźby przeniesienia miejsc pracy do Europy Środkowej, lecz również osłabiania zakresu świadczeń dla bezrobotnych w ramach Agendy 2010, pakietu realizowanych w Niemczech reform socjalnych.
czytaj także
Wprawdzie tempo wzrostu płac w RFN w latach 2003-2007 spadło, pozwoliło to jednak wzmocnić konkurencyjność niemieckich przedsiębiorstw i uchronić pracowników przed bolesnymi konsekwencjami globalnego kryzysu ekonomicznego, które rozpoczął się w roku 2008.
Masowy napływ niemieckich inwestycji do Europy Środkowej pozwolił uwolnić potencjał tkwiący w jej kapitale ludzkim. Do dziś zresztą z ankiet Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej wynika, że największym atutem tego regionu są dobrze wykształceni i zmotywowani ludzie.
Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Polska. Jeszcze w 2006 roku zajmowała ósme miejsce w Europie Środkowej w klasyfikacji najlepszych miejsc do lokowania inwestycji (za Czechami, Estonią, Słowacją, Słowenią, Łotwą, Litwą i Węgrami), ale w ostatnich latach nie spadała poniżej miejsca drugiego. Niemieccy inwestorzy szczególnie wysoko na tle regionu oceniają w Polsce jakość kapitału ludzkiego, poziom edukacji oraz otoczenie prawne i biznesowe.
czytaj także
W 2018 roku najwyżej ocenianymi atutami naszego kraju były: produktywność i motywacja pracowników (pierwsze miejsce w Europie Środkowej i Wschodniej), kwalifikacje pracowników (1), jakość edukacji wyższej (1), jakość kształcenia zawodowego (4), dostępność kapitału ludzkiego (4), jakość administracji publicznej (4), dostępność finansowania państwowego i z funduszy UE (4), walka z korupcją (2), jakość infrastruktury (4),warunki dla prowadzenia B+R (4), jakość i dostępność lokalnych dostawców (3) oraz elastyczność prawa pracy (4).
Co istotne, pozycja polskich pracowników powinna się jeszcze bardziej umocnić w niedalekiej przyszłości. Stosunkowo małą uwagę przykłada się bowiem w Polsce do kwestii wyników w międzynarodowych testach PISA, które cieszą się olbrzymim zainteresowaniem opinii publicznej w Niemczech. Tymczasem polscy uczniowie osiągają 18. wynik na świecie w zdolnościach matematycznych, za 16. Niemiec, ale przed Francją (26 miejsce) i Wielką Brytanią (27), Czechami (29), Węgrami (37) oraz Słowacją. Do tego 13. miejsce na świecie w czytaniu (Niemcy – 12. miejsce, Francja – 20., Wielka Brytania – 21., Czechy – 31., Węgry – 40., Słowacja – 43.) i 22. w naukach przyrodniczych (Niemcy – 16. miejsce, Wielka Brytania – 17., Francja – 27., Czechy – 29., Węgry – 35., Słowacja – 42.)[1].
Macron pokazał, że Grupa Wyszehradzka i jej wspólny interes to fikcja
czytaj także
Wkrótce może się zatem okazać, że Polska będzie dysponować kapitałem ludzkim o prawie najwyższym poziomie wykształcenia w Europie, dokładnie w momencie, gdy niemiecka gospodarka będzie się zmagać z problemami demograficznymi, a także wyzwaniami technologicznymi.
Mitteleuropa – wspólnota konsensusu czy dominium niemieckie?
Można śmiało stwierdzić, że tak naprawdę ostatnie trzy dekady przyniosły w sferze gospodarczej i politycznej realizację koncepcji Mitteleuropy, co zapewniło bezpieczeństwo i rozwój zarówno w Niemczech, jak i Europie Środkowej. Czy rzeczywiście jednak Naumannowi zależało na stworzeniu czegoś na kształt hybrydy współczesnych Unii Europejskiej i NATO? Czy nie brzmi to zbyt pięknie, aby było prawdziwe, zwłaszcza biorąc poprawkę na czasy, w których została opublikowana ta koncepcja, czyli okres I wojny światowej?
Good Bye, Merkel! Koniec Niemiec, jakie znamy [rozmowa z Burasem]
czytaj także
W dotychczasowej analizie koncepcji Naumanna pominęliśmy bowiem to, jak miał się kształtować układ sił w zaproponowanej przez niego wspólnocie politycznej. Naumann wcale nie ukrywał, że ceną za stworzenie wspólnoty pokoju i rozwoju gospodarczego będzie przejęcie przywództwa politycznego przez Niemcy, z Austro-Węgrami jako młodszym partnerem.
Nie bez przyczyny niemal od samego początku koncepcja Mitteleuropy była też traktowana, szczególnie przez Anglosasów, jako wyraz ambicji Cesarstwa Niemieckiego, chcącego wywalczyć sobie pozycję imperium. Pomimo że według Naumanna podporządkowanie środkowoeuropejskich narodów Niemcom miało mieć stosunkowo miękki charakter, to z jego koncepcji przebija wyraźnie poczucie wyższości.
czytaj także
To niemieckie rozwiązania gospodarcze miały być narzucone pozostałym państwom, aby ich gospodarki zaczęły funkcjonować na odpowiednio wysokim poziomie. Czy nie brzmi to trochę znajomo, jeśli się uwzględni, jak wiele elementów niemieckiego modelu gospodarczego zawartych jest dzisiaj w konstrukcji Unii Europejskiej?
Niemcy bardzo mocno wierzą w swój model ekonomiczny, ale nie musi on zawsze przystawać do sytuacji wszystkich krajów i regionów ani być receptą na ich problemy. Ma on swoje dobre strony. Gdyby nie presja RFN, to w ramach integracji europejskiej nie wykształciłyby się takie elementy, jak polityka konkurencyjności i otwartość na wymianę gospodarczą z całym światem, będące obsesją niemieckich ordoliberałów.
czytaj także
Czasem jednak niemieckie rozwiązania kończyły się pogłębieniem problemów. Gdyby nie granicząca z obsesją asertywność Niemiec w kwestii polityki oszczędności w strefie euro, co niemal doprowadziło do jej rozpadu, możliwa byłaby zapewne dużo bardziej ekspansywna polityka fiskalna. Powstałyby też w unii walutowej transfery wyrównawcze zapobiegające kształtowaniu się podziału na centralne i peryferyjne państwa członkowskie.
Nawet niemieccy ekonomiści są zdania, że zbyt dogmatyczne stanowisko Niemiec podczas kryzysu strefy euro zmusiło państwa peryferyjne do prowadzenia przeciwskutecznej polityki procyklicznej. Wprowadzały one cięcia wydatków publicznych w okresie załamania koniunktury, co wydatnie przyczyniło się do przedłużenia kryzysu, a także do wieloletniego marazmu na rynku pracy.
Większa presja płacowa ze strony Europy Środkowej nie była czymś pożądanym dla robotników z Niemiec.
Największą wadą tej polityki było jednak to, że za nadużycia sektora finansowego w największym stopniu płacili najbiedniejsi w postaci podwyżki podatków, redukcji inwestycji publicznych czy likwidacji bądź obniżek świadczeń socjalnych. Skutkowała ona też pogłębieniem rozwarstwienia i wzrostem bezrobocia wśród młodych. W latach 2010–2015 wskaźnik samobójstw w Grecji poszybował w górę o 40%.
Niemcom do dziś się zarzuca, że chcieliby, żeby cała strefa euro stała się kopią Niemiec i żyła głównie z generowania nadwyżki handlowej. Tymczasem na przykład amerykańsko-chińskie spory handlowe pokazują, że długotrwała nadwyżka może być źródłem poważnych nierównowag ekonomicznych oraz napięć politycznych.
Błędów w polityce gospodarczej Niemiec nie trzeba zresztą szukać aż na unijnym podwórku. Prześledźmy przez chwilę proces zjednoczenia Niemiec: z jednej strony obywatele landów wschodnich mogli liczyć na znaczące korzyści. W nocy z 30 czerwca na 1 lipca 1990 roku w wyniku reformy walutowej ich poziom życia podwyższył się dwukrotnie, wraz z przewalutowaniem wynagrodzeń z marki NRD na markę zachodnioniemiecką po kursie jeden do jednego. Landy wschodnie wkrótce otrzymały też olbrzymie środki na modernizację infrastruktury, a ich obywatele niedługo potem, po utworzeniu strefy Schengen – swobodę podróżowania po całej Europie Zachodniej.
Porządek w strefie euro. Rozmowa Maurizio Ferrery z Clausem Offe
czytaj także
Cena za te korzyści była jednak wysoka. Nie było bowiem mowy o żadnej równości partnerów, a NRD została w praktyce anektowana przez RFN, w pełni akceptując wszystkie rozwiązania zachodnioniemieckiego modelu ekonomiczno-społecznego. Ciemną stroną nagłego podwyższenia standardu życia było obniżenie konkurencyjności przedsiębiorstw, wzrost bezrobocia i bankructwa w wyniku skokowego wzrostu płac.
Ponadto w latach 1990–1994 sprywatyzowano lub rozwiązano 12 tys. przedsiębiorstw państwowych, podczas gdy w 2,5-krotnie ludniejszej Polsce przeprowadzono podobne procesy względem 3,5 tys. przedsiębiorstw. Uwzględniając więc różnice w liczbie ludności, tempo prywatyzacji w Niemczech wschodnich było prawie 10-krotnie większe niż w Polsce.
Żeby zrozumieć skalę emocji społecznych Niemców wschodnich wokół tego tematu, warto przywołać fakt, że siedziba odpowiedzialnego za prywatyzację funduszu powierniczego została podpalona, a jego szef zastrzelony przez członka Frakcji Czerwonej Armii, komunistycznej organizacji terrorystycznej.
czytaj także
Do dziś kwestia zjednoczenia jest zadrą w relacjach i przedmiotem wzajemnych pretensji Niemców wschodnich i zachodnich. Z sondaży wynika, że mieszkańcy nowych landów czują się obywatelami drugiej kategorii, niedostatecznie reprezentowanymi w biznesie, instytucjach społecznych i polityce.
Ale frustracje Niemców wschodnich nie są oparte jedynie na subiektywnych emocjach, lecz także na faktach. Żadna z siedzib redakcji największych niemieckich mediów nie mieści w landach wschodnich. Spośród 500 największych niemieckich koncernów tylko 36 (niespełna 8%) ma siedzibę w Niemczech wschodnich, w tym żaden z pierwszej trzydziestki.
Zamieszki w Chemnitz jako dwie opowieści o współczesnych Niemczech
czytaj także
Ma to bardzo konkretne przełożenie na dochody podatkowe gmin, których istotną częścią jest podatek od firm. Przykładowo dochody per capita Turyngii stanowią 53% średniej dla Niemiec, pomimo że obywatel tego landu wytwarza przeciętnie 74% średniej produkcji dla Niemiec. W dodatku w ostatnich latach powrócił trend dywergencji, gdyż gospodarka landów zachodnich rosła szybciej niż wschodnich. Związane z tym resentymenty Niemców wschodnich tworzą silną bazę dla poparcia przez nich Alternatywy dla Niemiec.
Co dalej z Mitteleuropą?
Czy jest jakikolwiek związek między graniczącym z pychą przekonaniem Niemców o wyższości własnego modelu ekonomicznego a dzisiejszą sytuacją Europy Środkowej? Wraz ze wspinaniem się Europy Środkowej po kolejnych szczeblach drabiny ku państwom rozwiniętych pojawiają się wątpliwości, czy pogłębianie współpracy z Niemcami ułatwi im dalszą drogę.
Czy pozwoli na wyjście z pułapki średniego dochodu, co – statystycznie rzecz ujmując – udaje się tylko niewielu państwom średnio rozwiniętym? Poza tym Europa Środkowa, pomimo wysokiej dynamiki wzrostu gospodarczego i niskiego bezrobocia, stoi też przed specyficznymi dla siebie wyzwaniami.
Wystarczy wspomnieć, że udział płac w generowaniu PKB państw Europy Środkowej jest na dużo niższym poziomie (w Czechach 41%, w Polsce 38%, na Słowacji 40%, a na Węgrzech 43,5%) niż na przykład w Niemczech (51%). To znaczy, że pracownicy mogą liczyć na dużo mniejszą część z owoców wzrostu gospodarczego, w dodatku w latach 1997–2017 we wszystkich państwach Grupy Wyszehradzkiej poza Czechami wskaźnik ten spadł.
Można jednak postawić pytanie, czy niższe płace w Europie Środkowej niż w Niemczech nie są aby warunkiem rozwoju wzajemnych relacji. Analizując bowiem profil niemieckich inwestycji w regionie, można zauważyć, że stosunkowo niewiele z nich dotyczy dziedzin związanych z wysokimi technologiami. Wśród właścicieli największych centrów badawczo-rozwojowych zlokalizowanych w Polsce i opracowujących najbardziej innowacyjne rozwiązania znajdziemy przedsiębiorstwa amerykańskie, brytyjskie, francuskie, koreańskie, skandynawskie czy szwajcarskie, ale bardzo niewiele niemieckich.
Co prawda Niemcy powoli decydują się na przenoszenie do Europy Środkowej bardziej zaawansowanej produkcji, lecz proces ten postępuje niezwykle powoli, jeśli uwzględni się wyjątkowo szeroki zakres współpracy przemysłowej. Trudno definitywnie stwierdzić, czy ta bierność Niemców w rozwijaniu bardziej zaawansowanych technologii w Europie Środkowej jest efektem świadomej polityki, czy też może stereotypowego postrzegania Wschodu jako wyłącznie rezerwuaru solidnych robotników.
czytaj także
Widoczne są też problemy środkowoeuropejskich przedsiębiorstw z ekspansją na rynku UE w obliczu narastania tendencji protekcjonistycznych w wielu państwach Europy Zachodniej. Z jednej strony, jeśli firmy ze Europy Środkowej pozostają poddostawcami na niskim etapie łańcucha wartości, to nie mogą liczyć na wysokie marże, poza tym konsumenci nie rozpoznają ich marek. Z drugiej strony, jeśli przedsiębiorstwa z regionu w jakiejś branży zdobędą dominującą pozycję, jak w sektorze przewozu towarów, to w Brukseli pojawiają się propozycje nałożenia na nie dodatkowych obciążeń biurokratycznych.
Niemcy do dziś reagują alergicznie na inicjatywę 16+1, co potwierdza ich ponadprzeciętne zainteresowanie silnymi więzami z państwami środkowoeuropejskimi. Najlepiej wyraził to jeden z niemieckich analityków, który stwierdził, że rosnąca aktywność inwestycyjna Chin w regionie Europy Środkowej grozi powstaniem większej konkurencji między przedsiębiorstwami chińskimi i niemieckimi o wpływy w regionie.
Bardziej opłaca się wynająć Polaka niż kupić robota [rozmowa]
czytaj także
Z drugiej strony niemieckie elity są coraz mniej wyczulone na potrzeby państw Europy Środkowej, która wciąż odstaje pod względem poziomu infrastruktury od Europy Zachodniej. Jednocześnie Niemcy są orędownikami ograniczania środków na politykę spójności, a także zwiększania obciążeń dla najuboższych państw UE, na przykład w dziedzinie polityki klimatycznej.
Zasadnicze pytanie zatem brzmi, czy Niemcy będą w stanie wykazać więcej zrozumienia i wejść w dialog gospodarczy z państwami Europy Środkowej – tak, żeby opierając się na ich potencjale, pomóc im w rozbudowie innowacyjnej gospodarki.
Alternatywnie, zamiast nawiązywania nowych form współpracy w najbardziej innowacyjnych obszarach, przedsiębiorstwa środkowoeuropejskie pozostaną jedynie poddostawcami niskiego rzędu w niemieckim łańcuchu dostaw. Konsekwencją tego może być jednak ograniczenie możliwości wyjścia państw Europy Środkowej z pułapki średniego dochodu, a w dalszej kolejności – sprzyjać może większym wpływom Chin w regionie.
czytaj także
**
Konrad Popławski – doktor ekonomii w Szkole Głównej Handlowej (praca Zmiany w handlu zagranicznym Niemiec po przystąpieniu do strefy euro obroniona z wyróżnieniem w styczniu 2019 r.). Absolwent finansowanych ze środków UE studiów doktoranckich (Doctoral Programme in Management and Economics) w Kolegium Gospodarki Światowej SGH. Zdobywca I miejsca w konkursie „Studia przypadków w ekonomii” organizowanym przez Narodowy Bank Polski i Krajową Szkołę Administracji Publicznej (2010). Współautor oraz koordynator kilku ekspertyz przygotowanych dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz dla resortów dyplomacji państw Grupy Wyszehradzkiej.
Artykuł powstał w związku z seminarium w ramach cyklu „Zmiana kursu, przyspieszenie czy katastrofa? Niemiecki okręt na unijnym morzu a polskie dylematy w Europie”, organizowanego przy współpracy z Fundacją im. Róży Luksemburg.