Podejście geopolityczne jest żywcem wyjęte z epoki maltuzjańskiej, w której wzrost dobrobytu wymagał walki o zasoby. Współcześnie geopolityka uzasadnia przede wszystkim agresywne działania najbardziej ekspansywnych państw.
Geopolityka jest domeną prawicy. Przytłaczająca większość polskich analityków geopolitycznych, o ile w ogóle nie wszyscy, jest mniej lub bardziej kojarzona z prawicą. Nic w tym zresztą dziwnego, że młodzi prawicowcy z wypiekami na twarzy słuchają o rywalizacji wiodących sił, snują rozważania o zakulisowych spiskach i przypominają, że ludzkością zawsze będą rządzić odwieczne prawidła, które mają naturalny charakter.
Środowiska młodej prawicy, które miałem okazję nieco poznać, rozgrzewają do czerwoności historie o tym, kto kogo wyciął, a kto się pnie w górę – często sprowadza się tam politykę do rozgrywek między najważniejszymi aktorami. O ile na lewicy zdecydowanie przeważa podejście socjologiczne, kwestie ekonomiczno-socjalne i relacje w społeczeństwie, ewentualnie kwestie tożsamościowe, polityka dla prawicy to przede wszystkim walka o interesy i pokazy siły.
Przy takim spojrzeniu na politykę w ogóle, w zakresie stosunków międzynarodowych geopolityka jest narzędziem wprost idealnym. Doskonale oddaje obraz stosunków międzynarodowych jako domeny smutnych białych panów, którzy w kłębach dymu cygar ze szklaneczkami whisky w dłoniach stoją nad mapą, w milczeniu przesuwają pionki, wbijają chorągiewki, kreślą strzałki i okręgi. Geopolityka odzwierciedla spojrzenie prawicy na świat, którym rządzą żywioły i naturalne prawa, zaś państwa, jeśli chcą się utrzymać na powierzchni, muszą bezwzględnie walczyć o swoje interesy i strefy wpływów – zawsze czyimś kosztem.
Fatalne zauroczenie
Nic więc dziwnego, że w ostatnim czasie wśród młodych prawicowców dużą popularność zdobywają właśnie analitycy geopolityczni z doktorem Jackiem Bartosiakiem na czele. Na jego spotkania przychodzą tłumy, a książki rozchodzą się w nakładach bardzo wysokich jak na pokaźne tomiszcza politycznego non-fiction. O ile jednak tezy błyskotliwego Bartosiaka niewątpliwie wzbogaciły polską debatę publiczną, trudno to samo powiedzieć o wielu innych koryfeuszach geopolityki.
Skrajnym przypadkiem jest fetowany przez środowiska narodowe niczym co najmniej profesor Tomasz Gryguć noszący pseudonim Pan Nikt – osobnik niesamowity, zasypujący słuchacza chaotyczną zbieraniną informacji o potajemnych spotkaniach, skomplikowanych intrygach czy kontrolowanych wyciekach, układających się w rzekomo spójną całość, a w rzeczywistości tworzących bełkot doprawiony masą inwektyw (Polską od lat rządzą „idioci”, politycy PiS to „barany”, zaś politycy PO po prostu „zdrajcy”).
Sierakowski: Nowy podział w Europie – prawica vs prawica populistyczna
czytaj także
Przestrzeń między Bartosiakiem a Gryguciem zapełnia wielość mniej lub bardziej sprawnych intelektualnie analityków, których łączy jedno – sprowadzanie polityki międzynarodowej do rywalizacji największych aktorów oraz rzekomo odwiecznych, naturalnych procesów i zjawisk, na które największy wpływ wywierać mają czynniki geograficzne.
W ostatnim czasie na intelektualnej prawicy doszło jednak do niezwykle ciekawej dyskusji o słuszności podejścia geopolitycznego. Jako chyba pierwszy ferment zasiał Karol Zdybel, publikując na łamach „Nowej Konfederacji” tekst o wymownym tytule Fatalne zauroczenie geopolityką. Zakwestionował w nim potrzebę zdobywania przez państwa kontroli nad szlakami handlowymi, co w obecnym dyskursie prawicy nabrało kluczowego znaczenia. Zdybel trafnie zauważa, że szlaki handlowe kluczowe znaczenie miały w średniowieczu, gdy transport był narażony na mnóstwo niebezpieczeństw, a dostępnych szlaków było po prostu niewiele. Obecnie ich kontrola jest drugorzędna z punktu widzenia bogacenia się państw – logistyka nie przynosi wysokich stóp zwrotu, największe zaś zyski czerpie się z rozwoju produktu oraz jego sprzedaży. Wśród 20 najzamożniejszych pod względem PKB per capita państw próżno szukać krajów, które bezpośrednio kontrolują jakieś szlaki handlowe, nie licząc dwudziestych na liście USA. Polska w ostatnim czasie stała się ważnym hubem logistycznym, a mimo to trudno stwierdzić, by nasza pozycja międzynarodowa dzięki temu jakoś szczególnie wzrosła.
Prawdziwy wysyp tekstów okołoprawicowych autorów kwestionujących podejście geopolityczne przyniósł październik tego roku. Piotr Maciążek opublikował w „DGP” tekst Geopolityka, czyli opium dla mas, w którym zarzuca geopolityce spłycanie stosunków międzynarodowych i sprowadzanie ich do kilku łatwo wpadających w ucho kwestii, które można szybko wytłumaczyć na na YouTube. Maciążek zwrócił też uwagę, że geopolityka przywraca do głównego nurtu debaty takie pojęcia jak „koncert mocarstw” czy „strefy wpływów”, co jest z oczywistych powodów niekorzystne dla Polski (nie będziemy jednym z tych mocarstw, będziemy częścią cudzej strefy wpływów, a nie organizatorem własnej, etc).
czytaj także
Witold Jurasz w tekście dla Onetu Geopolityka czyli przekaz rodem z Kremla? wskazuje z kolei, że podejście geopolityczne idealnie wpasowuje się w interesy Moskwy, która tylko marzy o tym, by bezwzględna walka o interesy i rozszerzanie stref wpływów stały się w świadomości społecznej najzupełniej racjonalnymi i zrozumiałymi przesłankami kształtowania stosunków międzynarodowych.
Najbardziej systematyczną krytykę geopolityki przeprowadził jednak Michał Lubina w całej serii artykułów. W obszernym eseju Przeciw geopolityce na łamach „Nowej Konfederacji” wskazuje główne wobec niej zarzuty. Najważniejszy dotyczy przekonania jej zwolenników, że za pomocą geopolityki można wyjaśnić niemal wszystkie zachodzące w świecie ludzkim procesy. A geopolityczne prawidła mają mieć charakter „odwieczny i żelazny”. Kolejne grzechy geopolityki według Lubiny to uniwersalność, determinizm oraz redukcjonizm. Geopolitykom, twierdzi autor, wystarczy tylko rzut oka na mapę, by wymyślić idealną politykę dla każdego państwa na świecie. Nie zauważają oni mnogości innych uwarunkowań, takich jak kultura, społeczeństwa czy różnice językowe. Uwarunkowania geograficzne mają determinować kształt jednej jedynej, właściwej polityki, którą powinno prowadzić państwo położone w danym miejscu na mapie świata.
Ostatnie dwa grzechy krytykowanego podejścia to celowość – wszystkie decyzje polityków są wymuszone przez czynniki geopolityczne, o ile tylko je dobrze rozpoznają – oraz sekciarstwo i totemizm. Według Lubiny zwolennicy geopolityki mają swoje wszystkowiedzące autorytety i zachowują się, jakby posiedli wiedzę tajemną. Żeby nie być gołosłownym, ten sam badacz w innym miejscu opublikował równe sto cytatów potwierdzających wyżej wymienione zarzuty.
Najwierniejsza pomocnica?
Jak się można było spodziewać, zarzuty przeciwników geopolityki spotkały się z całą serią odpowiedzi. Tezę krytyczną, że geopolityka przywraca do debaty publicznej pojęcie „koncertu mocarstw, Bartłomiej Radziejewski, należący do bardziej racjonalnych jej zwolenników, skwitował krótko na Facebooku: „Klasyczna dziecinada – stłuczmy termometr, nie będzie gorączki”. W innym miejscu zarzucił Lubinie, że walczy z chochołem – tzn. stworzył na własny użytek pewien wygodny dla niego wizerunek geopolityki, tymczasem nikt ze znanych Radziejewskiemu jej przedstawicieli takiego uproszczonego podejścia nie stosuje.
Leszek Sykulski w tekście Kto się boi geopolityki twierdzi z kolei, że geopolityka jedynie eksponuje rolę czynników geograficzne, jednak nie głosi, że determinują one wszystkie pozostałe. Jej przedstawiciele wcale też nie twierdzą, że „mają klucz do wszystkich drzwi”. A sekciarstwo, które rzeczywiście w geopolityce występuje, dotyka także innych obszarów analizy intelektualnej – chociażby medycyny czy filozofii.
czytaj także
Tomasz Deptuch w obszernej polemice z Lubiną przywołuje podobne argumenty. Stwierdza, że geopolityka wcale nie wyjaśnia wszystkiego, a jedynie „powszechne prawa rządzące zachowaniem ludzi i społeczności względem geografii”. A prawa te istnieją od czasów najwcześniejszych, długo przed wymyśleniem samego pojęcia geopolityka. Geopolitycy według Deptucha wcale też nie uważają, że czynniki geograficzne determinują dzieje świata – wiele zależy przecież od decyzji polityków, które mogą być po prostu błędne. Poza tym czynniki geograficzne zmieniają się w czasie, zmienia się także ich znaczenie w związku chociażby z przemianami technologicznymi. Budowa kanału Sueskiego zmieniła uwarunkowania geopolityczne, a zatem człowiek ma oczywisty wpływ na geografię. Odkrycie nowych zasobów również może spowodować wyraźną zmianę uwarunkowań geopolitycznych. Na zarzut celowości Deptuch odpowiada z kolei, że geopolityka wcale nie zakłada nieomylności decydentów – jedynie zaleca optymalne działania w danych uwarunkowaniach. Podobnie jak Sykulski polemizuje również z tezą, że geopolityka stała się niezwykle popularna w ostatnich latach – liczbę jej zwolenników szacuje na jedynie „dwadzieścia kilka tysięcy osób”, na podstawie liczby obserwujących fanpejdże dra Jacka Bartosiaka oraz Geopolityka.
Być może faktycznie geopolitycy nie twierdzą wcale, że czynniki geograficzne ostatecznie determinują dzieje państw i społeczeństw, a geopolityka tłumaczy wszystko. Bez wątpienia jednak eksponują czynniki geograficzne zdecydowanie ponad miarę i są przekonani, że ich podejście najpełniej, ze wszystkich dostępnych metodologii, tłumaczy procesy społeczne. Według nich to właśnie geopolityka oferuje przesłanki do najlepszej dostępnej strategię międzynarodową, a jedyne pytanie, jakie pozostaje otwarte, to czy decydenci będą na tyle mądrzy, by z jej nauki skorzystać.
Wystarczy tylko zerknąć w ich teksty polemizujące z przeciwnikami. Sykulski przywołuje np. cytat Tomasza Gabisia: „Geopolityka to nie jest paraliżujące przekonanie, że wszystko jest z góry zdeterminowane, ale że jest ona najwierniejszą pomocnicą człowieka twórczego, chcącego nadawać kształt polityce”. Gryguć w swoim tekście W drodze do Damaszku podkreśla: „Wielokrotnie pisałem, że geopolityka tłumaczy jeśli nie wszystko, to przynajmniej wiele”. Deptuch jedną ze swoich polemik w piśmie „Układ sił” zatytułował Po pierwsze geopolityka . Wszystko pozostałe musi być zatem drugie, trzecie i kolejne. Lubina w swoim wykazie wskazuje też kilka cytatów z Bartosiaka. Na przykład: „Fundamentalne prawidła oraz pojęcia geopolityczne kształtują bieg i jakość życia oraz nasze wybory, zarówno w wymiarze osobistym, jak i społecznym czy państwowym”. A także: „Geografia powoduje, że Rosja musi dominować masy lądowe Eurazji […] cykle te nie mają nic wspólnego z ideologią lub charakterem narodu rosyjskiego czy jego elit. […] Decyduje o tym geografia”.
Pogrobowcy Malthusa
Geopolitycy są więc przekonani o wyższości ich podejścia nad innymi, tymczasem prawda jest taka, że geopolityka jest jednym z najmniej użytecznych podejść w XXI wieku. Jest jakby żywcem wyrwana z epoki maltuzjańskiej, którą doskonale opisał Gregory Clark w Pożegnaniu z jałmużną. Epoka maltuzjańska w gospodarce trwała mniej więcej do początku rewolucji przemysłowej. Od początku historii aż do tego momentu światowy dobrobyt w zasadzie nie postępował. Jakikolwiek wzrost gospodarczy pociągał za sobą jedynie wzrost liczby ludności, a nie wzrost poziomu życia.
Innymi słowy PKB na głowę w zasadzie stało w miejscu przez tysiące lat – chłop w XVII-wiecznej Francji żył na podobnym poziomie, co chłop w starożytnej Babilonii. W tamtych czasach niezbędna była więc walka o ograniczone zasoby, a polityka międzynarodowa była grą o sumie zerowej – nasze zyski musiały oznaczać czyjeś straty. Racjonalne było więc rozszerzanie strefy wpływów po to, by zwiększać domenę, z której czerpie się zyski. Dążenia władców tamtego okresu do uzyskania kontroli nad nowymi zasobami i terytoriami można więc uznać za racjonalne – po prostu nie było innej możliwości bogacenia się.
czytaj także
Obecnie żyjemy w epoce postmaltuzjańskiej, w której następuje szybki wzrost PKB na głowę połączony z wzrostem liczby ludności. To epoka oparta na fundamentach zupełnie różnych od poprzedniej. Obecnie polityka międzynarodowa spokojnie może przyjmować rezultat win-win – żeby się wzbogacić, nie trzeba najeżdżać sąsiada, a w zasadzie to przeszkadza nawet w rozwoju, czego przykładem jest Rosja. Państwa potrafią też generować olbrzymią wartość dodaną nie kontrolując zasobów naturalnych, czego przykładów jest mnóstwo: Izrael, Korea Południowa, Finlandia, Tajwan i tak dalej. Politycy nie są już zakładnikami uwarunkowań geograficznych, jak próbują nam wmówić geopolitycy.
Ekspansja terytorialna krajów agresywnych nie jest więc wynikiem naturalnych procesów, tylko przyjętej przez ich społeczeństwa i elity polityki wynikającej z kultury politycznej i wewnętrznego układu instytucjonalnego. Rosja najechała na Ukrainę nie dlatego, że potrzebuje kontroli nad jej terytorium – ma gigantyczne zasoby we własnych granicach. Oligarchiczny układ rządzący Rosją potrzebuje po prostu tego typu działań, by podtrzymywać swój niedemokratyczny mandat od rosyjskiego społeczeństwa. To efekt rosyjskiego modelu instytucjonalno-politycznego i brutalnej rosyjskiej kultury politycznej. Z punktu widzenia interesów Rosji jako kraju jest to działanie zupełnie nieracjonalne – pochłania zasoby i hamuje rozwój, w który uderzają, ograniczone, ale jednak sankcje.
Główny obszar sporu amerykańsko-chińskiego również nie dotyczy wcale kwestii geograficznych, lecz handlowych – tzn. deficytu handlowego USA i chińskich nadwyżek, kursów walutowych, transferów i kradzieży technologii, itp. A to nie efekt czynników geopolitycznych, tylko przyjętych rozwiązań handlowych oraz modeli ekonomicznych obu krajów – czyli instytucji właśnie.
Skoro czynniki geograficzne są kluczowe dla powodzenia i historii państw, to dlaczego Korea Południowa jest bogatym eksporterem technologii, zaś Północna biednym barakiem wojskowym ? Dlaczego Kostaryka jest średnio zamożną demokracją, a położona obok Nikaragua ubogą despotią? Ponieważ kraje te przyjęły odmienne modele instytucjonalne. W istocie nie było żadnych przeciwwskazań, by Koreańczycy z Północy przyjęli u siebie prorozwojowy model instytucjonalny na wzór braci z południa, albo przynajmniej Chin. Współcześnie, w epoce postmaltuzjańskiej, to instytucje są kluczowym czynnikiem rozwoju państw. To modele instytucjonalne wpływają na politykę krajów i sprawiają, że są one despotyczne i ekspansywne albo demokratyczne i nastawione na wzrost dobrobytu.
Daron Acemoglu i James Robinson, czołowi przedstawiciele podejścia instytucjonalnego, w książce Dlaczego narody przegrywają wskazują, że bogacenie się współczesnych państw determinuje to, czy stworzyły one na swoim terytorium „instytucje włączające”. Czyli takie, które egalitarnie dystrybuują zasoby oraz wolności między obywatelami. Dzięki inkluzywnemu modelowi ekonomiczno-społecznemu kraje te wytwarzają u siebie optymalne warunki do rozwoju, nawet w przy niekorzystnych innych czynnikach.
czytaj także
Oczywiście nie jest tak, że geografia w takich krajach przestaje zupełnie grać rolę – jednak jest ona jedynie jednym z wielu różnych czynników wpływających na decyzje polityczne, takich jak demografia, nastroje opinii publicznej, religia itd. W państwach z instytucjami włączającymi geografia trafia na należne sobie miejsce – czyli drugorzędne i służebne wobec celów społecznych. Państwa z instytucjami włączającymi mogą prowadzić skuteczną politykę międzynarodową opartą o soft power i sieć współzależności, a nie o strategie geopolityczne.
Takie podejście niekoniecznie będzie się podobać prawicy – ponieważ kluczowe znaczenie ma w nim społeczeństwo i obywatele, a nie wielcy macherzy od polityki, którzy uzasadniają swoje działania wydumanymi „odwiecznymi prawidłami”. Współczesną rola geopolityki jest tak naprawdę uzasadnianie ekspansywnych działań poszczególnych agresywnych państw. Nie warto się na tę narrację nabierać.