To jedyne tłumaczenie tytułu Breaking Bad, jakie przychodzi mi do głowy. Mowa oczywiście o serialu, chyba modnym, bo wszyscy już go oglądali albo przynajmniej o nim słyszeli. Ja też. Oglądam i słyszę, a raczej czytam. Najpierw Wojciecha Orlińskiego, który twierdzi, że zobaczył w nim twardą granicę między dobrem i złem. Przy czym powołuje się na podobno błyskotliwy esej Jacka Dukaja. Nie wierzę Orlińskiemu, szukam Dukaja w Internecie, ale chyba nie ma błyskotliwego eseju, tylko krótka recenzja. Pisze on w niej, że kluczowe dla dramaturgii tej opowieści jest UWOLNIENIE (wielkimi literami) bohatera od rygorów normalnego życia, dzięki czemu staje się on „figurą z ponadnaturalnego porządku”.
To może dla porządku kilka słów dla tych, którzy są spóźnieni jeszcze bardziej niż ja. Punkt wyjścia tej historii jest taki oto: Walter White, nauczyciel chemii i fajtłapa, dowiaduje się, że jest chory na raka. Postanawia przed śmiercią zarobić dużo pieniędzy, by zapewnić byt rodzinie, zabiera się więc za produkcję amfetaminy. W ten sposób znajduje się po stronie bezprawia, dilerów, ćpunów, gangsterskich porachunków. Czy jednak świat ten naprawdę oddzielony jest szczelną granicą od „normalnego życia”? I czy na pewno pokrywa się to z podziałem na dobro i zło, legalne i nielegalne?
Zły pan produkuje narkotyki i przy okazji kłamie, zabija oraz robi różne inne brzydkie rzeczy. Gdyby narkotyki były legalne, po prostu założyłby wytwórnię amfy i był miłym biznesmenem. Szlachetna żona pierze brudne pieniądze męża, z lojalności, a przemiły, niepełnosprawny syn chętnie przyjmie od tatusia kupiony za brudne pieniądze samochód. Oni jednak nie żyją wśród gangsterów i są „normalni”. Z kolei decyzja Waltera wynika z akceptowanych powszechnie, „normalnych” pobudek, świętych wartości rodzinnych, a także warunków społ-pol. Za leczenie trzeba płacić, i to niebagatelne sumy, dzieci trzeba posłać do dobrej szkoły. Ta cała historia byłaby dużo mniej wiarygodna w kraju, gdzie nie ma prywatnej edukacji, powiedzmy w Finlandii, która przy okazji ma najlepsze wyniki w tej dziedzinie. Albo tam, gdzie leczenie jest bezpłatne. Co jest gorsze? Produkcja narkotyków czy brak opieki społecznej? W którym momencie człowiek przechodzi na stronę zła, staje się zeźlony? Skąd to przekonanie, że dobro mieszka po stronie prawa, a poza prawem zaczyna się jakiś byt nienaturalny? Przecież ta druga strona jest jedynie drugą stroną tego samego medalu, dopełnieniem i produktem pozornie jasnej strony. I rządzą tu podobne zasady – interes własny, interes rodziny, brak refleksji nad dalej sięgającymi etycznymi skutkami swoich działań. Ogólnie rzecz biorąc, jest dosyć kapitalistycznie.
Ale pójdźmy przez chwilę tropem Dukaja. Sytuacja bohatera jest nienaturalna – dowodzi – bo ten już właściwie nie żyje, wszystko mu wolno. To oczywista nieprawda, reguły rządzące handlem narkotykami są bowiem jeszcze bardziej brutalne niż w „naturalnym” kapitalizmie. Może w gruncie rzeczy bardziej prawdziwe? Niepolukrowane? Zdobądź jak najwięcej kasy i zniszcz konkurencję. Jedyna wolność, którą daje pewność śmierci, to wolność przeniesienia się z jednej strony medalu na drugą. Po żadnej stronie bohaterowi nikt już nie może nic zrobić, poza superego, które mówi: dzieci przede wszystkim.
Panowie przybliżający ludności serial pozostają ślepi na całe to społeczne otoczenie, wolą coś o egzystencji i moralności. Egzystencja sama w sobie nie istnieje, spytajcie Lacana. A ślepota wynika z naturalizacji kapitalizmu, który staje się przezroczysty.
Tak jak nie widać kapitalizmu, tak też nie widać tu genderu. Bo Breaking Bad to również niezły pretekst do rozważań o męskości. Po jasnej stronie mocy Walter jest miłym partnerem w związku, ale raczej impotentem. Kiedy wyrastają mu pazury, odzyskuje seksualną moc, ale jego zbliżenia z żoną w zasadzie przypominają gwałty. I zazwyczaj jej się to podoba, nareszcie ma prawdziwego mężczyznę. Prawdziwego, czyli jakiego? Odezwała się natura, czy raczej kultura zdjęła maskę, pokazując, że mimo pozorów wciąż oparta jest na machoistycznych wzorach?
Mężczyzna występuje tu w trzech stanach: niepohamowanej agresji, kamiennej twarzy, która nie wiadomo co ukrywa, i wreszcie kompletnego rozklejenia i użalania nad sobą. Wciąż coś go frustruje i nieustannie wkurza, jest zeźlony w znaczeniu bliższym językowej intuicji. To nie Walter zostaje uwolniony, to jego złość wydostaje się wreszcie na zewnątrz, w końcu użalanie się jest też formą pretensji. Kieruje nim kompulsywna potrzeba kontroli i dominacji. Świetny jest odcinek, w którym Walter próbuje złapać muchę. Demoluje przy tym całe pomieszczenie, rozbija sobie głowę, by w końcu prawie się rozpłakać.
Ktoś może powiedzieć, że tu kończy się kultura, a odzywa natura w postaci męskiej potrzeby władzy, kontroli czy po prostu woli mocy.
Może się odzywa. To niech się zamknie.
Nic takiego by się nie stało, gdyby Walter miał porządne ubezpieczenie zdrowotne.