Normalizacja poglądów korwinistów trwa w najlepsze. Po cichu odbywa się prywatyzacja opieki medycznej, wydatki na administrację są jednymi z najniższych w UE, a przyszły prezydent jest przeciwny podnoszeniu podatków. Czy może być gorzej? Jeszcze jak.
Niezależnie od wyniku wyborów prezydenckich, alt-prawica ostatecznie weszła do mainstreamu. Jej poglądy były przejmowane przez polityków innych partii, co miało miejsce już przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku, a finisz obecnej kampanii to dopięcie tego procesu poprzez symboliczne oddanie hołdu głównej frakcji nadwiślańskiej alt-prawicy. Karol Nawrocki oddał ten hołd na kolanach, Rafał Trzaskowski – pijąc piwko ze Sławomirem Mentzenem tuż po sympatycznej pogaduszce.
W gruncie rzeczy efekt jest bardzo podobny – normalizacja i popularyzacja poglądów upowszechnianych przez korwinistów. Nawrocki po prostu się do nich zapisał, a Trzaskowski zgodził się z nimi w połowie, ale w oczach wyborców, szczególnie tych młodszych, obaj po prostu dali neokorwinistom Mentzena legitymację normalnych polityków, z którymi można się czasem nie zgadzać, ale rozmawiać warto. Będzie to miało daleko idące, fatalne skutki.
Sadura: Koalicja szurów, mizoginów i ksenofobów rośnie w siłę
czytaj także
Libertariańska frakcja Konfederacji od dawna uprawia politykę przesuwania w prawo okna Overtona, czyli przestrzeni dyskursu. Podczas swoich rozmów z kandydatami Mentzen wprowadził do niej zawarte w ośmiu zobowiązaniach kwestie, całkowicie je normalizując. Od 2023 roku takich postulatów, które partie głównego nurtu oswoiły i włączyły na swój łagodniejszy sposób do swoich programów w celu obłaskawienia prawicowych wyborców, było znacznie więcej.
Skomercjalizować zdrowie
Jednym z postulatów mentzenistów jest komercjalizacja i prywatyzacja systemu ochrony zdrowia. W obszarze konkretów sprowadza się to do likwidacji Narodowego Funduszu Zdrowia i zamiany go na kilkanaście rywalizujących ze sobą podmiotów. W ten sposób fundamentem systemu stałaby się konkurencja rynkowa, która kształtowałaby relację pacjent-ubezpieczyciel – czy raczej klient-ubezpieczyciel. System został już częściowo skomercjalizowany, gdy dopuszczono do niego NZOZ-y, ale to urynkowienie dotyczy niższego poziomu – pacjent-świadczeniodawca.
Podważanie efektywności NFZ to stara śpiewka libertarian. W rzeczywistości NFZ jest ekstremalnie tani w utrzymaniu – na swoje utrzymanie wydaje ok. 1 proc. budżetu. Prywatne fundusze w USA wydają na cele administracyjne zwykle kilka procent. Nikt nie zaprzeczy nieefektywności całego systemu ochrony zdrowia jako takiego, ale to efekt niedofinansowania, a nie braku konkurencji. Za te same pieniądze kilkanaście podmiotów prywatnych zrobiłoby dla zdrowia Polek i Polaków jeszcze mniej.
Nie zmienia to faktu, że postulat ten stopniowo się upowszechnia. Prywatyzacja opieki medycznej w Polsce odbywa się po cichu, w prywatnych gabinetach lekarskich. Trzecia Droga w 2023 roku postanowiła ten stan de facto zalegalizować, zapowiadając nałożenie na NFZ obowiązku zapłaty za prywatne wizyty u specjalistów, jeśli czas oczekiwania byłby dłuższy niż 60 dni. To niewątpliwie wygenerowałoby kolejny wzrost cen prywatnych świadczeń medycznych, które już od dekady rosną szybciej od ogólnej inflacji konsumenckiej.
Co ciekawe, dokładnie taki projekt złożyła w Sejmie… Konfederacja. Pod koniec zeszłego roku posłowie tej partii złożyli u marszałka Sejmu projekt ustawy, umożliwiającej skorzystanie z ambulatoryjnej opieki specjalistycznej w podmiocie nieposiadającym umowy z NFZ, kiedy oczekiwanie na pomoc jest dłuższe niż 60 dni. Taką wizytę miałby refinansować NFZ. „Otwarcie rynku na podmioty inne realnie zagraża natychmiastową inflacją cen ich usług, skoro ze środków publicznych będzie refundowana całość kosztów zapłaconych przez pacjenta” – napisał w jednoznacznie krytycznym komentarzu Dariusz Dziełak, dyrektor z NFZ.
Zlikwidować ZUS
„Trzeba zlikwidować PIT, CIT, ZUS, VAT, TVP i PZPN” – apelował Sławomir Mentzen w 2023 roku. To jego stary bon mot, często występuje w innej wersji, w której w miejscu TVP i PZPN występują PO i PiS. Pod hasłem „likwidacja ZUS” kryje się jednak nie zamknięcie samego Zakładu, lecz usunięcie obowiązku opłacania składek, czyli ich dobrowolność. Tak zwany dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców to stary postulat wolnorynkowców, który niestety wraca jak bumerang.
Antypisowski kandydat PiS w rozmowie z Mentzenem. Czy Nawrocki uwiódł konfederatów?
czytaj także
Ten postulat dosyć szybko podchwyciło również PSL, które wzięło go do swojego programu już kilka lat temu. Nigdy nie spotykał się on ze zbyt wielkim zrozumieniem, dlatego Trzecia Droga postanowiła go nieco ucywilizować. W swoich 12 gwarancjach umieściła postulat umożliwienia zawieszenia płacenia składek. „Wprowadzimy wakacje od składek na ZUS dla mikroprzedsiębiorców w kłopotach finansowych” – czytamy na ich stronie. Już w listopadzie 2023 roku Konfederacja złożyła własny projekt w tej sprawie.
Niestety, ten postulat już właściwie ziścił, chociaż w szczątkowej formie – jak na razie. Jedną z pierwszych reform obecnej koalicji było wprowadzenie wakacji składkowych dla przedsiębiorców, z których można było skorzystać po raz pierwszy pod koniec zeszłego roku. Każdy przedsiębiorca może sobie wybrać jeden miesiąc w roku, gdy to ZUS opłaci za niego składki na ubezpieczenie emerytalno-rentowe. Prowadzący firmę musi wtedy opłacić jedynie składkę zdrowotną.
Zwolnić urzędników
Podważanie pracowitości oraz sensu istnienia urzędników państwowych w ogóle to żelazny postulat wolnorynkowców. Od wielu już lat brali go na sztandary różnej maści antysystemowcy, tacy jak Marek Jakubiak (wtedy Kukiz’15), który w 2018 roku szedł do wyborów na prezydenta Warszawy z hasłem zwolnienia jednej trzeciej stołecznej administracji. Jeszcze dalej poszedłby oczywiście Sławomir Mentzen.
czytaj także
„W pierwszej kolejności, podobnie jak Elon Musk, to wszedłbym z tym zlewem do budynku Ministerstwa Finansów, zwolnił całe kierownictwo, następnie zwolnił 2/3 urzędników i zrobił największą rewolucję podatkową, jaką kiedykolwiek widziano” – stwierdził w 2023 roku na antenie Radia Zet.
Oczywiście nie zobaczyliśmy (jeszcze) żadnej fali zwalniania urzędników. Po prostu kolejne ekipy dochodzące do władzy rozumieją, że nie skończyłoby się to dobrze dla sprawności państwa. Ale podobnie jak w przypadku komercjalizacji i prywatyzacji ochrony zdrowia, także tutaj mamy do czynienia z wdrażaniem konfederackich pomysłów kuchennymi drzwiami. Administracja publiczna nie jest szczególnie odchudzana, tylko głodzona. Kolejne ekipy rządowe stosują mrożenie płac w domenie publicznej – robiła to koalicja PO-PSL, stosowała to również Zjednoczona Prawica.
Przypadek jedynej gminy, gdzie wygrał Mentzen, czyli bezpieczeństwo znowu nie dowiozło
czytaj także
Według danych serwisu Demagog, kwota bazowa wynagrodzenia w służbie cywilnej, według której liczy się konkretne pensje urzędników, w latach 2009–2018 nie wzrosła nawet o złotówkę. Przez pełną dekadę wynosiła dokładnie tyle samo, czyli 1873,84 zł. Kolejne zamrożenie dopadło urzędników SC od momentu pandemii – w okresie 2020–2022 kwota bazowa wynosiła 2031,96 zł. W latach 2009–2015 przeciętne wynagrodzenie w korpusie służby cywilnej spadło realnie o 0,1 proc., chociaż w całej gospodarce wzrosło o 16 proc. W rezultacie wydatki na administrowanie krajem są nad Wisłą jednymi z najniższych w UE – według danych Eurostatu w 2023 r. wyniosły 4,9 proc. PKB. Średnia unijna to 5,9 proc.
Żadnych podwyżek podatków
Najnowszy akt przykrego procesu konfederatyzacji miał miejsce podczas dwóch dyskusji Sławomira Mentzena z Nawrockim i Trzaskowskim. Chociaż ten drugi nie klęczał i czasem się nie zgadzał, to w kluczowej kwestii ekonomicznej, czyli wetowaniu wszystkich ustaw podnoszących podatki i opłaty, przybił mu symboliczną pionę, mówiąc: „myślę, że tutaj możemy się zgodzić”.
W jaki sposób zwiększyć finansowanie ochrony zdrowia, stworzyć sensowny program mieszkaniowy i jeszcze kontynuować zbrojenia, mając najbardziej liniowy system podatkowy w OECD? Trudno powiedzieć. Zauważył to ekonomista Ignacy Morawski w swojej codziennej analizie dla Pulsu Biznesu: „budujemy skandynawską Polskę za anglosaskie podatki”.
„Polska ma już wyższą stopę wydatków publicznych – czyli ich relację do PKB – niż średnio kraje skandynawskie. Ale dochody mamy dużo niższe i politycy obiecują ich dalsze obniżanie” – czytamy w analizie. W rezultacie polski deficyt budżetowy sięga niespełna 6 proc. PKB, co się zacznie kończyć już od przyszłego roku, gdy Komisja Europejska zacznie od Polski oczekiwać realizacji procedury nadmiernego deficytu. Jedno szczęście, że wyłączono z niej wydatki na zbrojenia.
czytaj także
I tak to się właśnie gotuje ta żaba, minuta po minucie, wybory po wyborach. Jeszcze w 2023 roku wydawało się niemożliwe, że liberałowie stworzą rząd z Konfederacją. W 2025 roku to już bardzo interesujący pomysł. Tak przynajmniej stwierdził Radosław Sikorski w rozmowie z RMF FM z 26 maja, czyli dwa dni po piwie z Mentzenem – miał więc czas wytrzeźwieć.
„On napisał, że nie chce być, jako Konfederacja, przystawką PiS-u i tu może być klucz do tych wrażych komentarzy, że chce uzyskać zdolność koalicyjną nie tylko na prawicy. Wydaje mi się to bardzo ciekawa koncepcja” – stwierdził wicekandydat Sikorski w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim.
Owszem, ciekawa. Chociaż jednak bardziej przerażająca.