Stwórzmy rodzicom możliwość wyboru? Podejrzewam, że powstałyby głównie te inne szkoły: katolickie, w których będzie się na przykład nauczało, że homoseksualizm jest grzechem; akademie dla małych kadecików, może też szkoły, w których nie informuje się dzieci, że istnieje teoria ewolucji...
W demokratycznej szkole zdanie każdego liczy się tak samo – dziecka czy dorosłego. Dzieci uczą się, czego chcą, kiedy chcą, rozwijają w swoim rytmie, podążają za tym, co je ciekawi… Czy to nie piękna idea? Sama chciałabym do takiej szkoły chodzić. Wygląda też ładnie na zdjęciach ilustrujących rozmowę Marcina Gerwina z Marianna Kłosińską, która właśnie taką demokratyczną szkołę założyła.
czytaj także
Wiadomo, takie szkoły robimy dla naszych dzieci i nie każde się w niej odnajdzie. Chętnie dowiedziałabym się, jakie wykształcenie i dochody mają rodzice tych dzieciaków. Najłatwiej oskarżyć taki projekt o elitaryzm – bo za taką szkole rodzice pewno niemało płacą, a szansa na spotkanie w niej dziecka z innego środowiska niż „nasze” jest zapewne zerowa. To bardzo ułatwia szanowanie różnorodności opinii, a jednocześnie szukanie wspólnych rozwiązań – bo przecież granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka. To banał, który niezwykle łatwo wypowiedzieć, ale w praniu okazuje się często dziurawy. Oto jedne dzieci z Wolnej Szkoły Demokratycznej Bullerbyn poszły na Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, a inne nie – bo miały inne poglądy. Swoją droga, ciekawe jakie? Że nie zagraża nam zmiana klimatyczna czy nie warto wychodzić na ulicę? Na razie jednak pewno nie widzimy w tym problemu.
Na wagary, w obronie własnej przyszłości. Młodzieżowy Strajk Klimatyczny
czytaj także
No to jeszcze raz zajrzyjmy do demokratycznej szkoły, w której trzy dni w tygodniu spędza się na wsi pod Warszawą. Na kampusie są owce, kozy, świnka, koty – to urocze. Weźmy taka świnkę – inteligentna, wrażliwa. Niestety rośnie. I co wtedy? Może część uczniów demokratycznie zadecyduje, że pora świnkę zaszlachtować i zjeść? Odbędą się warsztaty ze świniobicia? I potem grill dla tych, którzy uważają, ze można jeść mięso? A może cała szkoła jednogłośnie daruje śwince życie? Co będzie dalej, możecie dowiedzieć się z książki Dobra świnka, dobra. Niezwykłe życie Christophera Hogwooda Sy Montgomery. O świni, której darowano życie aż do naturalnej śmierci. Będzie wspaniale, ale koszty tego są niemałe. I nie zawsze jest to bezpieczne.
Wróćmy jednak do demokracji, która ma różne oblicza. Z wywiadu można wywnioskować, że albo w grupie udaje się wypracować porozumienie, albo każdy robi, co chce, a innym to nie szkodzi. Czy jednak np. dzieciom wegan nie szkodziłoby, że koledzy zjadają ich ulubioną świnkę? Nie wszystkie różne stanowiska dają się pogodzić i nie wszystkie chcą współistnieć z innymi postawami. Przy braku porozumienia demokracja zwykle odwołuje się do głosowania, w którym większość narzuca swoją wolę mniejszości. Ostatecznie społeczeństwo nie może się obyć bez pewnej dozy przymusu i przemocy oraz hipokryzji. Nie ma miejsc idealnych.
Nie wszystkie różne stanowiska dają się pogodzić i nie wszystkie chcą współistnieć z innymi postawami.
Zdaję sobie sprawę, że przykład ze świnką to typowa jazda po bandzie, którą stosujemy, kiedy chcemy poczepiać się czyichś poglądów. Poza tym może jest to świnka wietnamska i możemy dalej udawać, że świat jest piękny i zawsze da się pogodzić wolność z różnorodnością. A to wszystko bez żadnego przymusu i dyskomfortu.
Teraz więc poważniej i przenosząc się na poziom wyżej. Co by zrobiła Marianna Kłosińska, gdyby była ministrą szkolnictwa?
Przede wszystkim poszłabym w stronę zaakceptowania różnorodności szkół i wyboru rodziców. […] Umożliwiłabym jednocześnie prowadzenie wielu różnych formatów szkół: Montessori, steinerowskie, demokratyczne, autorskie i inne, aby stworzyć rodzicom możliwość wyboru.
Żeby taka osoba została ministrą szkolnictwa, potrzebne jest jakieś inne, utopijne społeczeństwo, ale na razie jest, jakie jest. Stwórzmy rodzicom możliwość wyboru? Podejrzewam, że poza „Montessori, steinerowskie, demokratyczne, autorskie” powstałyby głównie te inne szkoły: katolickie, w których będzie się na przykład nauczało, że homoseksualizm jest grzechem; takie z pruską, okej: japońską dyscypliną; akademie dla małych kadecików; placówki dopuszczające kary cielesne, w końcu wciąż są one tutaj akceptowane. Może też szkoły, w których nie informuje się dzieci, że istnieje teoria ewolucji…
Przyznaję, chętnie zakazałabym tworzenia szkół niepublicznych, ale też jestem realistką, a poza tym dostrzegam w niektórych z nich – chociaż niekoniecznie np. w szkołach prowadzonych przez Opus Dei, które nie przyjmują dzieci samotnych rodziców i rozwodników – pewne zalety. To miejsce na eksperymenty, praktykowanie nowych rozwiązań. Ma to jednak dla mnie o tyle sens, o ile są one zgodne z moim systemem wartości oraz dają impuls do zmiany publicznemu, powszechnemu systemowi oświaty. I nie ma co ukrywać – takiej zmiany, która jest zgodna z naszym systemem wartości, a to nie zawsze będzie odpowiadać innym. Do tego potrzebna jest władza, a więc jednak trochę przymusu. I trochę hipokryzji – udawania, że nie chodzi tu o jakiś światopogląd, a jedynie wolność i różnorodność, i demokrację. Jednak dzieci będą musiały w niej segregować śmieci, bez względu na to, co na ten temat myślą.
czytaj także
I oczywiście warto o taką zmianę walczyć – szkołę bardziej demokratyczną, bardziej szanującą autonomię dziecka, bardziej praktyczną, uczącą współpracy, tolerancji, świecką, przyjazną… Nie będę się rozpisywać, bo znajdziecie na naszej stronie wiele tekstów na ten temat. Na pewno ze szkoły Bullerbyn – też kochałam tę książkę – również warto coś wykorzystać.
No i unschooling to nie jest jakiś świeży wynalazek. Książka Ivana Illicha Społeczeństwo bez szkoły ukazała się w Polsce w 1976 roku (a w 2010 w nowym tłumaczeniu pod tytułem Odszkolnić społeczeństwo). Niezbyt dokładnie ją pamiętam, ale chyba jego pomysł był o tyle bardziej radykalny, że miał objąć całe społeczeństwo, a nie jego enklawy.