Oddając temat sektora finansowego, lewica niechybnie godzi się na kontynuację status quo, które sama kontestuje. Tymczasem odpowiednio regulowany rynek kapitałowy umożliwia finansowanie innowacyjnych projektów, często zbyt ryzykownych dla tradycyjnych banków – pisze Katarzyna Szwarc.
Przyjęta niedawno przez Radę Ministrów Strategia Rozwoju Rynku Kapitałowego (SRRK) spotkała się z niemal jednogłośną aprobatą środowisk biznesowych i inwestorów, niezależnie od preferencji politycznych. Nic w tym dziwnego, bo zapowiada ona szereg korzystnych dla sektora finansowego zmian, w tym częściową obniżkę podatku od dywidend.
Chodzi tu o kompleksowy plan, przygotowany przez rząd we współpracy z Europejskim Bankiem Odbudowy i Rozwoju. Zakłada on, z jednej strony, usprawnienie funkcjonowania rynku kapitałowego w Polsce poprzez uproszczenie procedur administracyjnych dla przedsiębiorstw poszukujących finansowania, z drugiej zaś wzmocnienie bezpieczeństwa inwestorów. Ponadto rząd planuje nadać temu obszarowi wyższą rangę, przede wszystkim poprzez powołanie pełnomocnika do spraw wdrożenia strategii w randze wiceministra.
Według Ministerstwa Finansów, lepiej rozwinięty rynek kapitałowy to rozwiązanie takich między innymi problemów polskiej gospodarki, jak niewystarczające inwestycje czy niski poziom oszczędności obywateli.
Problem w tym, że SRRK właściwie przemilcza fundamentalne pytania o społeczny wymiar funkcjonowania sektora finansowego. Pomija np. jego wpływ na nieustannie rosnące nierówności dochodowe i majątkowe czy finansowanie przedsięwzięć szkodliwych dla środowiska. Tematy te, podnoszone już nawet na łamach dziennika „Financial Times”, a więc biblii światowej finansjery, wciąż pozostają poza obszarem zainteresowania decydentów w Polsce.
W tej kwestii, co ciekawe, brakuje głosu z progresywnej strony sceny politycznej. W minionej kampanii wyborczej Lewica skupiła się na dość tradycyjnych postulatach związanych z funkcjonowaniem systemu emerytalnego czy odpartyjnieniem państwowych spółek. W jej programie nie pojawiły się jednak żadne pomysły na to, w jaki sposób zaangażować sektor finansowy do realizowania postulatów związanych choćby z transformacją energetyczną, upodmiotowieniem pracowników czy zrównoważonym rozwojem. Jednocześnie na lewicy dominują negatywne, nierzadko upraszczające poglądy sprowadzające giełdę do „kasyna”. W lewicowej świadomości już samo istnienie prywatnego kapitału bywa tematem na tyle niewygodnym, że skutecznie blokuje wypracowanie skutecznej polityki publicznej w tym obszarze.
Patologie nie tylko lokalne
Tymczasem efektywny i odpowiednio regulowany rynek kapitałowy to ważny element budowania gospodarki i poprawy jej produktywności. Umożliwia finansowanie innowacyjnych projektów, które są często zbyt ryzykowne dla tradycyjnych banków. W okresach panowania wysokich stóp procentowych (co akurat teraz nie jest problemem) mechanizmy takie jak giełda umożliwiają tańsze pozyskanie kapitału na rozwój przedsiębiorstw. Z kolei mechanizmy raportowania przez firmy najważniejszych informacji dotyczących prowadzonych przez nie biznesów akcjonariuszom to zalążek uspołecznienia nadzoru i demokratyzacji gospodarki.
czytaj także
Funkcjonowanie rynku kapitałowego w Polsce pozostawia jednak wiele do życzenia. Świadczą o tym nie tylko kolejne afery, takie jak Amber Gold czy GetBack (w której pod nosem organów nadzoru finansowego banki oferowały klientom ryzykowne obligacje jako produkty „bezpieczne jak lokata”), przyczyniające się do utraty pieniędzy przez blisko 30 tysięcy obywateli. Innym problemem jest bowiem nieustanne traktowanie firm jak prywatnych folwarków przez menedżerów, bez zważania na interes pracowników (nierzadko poświęcających większość życia na budowanie tych przedsiębiorstw) czy środowisko naturalne.
Zmorą polskiego rynku są również większościowi akcjonariusze wykorzystujący spółki do realizacji własnych celów w innych obszarach. Niechlubnym przykładem jest tutaj Skarb Państwa, który w ostatnich miesiącach zasłynął próbami zmuszenia notowanych na warszawskiej giełdzie spółek energetycznych do skrajnie nieopłacalnej inwestycji w Elektrownię Ostrołęka. W tym wypadku bez zważania na jej skutki dla zmian klimatu ani na koszty, jakie Polki i Polacy poniosą w formie wyższych cen prądu w przyszłości.
czytaj także
Rządowa SRRK nie odpowiada na te wyzwania, skupiając się raczej na poprawie standardowych wskaźników rozwoju rynku kapitałowego – kapitalizacji (czyli łącznej wartości akcji spółek notowanych na giełdzie) czy relacji kredytów bankowych do finansowania pozyskanego na rynku kapitałowym.
Tymczasem bezrefleksyjne podążanie w kierunku wyznaczonym przez kraje o dłuższej niż Polska tradycji kapitalistycznej gwarantuje raczej powielanie znanych błędów niż nową jakość. To prawda, że polski rynek kapitałowy, pomimo zaliczenia go do grupy rynków rozwiniętych przez finansowego guru, agencję FTSE Russell, jest znacznie mniejszy niż choćby w Niemczech.
Dla polskich decydentów to jednak szansa na obranie alternatywnej drogi. A do tego potrzebne byłoby przebudowanie fundamentów rynku kapitałowego w trzech kluczowych obszarach: dominacji interesu akcjonariuszy, logiki krótkoterminowej oraz finansjalizacji gospodarki.
Dyktat akcjonariuszy
Shareholder value to jedna z kluczowych zasad definiujących dzisiejszy rynek kapitałowy – zakłada ona, że wyłączną misją biznesu jest pomnażanie zysków dla jego właścicieli. Do głównego nurtu ekonomii weszła stosunkowo niedawno, w latach 80., a za jej twórcę uważany jest liberalny ekonomista Milton Friedman.
Shareholder value to jedna z kluczowych zasad definiujących dzisiejszy rynek kapitałowy – zakłada ona, że wyłączną misją biznesu jest pomnażanie zysków dla jego właścicieli.
W przypadku spółek giełdowych przekłada się ona na dbałość o wysoki kurs akcji i wypłatę udziałowcom możliwie największej części zysków. W polskim systemie prawnym shareholder value przejawia się w obowiązku lojalności zarządu wobec spółki, co zazwyczaj oznacza po prostu lojalność wobec jej właścicieli.
Doktryna ta całkowicie pomija społeczny kontekst, w którym funkcjonują przedsiębiorstwa, relacje zewnętrzne, od których zależą, oraz cele, do których zostały powołane. Klasyczne jej przejawy to podejmowanie strategicznych decyzji bez uwzględnienia ich wpływu na pracowników, unikanie płacenia podatków czy niszczenie przyrody w imię lukratywnych przedsięwzięć.
W Polsce powszechne jest także ograniczanie kosztów poprzez wymuszanie zatrudnienia na umowach śmieciowych, co prowadzi do zjawiska bifurkacji pracy – jej podziału na dwa segmenty różniące się typem umowy.
Choć wszyscy pracownicy doświadczają niepewności zatrudnienia, to premia za tę niepewność w całości przypada wysoko wykwalifikowanej kadrze. Z kolei nisko wykwalifikowani pracownicy ponoszą z tego tytułu dodatkowe obciążenia, takie jak brak adekwatnego ubezpieczenia.
W oczywisty sposób to zjawisko przyczynia się do pogłębiania społecznych nierówności. Jednak w świetle zasady shareholder value działania te są całkowicie uzasadnione – strony niebędące akcjonariuszami leżą bowiem poza obszarem jej zainteresowania.
Rozwijanie rynku kapitałowego na podstawie doktryny shareholder value to również przeciwskuteczna polityka publiczna, ponieważ interes finansowy akcjonariuszy pozostaje często w sprzeczności z jej celami, takimi jak dbałość o przyrodę czy ogólny dobrobyt obywateli. Amerykańska profesor prawa Lynn Stout wskazuje zaś, że dominacja shareholder value działa też na szkodę samych inwestorów, którzy jako członkowie społeczności ponoszą takie same jak inni obywatele konsekwencje działań nieodpowiedzialnego biznesu. Te ostatnie materializują się jednak w długim horyzoncie czasowym. Problem w tym, że jednym z rosnących globalnych wyzwań na rynku kapitałowym jest jego orientacja na krótki okres.
Błędne koło krótkiego okresu
W latach 50. średnia długość inwestycji w akcje spółek na giełdzie nowojorskiej, jednej z najbardziej popularnych platform inwestycyjnych na świecie, wynosiła 7 lat. Dziś to już mniej niż 6 miesięcy. Podobny trend widoczny jest na rynkach europejskich, w tym polskim.
Przy braku odpowiednich regulacji pokusa zarabiania na krótkotrwałych wahaniach kursów akcji jest duża, zwłaszcza na rozwiniętych rynkach. Jednocześnie brakuje motywacji do inwestycji długoterminowych, nastawionych na zrównoważony wzrost wartości firm.
Europo, czas skończyć z uzależnieniem od wzrostu gospodarczego
czytaj także
W Polsce bowiem stawka podatku od dochodów kapitałowych jest obecnie ustalona na jednym poziomie, niezależnie od czasu utrzymania papierów wartościowych w portfelu, a zawieranie transakcji na instrumentach finansowych nie jest obciążone daniną publiczną.
Również postęp technologiczny umożliwia coraz łatwiejszy zarobek na transakcjach giełdowych o wysokiej częstotliwości. Wyrafinowane algorytmy zdolne są zawierać je co nanosekundę (w porównaniu do mikrosekundy jeszcze kilka lat temu, tzn. tysiąc razy częściej). Jednocześnie generują one cały szereg negatywnych skutków, takich jak gwałtowne wahania kursów akcji – nawet o kilkadziesiąt procent – spowodowane błędem maszyny lub rozpuszczaniem fałszywych informacji dotyczących spółki.
To z kolei zniechęca inwestorów zainteresowanych długoterminowym lokowaniem oszczędności w innowacyjne przedsięwzięcia. A gdy ci decydują się wyjść z rynku, średni czas inwestycji jeszcze bardziej się skraca.
czytaj także
W efekcie długoterminowy, zrównoważony rozwój rodzimych firm, będący pierwszorzędną ambicją polityki publicznej w obszarze rynku kapitałowego, przestaje być celem inwestorów. I znów: ich interesy rozjeżdżają się z celami państwa.
Finansjalizacja gospodarki
Coraz krótszy horyzont inwestycji to jeden z objawów finansjalizacji gospodarki. Zjawisko to, od lat analizowane przez takich naukowców jak np. prof. Jan Toporowski, oznacza autonomizację sektora finansowego wobec tradycyjnej funkcji alokacji oszczędności i jego oddzielenie się od sfery „realnej” gospodarki. I choć ta ostatnia jest miejscem wytwarzania wartości dodanej, to właśnie rynek finansowy staje się głównym źródłem osiągania zysku. Wychodzi tym samym poza swoją tradycyjną rolę wspierania rozwoju produktywnych firm.
Przyczyną i zarazem skutkiem finansjalizacji jest wyższa stopa zwrotu z obrotu instrumentami finansowymi niż z inwestycji w nowe technologie lub produkcję opartych na nich maszyn.
Oznacza to, że menedżerowie firm, w imię zasady shareholder value, przenoszą coraz większą część wypracowanego zysku i wykwalifikowanych pracowników na rynek finansowy z mniej wydajnych obszarów, takich jak badania i rozwój czy produkcja. A to stopniowo obniża innowacyjność i produktywność całej gospodarki.
czytaj także
To prawda, że przerost sektora finansowego względem realnej gospodarki to dzisiaj przede wszystkim problem najbardziej rozwiniętych krajów. Rozwój polskiego rynku kapitałowego wzorowany na rozwiązaniach z USA czy Wielkiej Brytanii może jednak doprowadzić do przeniesienia tego problemu na rodzime podwórko.
Tymczasem rynek kapitałowy nie może funkcjonować w sprzeczności z celami polityki państwa. Dlatego konieczna jest progresywna polityka publiczna promująca zrównoważony rozwój i zapobiegająca patologiom. Przykłady tego rodzaju interwencji są obecne w europejskich systemach prawnych. Kraje takie jak Francja czy Niemcy przewidują np. obowiązkową reprezentację pracowników w radach nadzorczych większych spółek.
Z kolei Wielka Brytania już w 2006 roku wprowadziła zmiany prawne w celu złagodzenia zasady shareholder value, zgodnie z którymi menedżerowie powinni przy podejmowaniu decyzji nie tylko promować „sukces spółek”, ale również interesy pracowników, klientów, lokalnych społeczności czy środowiska naturalnego.
Jednocześnie w przestrzeni publicznej pojawiają się dalej idące, lansowane przez Partię Pracy propozycje, odpowiadające na fundamentalne wyzwania związane z działalnością sektora finansowego. Przykłady to obowiązkowe przekazanie przez duże spółki przynajmniej 10% ich akcji specjalnie powołanym funduszom pracowników (z których finansować można np. przekwalifikowanie pracowników w obliczu automatyzacji pracy), usunięcie z giełdy spółek inwestujących w paliwa kopalne oraz każdorazowy podatek od zawieranych transakcji finansowych.
Oddając temat sektora finansowego walkowerem, lewica niechybnie godzi się na kontynuację status quo, który sama kontestuje. Rozwój polskiej gospodarki w progresywnym duchu jest możliwy, ale jego niezbędnym elementem jest poważna debata na temat roli rynku kapitałowego i fundamentalnych zasad jego funkcjonowania.
To z kolei wymaga głębszego zrozumienia jego problemów i ich źródeł. Nawiązanie współpracy przez progresywne partie i mocny wynik w wyborach parlamentarnych przywróciły lewicy podmiotowość na scenie politycznej i wpływ na rządzenie państwem. To doskonała okazja, by rozpocząć tę debatę już dzisiaj.
***
Katarzyna Szwarc – ekspertka polityki publicznej w Fundacji Instrat i politycznym think tanku Energia Miast. Absolwentka Szkoły Polityki Publicznej London School of Economics oraz Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.