Gdy Unia Europejska i rządy wszystkich państw prześcigają się w wielkości pakietów stymulacyjnych dla swych gospodarek, Polska tradycyjnie oszczędza. Jakiś superplan Morawieckiego? Nic z tych rzeczy. Wydatki publiczne na inwestycje spadły, a większość z nich i tak pójdzie na wojsko. Pisze Dariusz Standerski.
Znowu jesteśmy „zieloną wyspą”? A może przyjęty w czwartek budżet daje Polsce gwarancję rozwoju? Powiedzcie to pracownikom Państwowej Inspekcji Pracy, którzy stracą przez niego pracę. Albo tysiącom urzędniczek i urzędników, którzy będą zwalniani przez rządowe cięcia.
Jeszcze we wrześniu nic nie wskazywało, że władza wymierzy potężny cios pracownikom. Co prawda, rząd przesłał wówczas do Sejmu projekt budżetu państwa, do jakiego PiS nas przez lata zdążył przyzwyczaić – mało pieniędzy na inwestycje i zamrożone wynagrodzenia w budżetówce. Tyle że zakładał on jednocześnie, nie wiadomo skąd, szybki wzrost gospodarczy, niską inflację i deficyt w granicach przyzwoitości – 82,3 mld zł. To życzeniowe myślenie nie miało jednak żadnego oparcia w rzeczywistości. Rząd najwyraźniej założył, że 1 stycznia o północy pandemia zniknie za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i wszystko będzie jak dawniej. Tyle że nie jest i nie będzie.
W tym samym czasie, tzn. we wrześniu, zaczynała się druga fala zachorowań na COVID-19, w ciągu trzech miesięcy zakaziło się ponad milion osób. W Polsce umiera obecnie najwięcej ludzi od drugiej wojny światowej i jeszcze przed głosowaniem budżetu (17 grudnia) populacja Polski zmniejszyła się o miasto wielkości Zielonej Góry. Rząd zaczął więc wprowadzać restrykcje na oślep i na kolejnych konferencjach prasowych poświęcał kolejne branże w imię tylko sobie znanej logiki. Uzbierały się z tego ponad dwa miliony pracownic i pracowników, którzy nie mają za co żyć, lub nie są pewni jutra.
PiS marnuje okazję
Wychodzenie z pandemii dałoby jednak PiS szansę stworzenia nowych ram dla rozwoju. 103 mld zł z Funduszu Odbudowy i pojawienie się szczepionki na COVID-19 tworzą bowiem doskonałą okazję do nowego otwarcia dla prospołecznych i proinwestycyjnych rozwiązań. Zamiast tego rząd przedstawił nam kopię poprzednich budżetów z dodatkiem zaklinania rzeczywistości i polityki agresywnych oszczędności. Gdy Unia Europejska i rządy wszystkich państw prześcigają się w wielkości pakietów stymulacyjnych dla swych gospodarek, Polska tradycyjnie oszczędza. W czasie kryzysu to bez różnicy – Balcerowicz, Tusk czy Morawiecki – bo władza w naszym kraju zawsze wolała cięcia od realnych reform. W tym roku, jak zwykle, cięcia te odczują ci, którzy i tak mieli najgorzej – polscy pracownicy.
czytaj także
Komisja Finansów Publicznych pod koniec każdego roku zamienia się w forum dla nowych przedszkoli, dróg, mostów i pomników. Każdy chce zgłosić poprawkę, żeby przypomnieć o swoim powiecie. Tym razem wśród 888 poprawek z każdego zakątka kraju pojawiły się również takie, o których PiS wolałby nie mówić. Na przykład 24 mln zł mniej na Państwową Inspekcję Pracy, w tym ponad 10 mln zł mniej na pulę jej wynagrodzeń. Najwyższa Izba Kontroli – 13 mln zł mniej, w tym o 5 mln zł na wynagrodzenia. Rzecznik Praw Obywatelskich – 9 mln zł mniej. W takiej samej sytuacji znalazło się kilkadziesiąt innych urzędów i ich oddziałów. Żeby było jasne, to nie ministrowie sami sobie odejmą od wynagrodzeń. Przecież PiS kilka miesięcy temu uchwalił przepisy ułatwiające redukcję etatów w budżetówce. Będą zatem zwolnienia.
Co w zamian? Dotacja, ale nie dla zwalnianych pracowników, tylko dla TVP, która otrzyma dodatkowe 1,95 mld zł. Tym razem pieniądze wpisano do budżetu, choć PiS w lutym tego roku udowodnił już, że może to załatwić inaczej – przepychając ustawę, której towarzyszył słynny już gest posłanki Lichockiej, którego użyła wobec opozycji podczas głosowania. Wszyscy zapamiętali sam środkowy palec, ale całe okoliczności z pewnością pamięta najlepiej Jacek Kurski. Dlaczego w tym roku PiS wpisał tę kwotę do budżetu? Bo prezydent mógłby poszukać okazji to odegrania się za upokarzający go powrót Jacka Kurskiego, a ustawa budżetowa jest akurat jedną z tych dwóch, której nie może zawetować. Zapewne w PiS jeszcze wierzą w zdolność prezydenta do podejmowania samodzielnych decyzji.
Czy dla zwalnianych ludzi (i nas wszystkich) jest jakiś promyk nadziei? Jakiś superplan Morawieckiego? Nic z tych rzeczy. Wydatki publiczne na inwestycje spadły, a większość z nich i tak pójdzie na wojsko.
Rząd wypchnął tarcze antykryzysowe poza budżet, bo w ten sposób może je dowolnie zmieniać bez większego rozgłosu. Jakiś czas temu przetoczyła się dyskusja o zmianie konstytucyjnego limitu zadłużenia, które dzisiaj wynosi 60 proc. PKB. Przy kreatywnej księgowości obecnego rządu jest to jednak dyskusja akademicka, bo poziom zadłużenia będzie dokładnie taki, na jaki pozwoli Mateusz Morawiecki. A jak wiemy, premier woli śnić o zrównoważonym budżecie niż prowadzić odpowiedzialną politykę antycykliczną.
Proponujemy plan Lewicy na budżet
Co można było zrobić inaczej? Wspólnie z Dariuszem Wieczorkiem zaproponowaliśmy plan Lewicy na budżet. Ze zbyt rozbudowanych wydatków na wojsko, nieefektywnych funduszów rozsianych po wszystkich ministerstwach, z zaniżonych dywidend ze spółek Skarbu Państwa udało się zebrać w sumie 20 mld zł. To około 1 proc. PKB – dużo więcej niż np. wszystkie wydatki na kulturę. W połączeniu z 42 mld zł pochodzącymi z unijnego Funduszu Odbudowy moglibyśmy przeznaczyć aż 62 mld na rozruszanie gospodarki w 2021 roku. Niech polskie środki będą uruchamiane wszędzie tam, gdzie fundusze unijne nie docierają. Nasz projekt nazwaliśmy Funduszem Odbudowy Gospodarki. Wyznaczyliśmy trzy obszary takiego Funduszu: zdrowie, przedsiębiorczość, samorządność.
Najwięcej chcemy wydać na zdrowie – 26 mld zł. Za 16 mld zł można wyremontować ponad 200 szpitali powiatowych w Polsce, czyli prawie wszystkie. Resztę należy przeznaczyć na zwiększenie wyceny świadczeń NFZ. Dwa rozwiązania, które mogą wyciągnąć Polskę z szarego końca zestawienia państw pod względem finansowania opieki zdrowotnej. Jeszcze przed pandemią mówiliśmy: 7,2 proc. PKB na zdrowie do 2023 roku. Dzisiaj już wiemy, że ten poziom trzeba osiągnąć szybciej.
Kolejne 10 mld złotych chcemy przeznaczyć na wznowienie działalności dziesiątków tysięcy przedsiębiorstw, które nie mogły normalnie działać w trakcie pandemii – siłownie, restauracje, hotele, firmy z branży targowej i eventowej czy małe działalności z innych branż. Więksi sobie poradzą. Ale najmniejsze firmy i jednoosobowe działalności nie mają pieniędzy na powrót. Milionerzy w rządzie o tym zapomnieli. Taki program trzeba planować już teraz, bo inaczej zwiększony popyt zostanie obsłużony przez zagraniczny kapitał. A gdy zagraniczne firmy przejmą polski rynek raz, to zostaną już na stałe. Na 2021 rok trzeba też przedłużyć wsparcie dla pracowników, w ramach dopłat do wynagrodzeń według modelu duńskiego (70 proc./30 proc.) i świadczeń kryzysowych. I na to budżet powinien przeznaczyć 8 mld zł.
czytaj także
Premier Morawiecki od początku obiecywał inwestycje, ale nawet przed epidemią tych obietnic nie zrealizował. Wszystko musiały robić za niego samorządy, ale w przyszłym roku po prostu zabraknie im pieniędzy. Ich dochody spadły, wydatki wzrosły przez konieczność walki z pandemią, a jedyne wsparcie od rządu to ułatwienie zaciągania pożyczek. Dla Warszawy, Poznania czy Gdańska to będzie poważny problem, a dla mniejszych gmin oznacza to całkowite wstrzymanie inwestycji. Dlatego w krajowym planie odbudowy powinno się znaleźć przynajmniej 12 mld zł na nowe place budowy w gminach w całej Polsce – przychodnie, farmy wiatrowe, żłobki, termomodernizacje budynków. Oprócz tego kolejne 6 mld zł powinno zakończyć kompromitujące MEN problemy z nauczaniem zdalnym. Niezależnie od tego, jak długo potrwają e-lekcje, każdy uczeń i uczennica muszą mieć dostęp do odpowiedniego sprzętu, a rodzice do Librusa, który się nie zawiesza. Nie wspominając o nauczycielach, którzy nie mogli liczyć na żadne zorganizowane wsparcie. 500 złotych na monitor i ideologiczne krucjaty ministra Czarnka nie rozwiązały tych wszystkich problemów.
OECD podaje, że do końca 2021 świat wróci na poziom rozwoju gospodarczego sprzed pandemii. Jeżeli większość z nas się zaszczepi, będziemy mogli częściowo wrócić do życia sprzed momentu, gdy cały świat usłyszał o koronawirusie. Historia jednak pokazuje, że gospodarka będzie wyglądać inaczej niż wtedy. Najpierw bogaci wzbogacą się jeszcze bardziej – tak jak miliarderzy w czasie pandemii. Później zyskają ci, którzy pojawią się pierwsi, zaproponują lepsze innowacje i nowe rozwiązania lub po prostu stanie za nimi silniejszy kapitałowo gracz. I gdy inni przygotowują się do cywilizacyjnego skoku, w Polsce rząd zwalnia ludzi, tnie wydatki na rozwój i przez całe tygodnie rozważa rezygnację ze 103 mld zł grantów i dotacji z Unii Europejskiej. Kiedy sześć lat temu miałem okazję rozmawiać z Mateuszem Morawieckim, głosił, że Polacy w każdym pokoleniu marnują szansę na szybki rozwój. Nie myślałem wtedy, że sam chce dołączyć do tego grona.
Tymczasem posłom PiS nie chciało się głosować wszystkich 888 poprawek do budżetu, więc połączyli je w dwa bloki – te do przyjęcia i te do wyrzucenia. Przecież za chwilę święta, czekają pierogi do ulepienia i choinka do ubrania. Władza absolutna rozleniwia absolutnie.
**
Dariusz Standerski – dyrektor programowy Lewicy, ekonomista i prawnik, wykłada na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW, członek zarządu Fundacji Kaleckiego.